Neverland. Maxime Chattam

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Neverland - Maxime Chattam страница 30

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Neverland - Maxime Chattam

Скачать книгу

czarne sylwetki zgromadziły się po drugiej stronie ściany płomieni, Piotrusie zrozumieli swoje szaleństwo.

      Było ich tyle, że mgła rozsuwała się w miejscu, gdzie pędziły. Sfora zaczęła się odsuwać, chcąc obejść ogień, i Matt mógł się przyjrzeć zwierzętom. Najpierw zaskoczyła go ich jednorodność. To nie była banda psów różnych wielkości i ras, ale mała armia klonów. Wysokie i wydłużone, podobne do chartów. Było w nich jednak coś nienormalnego.

      – Pilnujcie ognia! – przypomniał Matt. – Żeby przez niego nie przeszły! Flanki zostawcie naszym psom!

      Piotr napiął łuk, gotów wypuścić strzałę.

      Bez żadnego zewnętrznego znaku sfora w jednej chwili rozpoczęła atak ze wszystkich stron. Dziesięć chartów rzuciło się na wóz, gdy tymczasem cała reszta stłoczyła się z tyłu, gotowa do pomocy.

      Kudłata potężnym uderzeniem łapy przegoniła dwa z nich – była od nich dwa razy cięższa i co najmniej pięciokrotnie większa. Potem chwyciła kolejnego zębami i posłużyła się nim jak maczugą, aby uderzyć te, które znalazły się w jej zasięgu. Mut także rzucił się do walki.

      Czworo Piotrusiów było zdumionych tym, co zobaczyli.

      Charty znajdowały się wystarczająco blisko płomieni, aby były widoczne olbrzymie rany na ich ciałach. Błyszczały od krwi i ropy, czasem były całkiem przeżarte gangreną. Inne psy miały prawdziwe dziury, przez które pobłyskiwały bielą kości. Te psy były w przerażającym stanie. A jednak poruszały się, jakby były w doskonałej formie. Ich poczerniałe kły kłapały w strumieniach spienionej śliny, czerwony blask lśnił w demonicznych oczach.

      Te psy nie żyły.

      Matt zrozumiał to od razu. Skoro Ozyjczycy nigdy nie zapuszczali się na te przeklęte tereny, taka sfora musiała pochodzić od Entropii. Stąd ów makabryczny trupi wygląd.

      Jedna grupa prześliznęła się bokiem i rzuciła w kierunku wozu, chcąc zaatakować nastolatków.

      Likan zmiażdżył dwa pierwsze, po czym straszliwym uderzeniem pazurów pozbawił głowy dwa inne i łbem przetrącił kręgosłup ostatniemu.

      Wiele innych rzuciło się na Kudłatą, Muta i Likana, które nie odpuściły żadnemu z nich. Cuchnące charty wylatywały w powietrze lub spadały na ziemię, połamane, rozszarpane, ale olbrzymia fala rozlewała się coraz bardziej, psy zaczynały przedostawać się przez zaporę i biec prosto na wóz.

      Kiedy minął moment zaskoczenia, Johnny wyciągnął przed siebie dłonie i wypuścił dwie strugi ognia, które rozświetliły blady, mglisty poranek.

      Co do Piotra i Lily, to wypuszczali strzały i uderzali biczem we wszystko, co się zbliżało, jednak nie mogli powstrzymać naporu. Kiedy jeden z chartów skoczył na tył wozu, czemu towarzyszył ohydny smród, Matt ciął tak szybko, że nie widać było ostrza. Głowa zwierzęcia oddzieliła się od reszty ciała. Krwi nie było prawie wcale, jakby w środku tych gnijących wnętrzności nie pompowało jej żadne serce.

      Matt porąbał jeszcze cztery inne, nim Johnny zaczął zdradzać oznaki zmęczenia. Podpalił około piętnastu chartów, które biegały we wszystkie strony, ale nawet przy ogromnym wsparciu skararmeuszy nie mógł już długo utrzymać takiej siły ognia.

      Stosy trupów tworzyły się wokół ich trojga psów. Ale przybywały kolejne i kolejne, zewsząd, z groźnymi kłami i roziskrzonymi oczyma.

      Matt zeskoczył z wozu, aby rzucić się do walki.

      Wymachiwał mieczem, a stal stała się srebrną błyskawicą, która uderzała z ogromną prędkością. Dzięki przeobrażeniu siły bez trudu odcinał głowy.

      Wtedy stało się najgorsze.

      Zauważył, że wszystkie charty, które nie miały całkiem odciętych głów lub nie zostały zupełnie zmiażdżone, zaczynają się podnosić i nadciągać ze wszystkich stron.

      Zerknął i zobaczył, że Johnny z ledwością odpiera ataki tych, które podchodzą najbliżej. Lily i Piotr, osaczeni na środku wozu, wcale nie mieli się lepiej.

      Kudłata i dwa pozostałe psy były przeciążone, zmęczenie sprawiło, że stały się mniej uważne. Teraz chartom udawało się je ugryźć i na łapach zwierząt powstawały krwawiące rany.

      Przed twarzą Matta pojawił się szereg ostrych kłów, mierzących w jego gardło. Cofnął się błyskawicznie i szczęki kłapnęły centymetr od jego szyi. Zdołał chwycić je lewą ręką, gdy tymczasem drugi chart skoczył z prawej strony i nadział się na jego miecz. Używając przeobrażenia, z całej siły ściskał trzymany pysk, aż zmiażdżył kości i zwierzę przeraźliwie zapiszczało.

      Psów było coraz więcej. Sfora zdawała się nie mieć końca. Oblężeni nie wytrzymają takiego naporu.

      Matt pragnąłby wymyślić jakiś sposób ucieczki, ale tak bardzo zajmowało go odpieranie ataków sfory, że nic nie przychodziło mu do głowy. Byli otoczeni. Jeśli nawet uda im się wskoczyć na grzbiet trzech psów, charty rozerwą ich na strzępy, nim zdążą przebiec dziesięć metrów.

      Nagle jeden z napastników chwycił Johnny’ego i nim chłopak zdołał się uwolnić, rzucił nim o ziemię, a inny chart zatopił kły w jego udzie. Chłopak zawył z bólu.

      Matt zabił zwierzę jednym ciosem i stanął nad młodym Piotrusiem, który zwijał się z bólu, trzymając za nogę. Jego ręce w ciągu kilku sekund pokryły się czerwienią. Zwabione zapachem krwi dzikie bestie tłoczyły się ze wszystkich stron, aby zabić chłopców.

      Inny chart wskoczył na wóz i przewrócił Lily. Otworzył pysk, gotów wgryźć się jej w twarz. Strzała wbiła mu się w oko i Piotr wypuścił następną. Tymczasem kolejne psy zaczynały wdrapywać się na wóz.

      Wtedy w całym lesie rozległo się wycie.

      Przeciągłe wycie wilka odbijało się echem.

      Kudłata nadstawiła uszu i odpowiedziała natychmiast, wyjąc przeraźliwie.

      Liście zaczęły poruszać się na prawo i lewo, ziemia zadrżała, jakby uderzył w nią piorun, i nagle na grzbiety chartów spadła ze skał gromada potężnych postaci.

      Były wszędzie. Okryte mglistym płaszczem, z głuchym pomrukiem otaczały wóz. Gigantyczne psy. Uderzyły całym pędem i w kilka sekund rozszarpały charty na strzępy. Żądne krwi drapieżniki w jednej chwili same stały się ofiarami, łamane olbrzymimi łapami i miażdżone kłami tej straszliwej kawalerii. Nie oszczędzono żadnego. Charty walczyły dalej, ale gdy tylko któryś trup się podnosił, rzucały się na niego trzy psy, aż raz na zawsze pozostał nieruchomy.

      Potem jeden z brytanów zbliżył się do Matta i mimo pyska czerwonego od krwi ofiar chłopak natychmiast rozpoznał w nim łagodnego bernardyna.

      – Gus!

      Otaczała go spora grupa psów ze Statku Życia.

      Matt nie wierzył własnym oczom! Odnalazły ich!

      Gus

Скачать книгу