Odnaleziona . Морган Райс

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Odnaleziona - Морган Райс страница 6

Odnaleziona  - Морган Райс Wampirzych Dzienników

Скачать книгу

– Patrz, co zrobiłeś! Przeproś ją!

      Mężczyzna podszedł do Sama, wyciągnął dłoń i bezmyślnie chwycił kurtę Sama. Powinien zorientować się, iż nigdy nie byłby w stanie jej rozpoznać, czarnej, skórzanej i obcisłej. Mężczyzna powinien uzmysłowić sobie natychmiast, że to odzienie pochodziło z innego wieku – i że Sam był ostatnią osobą, z którą powinien zadzierać.

      Sam spuścił wzrok i popatrzył na dłoń mężczyzny, jak na jakiegoś owada, po czym chwycił za nadgarstek i z siłą stu mężczyzn zaczął go odwracać. Oczy człowieka rozszerzyły się ze strachu i bólu, jednak Sam wciąż przekręcał jego dłoń. W końcu mężczyzna obrócił się i upadł na kolana. Mimo to Sam dalej wykręcał mu rękę aż do chwili, kiedy usłyszał odrażające chrupnięcie, a mężczyzna wrzasnął. Jego ręka została złamana.

      Sam odchylił się i dokończył dzieła, kopiąc mocno w twarz i przewracając pozbawionego świadomości mężczyznę na ziemię.

      Scenie tej przyglądała się niewielka grupka przechodniów i kiedy Sam ruszył dalej, pozostawiła mu wiele wolnego miejsca. Nikt jakoś nie kwapił się znaleźć w pobliżu.

      Sam poszedł dalej w stronę tłumów i wkrótce znalazł się w samym ich środku. Wtopił się w bezkresny strumień ludzkich ciał, który wypełniał miasto po brzegi. Nie był pewien, w którą stronę się skierować, ale poczuł ogarniające go nowe pragnienie. Czuł krążącą w jego ciele chęć pożywienia się. Pragnął krwi. Zadania śmierci.

      Pozwolił, by zmysły przejęły nad nim kontrolę. Czuł, jak poprowadziły go w konkretną uliczkę. Kiedy w nią skręcił, zauważył, że stopniowo się zwężała, ginęła w mroku, pięła wzwyż i była odizolowana od reszty miasta. Najwyraźniej zaczynała się tu obskurna dzielnica, a i tłum wyglądał niechlujnie i podejrzanie.

      Ulicę wypełniali żebracy, pijacy i ladacznice. Sam otarł się łokciami z kilkoma szubrawymi, otyłymi, nieogolonymi i pozbawionymi niektórych zębów mężczyznami, którzy akurat napatoczyli się mu na drodze. Upewnił się, by nachylony nisko mógł zderzyć się barkami z nimi na tyle mocno, by odpadali od niego na wszystkie strony. Wszyscy mieli jednak na tyle rozsądku, by nie stawać mu na drodze, a jedynie krzyczeć z oburzenia:

      – Hej!

      Sam szedł dalej i wkrótce znalazł się na niewielkim placu. Na środku dostrzegł około tuzin stojących w kręgu, odwróconych plecami do niego, rozentuzjazmowanych mężczyzn. Podszedł do nich i przepchnął się do środka, by zobaczyć, czym się tak ekscytowali.

      Po środku zobaczył dwa koguty, które rozszarpywały się nawzajem, całe we krwi. Sam obejrzał się i dostrzegł, jak ludzie robili zakłady, płacąc starożytnymi monetami. Walka kogutów. Najstarszy sport na świecie. Tak wiele stuleci dzieliło go od jego czasów, a jednak w tym przypadku nic to nie zmieniło.

      Miał dość. Zaczął się denerwować, musiał wywołać jakiś zamęt. Wmaszerował na środek kręgu, wprost ku obydwu ptakom. W tej samej chwili tłum zareagował krzykiem oburzenia.

      Sam zignorował wszystkich, chwycił jednego koguta za gardło, podniósł wysoko i zakręcił nim nad głową. Usłyszał odgłos pęknięcia i ptak zwisł bezwładnie ze złamaną szyją w jego dłoni.

      Sam poczuł, jak jego kły wydłużyły się i zatopił je w ciele koguta. Zaczął spijać jego krew, która pociekła mu po twarzy i spłynęła po policzkach. Wkrótce wyrzucił ptaka. Był wciąż nienasycony. Drugi kogut czmychnął przed nim tak szybko, jak tylko potrafił.

      Tłum wlepiał wzrok w Sama w wyraźnym szoku. Jednakże, były to typy spod ciemnej gwiazdy i tak łatwo przed nikim nie ustępowały. Spoglądali na Sama gniewnie, sposobiąc się do walki.

      – Zniszczyłeś nasz sport – warknął jeden z nich.

      – Zapłacisz za to! – wrzasnął inny.

      Kilku przysadzistych mężczyzn dobyło krótkich sztyletów i rzuciło się na Sama. Sam ledwo się wzdrygnął. Widział to wszystko niejako w zwolnionym tempie. Jego wielokrotnie szybszy refleks pozwolił, by chwycił nadgarstek któregoś z nich w połowie uderzenia i wykręcił do tyłu, łamiąc mu rękę. Potem odchylił się i kopnął mężczyznę w tors, posyłając z powrotem do kręgu.

      Kiedy podszedł do niego kolejny mężczyzna, Sam rzucił się na niego i zanim ten zdążył zareagować, zatopił mu kły w gardle. Pił łapczywie, rozbryzgując krew na wszystkie strony, a mężczyzna wył z bólu. W kilka chwil wysączył z niego życie i mężczyzna padł na ziemię.

      Pozostali wpatrywali się w niego z przerażeniem. W końcu dotarło do nich, że znaleźli się w obecności potwora.

      Sam zrobił krok w ich kierunku, a oni odwrócili się i pognali przed siebie. Ulotnili się niczym muchy. Chwilę później Sam był jedyną osobą, która pozostała na placu.

      Pokonał wszystkich. Ale to mu nie wystarczyło. Nie było końca rozlewowi krwi, śmierci i zniszczeniu, jakich pożądał. Chciał zabić każdego w tym mieście. A nawet wówczas nie miałby dość. Jego niemożność nasycenia swego pożądania irytowała go co nie miara.

      Odchylił się i z twarzą zwróconą ku niebu zaryczał. Był to ryk zwierzęcia, które nareszcie wydostało się na wolność. Jego krzyk rozpaczy poszybował w górę, pod niebo i odbił się echem od kamiennych murów Jerozolimy, rozbrzmiewając głośniej od dzwonów i wznoszonych modłów. Na krótką chwilę zatrząsł murami, zawładnął całym miastem – i jak było długie i szerokie, wszyscy jego mieszkańcy zatrzymali się, by posłuchać i nauczyć się bać.

      W jednej chwili dowiedzieli się, że wśród nich grasował demoniczny potwór.

      ROZDZIAŁ CZWARTY

      Caitlin i Caleb wędrowali w dół stromym górskim zboczem w kierunku wioski Nazaret. Powierzchnia była skalista i częściej ześlizgiwali się niż szli, wzbijając kłęby kurzu. W miarę, jak szli coraz dalej, krajobraz zaczął się zmieniać i skały ustąpiły kępom zielska i sporadycznym palmom, a potem trawie. W końcu znaleźli się w oliwnym gaju, idąc wśród rzędów oliwnych drzewek i dalej, w kierunku miasta.

      Caitlin przyjrzała się dokładnie gałązkom i zauważyła mnóstwo niewielkich oliwek połyskujących w słońcu. Zachwyciła się ich pięknem. Im bliżej miasta się znajdowali, tym bardziej płodne były drzewka. Caitlin spojrzała przed siebie i z punktu, w którym się znajdowała, dostrzegła widok całej doliny i miasteczka, niczym z lotu ptaka.

      Nazaret trudno było nazwać miastem, jako że była to niewielka wioska usadowiona wśród potężnych dolin. Wyglądało na to, że zamieszkiwało ją kilkaset osób w kilkunastu tuzinach niewielkich, parterowych domostw postawionych ze skalnego budulca. Kilka z nich wyglądało na zbudowane z białego wapienia. W oddali Caitlin dostrzegła wieśniaków, którzy wyciosywali bloki w potężnych wapiennych kamieniołomach otaczających miasteczko. Słyszała cichy dźwięk ich młotów niesiony echem nawet na taką odległość i widziała jasny wapienny kurz unoszący się w powietrzu.

      Nazaret okalał niski, wijący się mur, wysoki może na dziesięć stóp, który wyglądał staro nawet w tej chwili. W środku znajdowała się szeroka, otwarta, sklepiona brama. Nie było przy niej żadnego strażnika. Caitlin podejrzewała, że po prostu nie było takiej potrzeby; w końcu była to zaledwie niewielka mieścina

Скачать книгу