Odnaleziona . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Odnaleziona - Морган Райс страница 4
Im dłużej stała, obserwowała i czekała, tym dobitniej docierał do niej fakt, że była sama. Całkowicie zdana na siebie, w dziwnych czasach, w dziwnym miejscu. Nawet jeśli Caitlin i Caleb byli gdzieś tutaj, nie miała pojęcia, gdzie ich szukać.
Spuściła wzrok i spojrzała na swój nadgarstek, na zabytkową bransoletę z dyndającym krzyżykiem, którą otrzymała tuż przed tym, jak opuścili Szkocję. Kiedy stali na zamkowym dziedzińcu, jeden z tych wiekowych mężczyzn w białych szatach wsunął ją na jej dłoń. Pomyślała, że była bardzo ładna, ale nie wiedziała ani co to było, ani co znaczyło. Miała przeczucie, że mogła to być jakaś wskazówka, ale nie miała pojęcia jaka.
Poczuła ocierającą się o jej nogę Ruth i uklękła. Pocałowała ją w pyszczek i objęła ramionami. Ruth zaskamlała jej do ucha i polizała. Przynajmniej miała Ruth. Wilczyca była dla niej niczym siostra i Scarlet była wdzięczna, że udało jej się przetrwać podróż i być tu teraz z nią. Była też jej wdzięczna za to, że ochroniła ją przed żołnierzem. Nikogo innego tak nie kochała.
Kiedy wróciła myślą do żołnierza, do ich spotkania, zdała sobie sprawę, że jej moce musiały być potężniejsze, niż sądziła. Nie mogła zrozumieć, jak ona, taka mała dziewczynka, zdołała go obezwładnić. Czuła, że w jakiś sposób zmieniała się, o ile już się nie zmieniła, w coś, czym nigdy nie była. Pamiętała, jak mama w Szkocji jej wyjaśniała. Mimo to, wciąż nie mogła tego zrozumieć.
Chciała, żeby to wszystko po prostu znikło. Chciała jedynie być normalna, chciała, żeby wszystko było takie zwykłe, jak przedtem. Chciała jedynie wrócić do rodziców; chciała zamknąć oczy i być z powrotem w Szkocji, na zamku, razem z Samem, Polly i Aidenem. Chciała wrócić na ceremonię zaślubin; chciała, by wszystko było znów w porządku.
Kiedy jednak otworzyła oczy, wciąż była tu, sama z Ruth w tym dziwnym mieście, w tych dziwnych czasach. Nie znała dosłownie nikogo. Nikt nie wydawał się przyjazny. I nie miała pojęcia, dokąd pójść.
W końcu nie mogła dłużej tego znieść. Musiała coś zrobić. Nie mogła ukrywać się tu i czekać w nieskończoność. Pomyślała, że gdziekolwiek byli jej najbliżsi, musiało to być gdzieś tam. Poczuła głód i usłyszała skomlenie Ruth. Wiedziała, że wilczyca również była głodna. Musisz być dzielna, powiedziała sobie. Musiała wyjść na zewnątrz, musiała spróbować ich poszukać – i postarać się znaleźć jakieś jedzenie dla nich obu.
Wyszła na tętniącą życiem uliczkę, rozglądając się bacznie za żołnierzami. Zobaczyła w oddali, jak patrolowali ulice, lecz nie wyglądało na to, że szukali akurat jej.
Razem z Ruth wcisnęły się w ludzką masę i popychane co chwila ruszyły przed siebie krętymi uliczkami. Wokół cisnął się wielki tłum, ludzie pędzili na wszystkie strony. Minęła sprzedawców z drewnianymi koszami sprzedających owoce i warzywa, bochenki chleba, butelki z oliwą z oliwek i winem. Cisnęli się przy sobie, upchnięci jeden przy drugim i krzyczeli na klientów. Ludzie targowali się z nimi na prawo i lewo.
Jakby nie dość tych tłumów, ulice wypełniały również zwierzęta – wielbłądy, osły, owce i różnego rodzaju żywy inwentarz prowadzony przez swych właścicieli. A pośród nich biegały zdziczałe kury, kurczaki i psy. Śmierdziały paskudnie i sprawiały, że głośne targowisko rozbrzmiewało jeszcze głośniej bezustannym oślim rykiem, beczeniem i poszczekiwaniem.
Scarlet wyczuwała głód Ruth, który na widok tych wszystkich zwierząt tylko się wzmógł. Uklękła, chwyciła Ruth za szyję i powstrzymała w miejscu.
– Nie Ruth! – powiedziała zdecydowanie.
Ruth posłuchała, choć niechętnie. Scarlet zrobiło się przykro, jednak nie chciała, by Ruth zabiła jakieś zwierzę i spowodowała zamieszanie w tłumie.
– Znajdę ci coś do jedzenia, Ruth – powiedziała. – Obiecuję.
Ruth zaskomlała w odpowiedzi, a Scarlet sama również poczuła ukłucie głodu.
Przeszła obok zwierząt pospiesznym krokiem, prowadząc Ruth dalej wijącymi się uliczkami, omijając sprzedawców. Wyglądało na to, że ten istny labirynt nigdy nie miał się skończyć. Scarlet nie mogła nawet dostrzec nieba nad sobą.
W końcu znalazła sprzedawcę stojącego przy wielkim kawale piekącego się na rożnie mięsa. Wyczuła zapach z daleka. Przeniknął każdą cząstkę jej ciała; spojrzała w dół i dostrzegła wpatrującą się w nią Ruth, która oblizywała się ze smakiem. Zatrzymała się przed nim i wlepiła wzrok w mięso.
– Kupisz kawałek? – zapytał sprzedawca, wielki mężczyzna w poplamionej krwią koszuli.
Scarlet pragnęła tego kawałka, jak niczego innego na świecie. Kiedy jednak sięgnęła do kieszeni, nie znalazła żadnych pieniędzy. Dotknęła swojej bransoletki. Chciała ją zdjąć i sprzedać temu człowiekowi, by dostać jedzenie.
Ale zmusiła się, by tego nie zrobić. Czuła, że ozdoba miała duże znaczenie i siłą woli powstrzymała się.
Zamiast tego, powoli i smutno pokręciła głową. Chwyciła Ruth i odciągnęła od sprzedawcy. Ruth zaczęła skomleć i protestować, ale nie miały innego wyboru.
Brnęły dalej, aż nagle labirynt skończył się i Scarlet ujrzała szeroki i skąpany w jaskrawym słońcu plac. Była zaskoczona widokiem otwartej przestrzeni. Po tych wąskich uliczkach, miejsce to wydało się najobszerniejsze, jakie do tej pory widziała, z tłumami kłębiących się ludzi. Na środku placu znajdowała się kamienna fontanna, a wokół niego ciągnął się ogromny, kamienny mur, pnący się setki stóp w górę. Każdy kamień był tak obszerny, że mierzył z dziesięć razy tyle, co ona. Przy murze stały setki zawodzących i modlących się ludzi. Scarlet nie miała pojęcia gdzie, ani też z jakiego powodu trafiła w to miejsce. Wyczuła jednak, że była w centralnym punkcie miasta, i to w bardzo świętym miejscu.
– Hej, ty! – dobiegł ją czyjś paskudny głos.
Scarlet poczuła, jak ciarki przebiegły jej po plecach, po czym odwróciła się powoli.
Nieopodal siedziało na stercie kamieni pięciu chłopców. Wpatrywali się w nią. Byli nastolatkami, mieli około piętnastu lat, a z ich twarzy wyzierała podłość. Wyczuła, że byli skorzy do burd i właśnie dostrzegli następną ofiarę. Zastanawiała się, czy to, że była sama aż tak rzucało się w oczy.
Wśród nich pałętał się zdziczały pies, ogromny, wyglądający na wściekłego i dwa razy większy od Ruth.
– Co ty tu sama robisz? – spytał przywódca chłopców szyderczo, wywołując śmiech swych towarzyszy. Był umięśniony i wyglądał głupawo. Miał szerokie usta i bliznę na czole.
Kiedy na nich spojrzała, poczuła, jak owładnęło nią jakieś nieznane doznanie: jakby wzmożona intuicja. Nie wiedziała, co się działo, lecz nagle była w stanie precyzyjnie odczytać ich myśli, odczuwać emocje, przejrzeć zamiary. Natychmiast wyczuła, że nic dobrego nie mieli w zanadrzu. Wiedziała, że zamierzali ją skrzywdzić.
Ruth zawarczała przy niej.