Star Force. Tom 11. Zagubieni. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Star Force. Tom 11. Zagubieni - B.V. Larson страница 8

Star Force. Tom 11. Zagubieni - B.V. Larson Star Force

Скачать книгу

z mostka, wpadłem na sierżant Moranian. Przylgnęła do ściany, a okolona krótkimi, rudymi włosami twarz zarumieniła się. Nie umknęło mojej uwadze, jak ciasno mundur marines opina jej bujne, kobiece kształty. To musiało być celowe, gdyż inteligentną tkaninę cechowała ogromna rozciągliwość. Dotarło do mnie, że wpadałem na nią – czy może raczej ona na mnie – co najmniej raz dziennie, odkąd uporaliśmy się z potworami. Stwierdziłem, że widziała we mnie idola. Nie mogłem tego dłużej ignorować, ale też nie chciałem, żeby się załamała odrzuceniem. Oficerowie nie powinni wchodzić w tego rodzaju relacje z innymi wojskowymi, zwłaszcza na tej samej jednostce. A już szczególnie kapitan, który pozostaje w związku z piękną, ale zazdrosną kobietą.

      „Opanuj się” – nakazałem sobie w myślach.

      – Sierżancie. – Skinąłem jej głową, przepychając się obok i uciekając wzrokiem.

      – Sir…

      – Tak? – zapytałem, nie odwracając się.

      Minęła chwila.

      – Nic.

      Oddaliła się pospiesznie, a ja odetchnąłem z ulgą. Nie potrzebowałem takich komplikacji.

      Odszukałem Kwona w siłowni, ze sztangą obciążoną dwustoma kilogramami. Wziąłem go na stronę.

      – Kwon, mam prośbę. Niech sierżant Moranian będzie na służbie, kiedy ja mam wolne, i odwrotnie. Proszę jej dać dowodzenie nad czymś i powiedzieć, że to nagroda, ale chcę mieć ją z głowy.

      Kwon zarechotał.

      – Ona ma na pana ochotę, szefie!

      Świetnie. Więc nie tylko ja zauważyłem.

      – A gdybym tak powiedział pańskiej dziewczynie, tamtej Steiner, że Moranian ma ochotę na pana?

      Kwon uniósł otwarte dłonie w udawanym geście kapitulacji.

      – Dobra, zajmę się tym.

      – Dzięki.

      W tym momencie pisnął interkom.

      – Kapitan proszony na mostek!

      Zostawiłem Kwona, żeby w spokoju dokończył serię, a sam popędziłem z powrotem. Na miejscu zastałem Bradleya i Hansena wpatrzonych w holowyświetlacz.

      – Co jest?

      – Marvin wrócił – powiedział Hansen bez słowa wstępu. – Z kolegą.

      – Z innym robotem? Czy jakimś kosmitą?

      – Mnie on wygląda na człowieka.

      Hansen zrobił zbliżenie. Holowyświetlacz wypełniło rozedrgane ujęcie, na którym Marvin przemierzał Kwadrat. Obok niego stąpała z trudem jakaś postać w skafandrze.

      – W tym kombinezonie jest coś dziwnego… – Pomajstrowałem przy ustawieniach wyświetlacza, ale nie zdołałem uzyskać lepszego obrazu. – Nieustraszony, wywołaj Marvina.

      – Już próbowałem, sir – wtrącił się Bradley. – Nie odpowiedział.

      – Może to przez zakłócenia. Musimy zwyczajnie poczekać. Najwyraźniej prowadzi do nas tę… osobę. – Przez chwilę analizowałem sytuację. – Wyślijcie tam duży łazik z paroma marines, a Kwon niech rozstawi drużynę na powierzchni. I aktywujcie lasery obrony punktowej.

      – Dla jednego faceta? – prychnął Hansen.

      – Jednego faceta, który bez zapowiedzi wyszedł z tajemniczego artefaktu zbudowanego przez Pradawnych. Cholera wie, co knuje Marvin. Może go przeprogramowano? Za wiele w tym niewiadomych. Nie wiemy nawet, czego nie wiemy. – Po tych słowach spoglądałem przez moment na Hansena, aż ten skinął głową i przekazał moje rozkazy dyżurnemu.

      Po kilku chwilach Kwon rozstawił się z niewielkim oddziałem w cieniu naszego lotniskowca. Eskortowany przez marines łazik – transporter ładunkowy z hermetycznie zamykaną kabiną – zbliżył się do Marvina i jego towarzysza. Na naszych oczach robot i człowiek w kombinezonie wkroczyli na tył ciężarówki.

      Włożyłem kombinezon i wyszedłem im na spotkanie do ładowni. Gdy wjechali po rampie, wrota zamknęły się za pojazdem, a kiedy pomieszczenie znów wypełniło się powietrzem, zdjąłem hełm i gestem nakłoniłem gościa do tego samego. Mężczyzna – bo nie dostrzegałem u niego kobiecych kształtów – nosił staromodny kombinezon, wykonany w całości z inteligentnego metalu, z wyjątkiem szklanej osłony hełmu. Wyglądał jak żywcem wyjęty z nagrań z czasów floty nanitów, która była Siłami Gwiezdnymi tylko z nazwy.

      Nie nosił oznaczeń wojskowych, a gdy odsłonił twarz, zobaczyłem, że faktycznie jest człowiekiem. Brodaty, mocno zbudowany i czarnowłosy, wyglądał na pięćdziesiąt parę lat. Jego brwi przypominały włochate gąsienice, a oczy miał wąskie, ciemne i paciorkowate. Nieprzyjemne pierwsze wrażenie potęgował niemiły zapach. Facet pewnie przebywał w kombinezonie od dłuższego czasu.

      Mógłbym przysiąc, że gdzieś widziałem tę twarz.

      – Kim jesteś i co tu robisz? – zapytałem neutralnym tonem.

      – Jestem generał Sokołow – odpowiedział ze zmarszczonym czołem i słowiańskim akcentem. – A ty to kto, do cholery?

      – Nazywam się Riggs – rzuciłem chłodno. – Kapitan Riggs.

      Już go nie lubiłem, choć trudno stwierdzić czemu.

      – Kyle Riggs? – Teraz w jego głosie słyszałem zdumienie. – Niemożliwe. Masz nie więcej niż dwadzieścia pięć lat.

      – Jestem Cody Riggs, syn Kyle’a.

      – To niemożliwe! – powtórzył Sokołow. Najwyraźniej nie wykazywał się elastycznością myślenia. – Rodzina pułkownika Riggsa zginęła w dniu, kiedy przyleciały nanity. A przynajmniej tak mówił. – Zmrużył podejrzliwie oczy.

      – Słuchaj, nie jestem w nastroju na wysłuchiwanie oskarżeń o kłamstwo. Nie na moim własnym okręcie. A teraz to ja zacznę zadawać pytania i może ustalimy parę faktów. Podobno jesteś generałem. Generałem czego?

      – Sił Gwiezdnych. A przynajmniej tak je nazywano, zanim mnie uprowadzono.

      Omal nie opadła mi szczęka, bo nagle uświadomiłem sobie, gdzie widziałem podobiznę tego mężczyzny – na nagraniach z początków wojen z makrosami. Sokołow był jednym z kumpli admirała Crowa. Okręt Alamo, należący do mojego ojca, porwał Sokołowa i zabrał Bóg wie gdzie, odlatując wraz z resztą floty nanitów. Od tamtej pory słuch o nim zaginął.

      Dotarło do mnie, że właśnie stanąłem przed dylematem, który mógł doprowadzić do kryzysu. Czy powinienem uznać stopień i zwierzchnictwo Sokołowa? Na przestrzeni lat Siły Gwiezdne zmieniły się tak bardzo, że praktycznie były już zupełnie inną organizacją. Poza tym, o ile mnie pamięć nie myliła, Crow nadał mu stopień całkiem arbitralnie, pewnie

Скачать книгу