Star Force. Tom 11. Zagubieni. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 11. Zagubieni - B.V. Larson страница 8
„Opanuj się” – nakazałem sobie w myślach.
– Sierżancie. – Skinąłem jej głową, przepychając się obok i uciekając wzrokiem.
– Sir…
– Tak? – zapytałem, nie odwracając się.
Minęła chwila.
– Nic.
Oddaliła się pospiesznie, a ja odetchnąłem z ulgą. Nie potrzebowałem takich komplikacji.
Odszukałem Kwona w siłowni, ze sztangą obciążoną dwustoma kilogramami. Wziąłem go na stronę.
– Kwon, mam prośbę. Niech sierżant Moranian będzie na służbie, kiedy ja mam wolne, i odwrotnie. Proszę jej dać dowodzenie nad czymś i powiedzieć, że to nagroda, ale chcę mieć ją z głowy.
Kwon zarechotał.
– Ona ma na pana ochotę, szefie!
Świetnie. Więc nie tylko ja zauważyłem.
– A gdybym tak powiedział pańskiej dziewczynie, tamtej Steiner, że Moranian ma ochotę na pana?
Kwon uniósł otwarte dłonie w udawanym geście kapitulacji.
– Dobra, zajmę się tym.
– Dzięki.
W tym momencie pisnął interkom.
– Kapitan proszony na mostek!
Zostawiłem Kwona, żeby w spokoju dokończył serię, a sam popędziłem z powrotem. Na miejscu zastałem Bradleya i Hansena wpatrzonych w holowyświetlacz.
– Co jest?
– Marvin wrócił – powiedział Hansen bez słowa wstępu. – Z kolegą.
– Z innym robotem? Czy jakimś kosmitą?
– Mnie on wygląda na człowieka.
Hansen zrobił zbliżenie. Holowyświetlacz wypełniło rozedrgane ujęcie, na którym Marvin przemierzał Kwadrat. Obok niego stąpała z trudem jakaś postać w skafandrze.
– W tym kombinezonie jest coś dziwnego… – Pomajstrowałem przy ustawieniach wyświetlacza, ale nie zdołałem uzyskać lepszego obrazu. – Nieustraszony, wywołaj Marvina.
– Już próbowałem, sir – wtrącił się Bradley. – Nie odpowiedział.
– Może to przez zakłócenia. Musimy zwyczajnie poczekać. Najwyraźniej prowadzi do nas tę… osobę. – Przez chwilę analizowałem sytuację. – Wyślijcie tam duży łazik z paroma marines, a Kwon niech rozstawi drużynę na powierzchni. I aktywujcie lasery obrony punktowej.
– Dla jednego faceta? – prychnął Hansen.
– Jednego faceta, który bez zapowiedzi wyszedł z tajemniczego artefaktu zbudowanego przez Pradawnych. Cholera wie, co knuje Marvin. Może go przeprogramowano? Za wiele w tym niewiadomych. Nie wiemy nawet, czego nie wiemy. – Po tych słowach spoglądałem przez moment na Hansena, aż ten skinął głową i przekazał moje rozkazy dyżurnemu.
Po kilku chwilach Kwon rozstawił się z niewielkim oddziałem w cieniu naszego lotniskowca. Eskortowany przez marines łazik – transporter ładunkowy z hermetycznie zamykaną kabiną – zbliżył się do Marvina i jego towarzysza. Na naszych oczach robot i człowiek w kombinezonie wkroczyli na tył ciężarówki.
Włożyłem kombinezon i wyszedłem im na spotkanie do ładowni. Gdy wjechali po rampie, wrota zamknęły się za pojazdem, a kiedy pomieszczenie znów wypełniło się powietrzem, zdjąłem hełm i gestem nakłoniłem gościa do tego samego. Mężczyzna – bo nie dostrzegałem u niego kobiecych kształtów – nosił staromodny kombinezon, wykonany w całości z inteligentnego metalu, z wyjątkiem szklanej osłony hełmu. Wyglądał jak żywcem wyjęty z nagrań z czasów floty nanitów, która była Siłami Gwiezdnymi tylko z nazwy.
Nie nosił oznaczeń wojskowych, a gdy odsłonił twarz, zobaczyłem, że faktycznie jest człowiekiem. Brodaty, mocno zbudowany i czarnowłosy, wyglądał na pięćdziesiąt parę lat. Jego brwi przypominały włochate gąsienice, a oczy miał wąskie, ciemne i paciorkowate. Nieprzyjemne pierwsze wrażenie potęgował niemiły zapach. Facet pewnie przebywał w kombinezonie od dłuższego czasu.
Mógłbym przysiąc, że gdzieś widziałem tę twarz.
– Kim jesteś i co tu robisz? – zapytałem neutralnym tonem.
– Jestem generał Sokołow – odpowiedział ze zmarszczonym czołem i słowiańskim akcentem. – A ty to kto, do cholery?
– Nazywam się Riggs – rzuciłem chłodno. – Kapitan Riggs.
Już go nie lubiłem, choć trudno stwierdzić czemu.
– Kyle Riggs? – Teraz w jego głosie słyszałem zdumienie. – Niemożliwe. Masz nie więcej niż dwadzieścia pięć lat.
– Jestem Cody Riggs, syn Kyle’a.
– To niemożliwe! – powtórzył Sokołow. Najwyraźniej nie wykazywał się elastycznością myślenia. – Rodzina pułkownika Riggsa zginęła w dniu, kiedy przyleciały nanity. A przynajmniej tak mówił. – Zmrużył podejrzliwie oczy.
– Słuchaj, nie jestem w nastroju na wysłuchiwanie oskarżeń o kłamstwo. Nie na moim własnym okręcie. A teraz to ja zacznę zadawać pytania i może ustalimy parę faktów. Podobno jesteś generałem. Generałem czego?
– Sił Gwiezdnych. A przynajmniej tak je nazywano, zanim mnie uprowadzono.
Omal nie opadła mi szczęka, bo nagle uświadomiłem sobie, gdzie widziałem podobiznę tego mężczyzny – na nagraniach z początków wojen z makrosami. Sokołow był jednym z kumpli admirała Crowa. Okręt Alamo, należący do mojego ojca, porwał Sokołowa i zabrał Bóg wie gdzie, odlatując wraz z resztą floty nanitów. Od tamtej pory słuch o nim zaginął.
Dotarło do mnie, że właśnie stanąłem przed dylematem, który mógł doprowadzić do kryzysu. Czy powinienem uznać stopień i zwierzchnictwo Sokołowa? Na przestrzeni lat Siły Gwiezdne zmieniły się tak bardzo, że praktycznie były już zupełnie inną organizacją. Poza tym, o ile mnie pamięć nie myliła, Crow nadał mu stopień całkiem arbitralnie, pewnie