Fundacja. Isaac Asimov
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Fundacja - Isaac Asimov страница 4
– A gdyby ktoś rzeczywiście tak uważał, pani burmistrz?
– To mógłby dać temu wyraz jako osoba prywatna, omawiając tę sprawę w prywatnym gronie.
– Zatem ograniczenia wolności słowa, które pani proponuje, mają dotyczyć tylko i wyłącznie członków rządu.
– Tak. To nie jest żadna nowość w systemie prawnym Fundacji. Ta zasada była już stosowana przez burmistrzów, i to wywodzących się z różnych partii. Prywatny punkt widzenia jest bez znaczenia, natomiast opinia wyrażona oficjalnie ma swą wagę i może być niebezpieczna. Nie po to osiągnęliśmy tyle, żeby teraz narażać się na ryzyko przegranej.
– Pragnę zauważyć, pani burmistrz, że zasada, o której pani wspomniała, była stosowana, i to nadzwyczaj rzadko, w odniesieniu do konkretnych uchwał rady. Nigdy natomiast nie zastosowano jej do czegoś tak ogólnego i nieokreślonego jak Plan Seldona.
– Plan Seldona wymaga szczególnej ochrony, ponieważ kwestionowanie jego rozstrzygnięć może być szczególnie niebezpieczne.
– Czy nie uważa pani… – Trevize odwrócił się, kierując tym razem słowa do członków rady, którzy wstrzymali oddech, jak gdyby czekali na wynik pojedynku. – Czy nie uważacie, panie i panowie, że mamy wszelkie powody sądzić, że w ogóle nie ma żadnego Planu Seldona?
– Dzisiaj byliśmy wszyscy świadkami jego działania – rzekła burmistrz Branno, której spokój zdawał się wzrastać, w miarę jak Trevizego ogarniał zapał krasomówczy.
– Właśnie dlatego, panie i panowie, że widzieliśmy dzisiaj jego działanie, możemy stwierdzić, że Plan Seldona, w jaki nauczono nas wierzyć, nie może istnieć.
– Radny Trevize, łamie pan porządek obrad. Proszę zakończyć te wywody.
– Mam do tego prawo z racji mojej funkcji, pani burmistrz.
– Prawo to zostaje niniejszym zawieszone.
– Nie może go pani zawiesić. Pani oświadczenie ograniczające wolność słowa nie ma mocy prawnej. Nie zostało przegłosowane przez radę, a nawet gdyby zostało, miałbym prawo zakwestionować jego prawomocność.
– To zawieszenie, panie radny, nie ma nic wspólnego z moim oświadczeniem dotyczącym ochrony Planu Seldona.
– Na czym wobec tego się zasadza?
– Oskarżam pana o zdradę, panie radny. Ze względu na radę nie chcę, żeby aresztowano pana w sali posiedzeń, ale za drzwiami czekają ludzie z Urzędu Bezpieczeństwa, którzy doprowadzą pana wprost do aresztu. Proszę teraz, żeby spokojnie opuścił pan salę. Jeśli wykona pan jakiś podejrzany ruch, oczywiście zostanie to potraktowane jako bezpośrednie zagrożenie i funkcjonariusze wkroczą na salę. Wierzę, że postara się pan, by do tego nie doszło.
Trevize zmarszczył czoło. W sali panowała zupełna cisza. (Czy ktokolwiek – ktokolwiek z wyjątkiem jego i Compora – spodziewał się tego?) Spojrzał na drzwi. Nic nie zauważył, ale nie miał wątpliwości, że burmistrz Branno nie blefuje.
– Re… reprezentuję ważny okręg wyborczy, pani burmistrz – wykrztusił z wściekłością.
– Nie wątpię, że zawiodą się na panu.
– Na jakiej podstawie wnosi pani to szalone oskarżenie?
– To się okaże we właściwym czasie, ale mogę pana zapewnić, że mamy wszystko, czego potrzebujemy. Jest pan bardzo nierozważny, młodzieńcze. Powinien pan sobie uświadomić, że ktoś może być pańskim przyjacielem, ale nie na tyle, żeby zostać pańskim wspólnikiem w dziele zdrady.
Trevize gwałtownie odwrócił się i spojrzał w niebieskie oczy Compora. Ich spojrzenie było twarde jak kamień.
Burmistrz Branno powiedziała spokojnie:
– Wzywam wszystkich na świadków, że po moim ostatnim zdaniu radny Trevize odwrócił się i spojrzał na radnego Compora. Wyjdzie pan sam, panie radny, czy chce pan nas zmusić do nietaktu wobec rady i aresztowania pana w sali posiedzeń?
Golan Trevize odwrócił się i wszedł na schody prowadzące do wyjścia. Za drzwiami stanęło po jego bokach dwóch dobrze uzbrojonych ludzi w mundurach.
Harla Branno odprowadziła go wzrokiem i syknęła przez zaciśnięte zęby: Głupiec!
3
Liono Kodell był dyrektorem Urzędu Bezpieczeństwa od początku kadencji burmistrz Branno. Lubił mawiać, że nie jest to wyczerpująca praca, ale oczywiście nikt nie mógł sprawdzić, czy mówi prawdę czy nie. Nie wyglądał na łgarza, ale to jeszcze niczego nie dowodzi.
Wyglądał miło i sympatycznie i być może taka właśnie powierzchowność była potrzebna w jego pracy. Wzrostu był raczej mniej niż średniego, tuszy raczej więcej niż średniej, miał sumiastego wąsa (rzecz raczej niezwykła u obywatela Terminusa), bardziej białego niż siwego, jasnobrązowe oczy i charakterystyczną naszywkę barwy podstawowej na górnej kieszeni płowego, jednoczęściowego munduru.
– Proszę usiąść, panie Trevize – powiedział. – Postarajmy się porozmawiać po przyjacielsku.
– Po przyjacielsku? Ze zdrajcą? – Trevize wsunął kciuki za pas i nie zamierzał usiąść.
– Z oskarżonym o zdradę. Jeszcze nie jest tak źle, żeby oskarżenie, nawet rzucone przez burmistrza, było równoznaczne ze stwierdzeniem winy. I wierzę, że nigdy do tego nie dojdzie. Moim zadaniem jest przesłuchać pana. Wolałbym to zrobić teraz, kiedy nie stała się jeszcze panu żadna krzywda – no, może urażono pańską dumę – niż być zmuszonym do zrobienia z tego publicznego procesu. Mam nadzieję, że zgadza się pan ze mną w tym względzie.
Trevize nie zmiękł.
– Dajmy spokój uprzejmościom. Pańskim zadaniem jest traktować mnie tak, jak gdybym był zdrajcą. Nie jestem nim i oburza mnie, że muszę to panu udowadniać. Bo niby dlaczego to nie ja miałbym żądać, żeby pan udowodnił mi, że jest wierny Fundacji?
– W zasadzie ma pan rację. Problem w tym, że niestety tutaj ja mam władzę, a nie pan. Dlatego ja mogę pytać, a pan nie. Nawiasem mówiąc, gdyby padło na mnie podejrzenie o zdradę czy choćby nielojalność, przypuszczam, że zostałbym natychmiast zwolniony i wtedy to ja znalazłbym się na pańskim miejscu. Mam nadzieję, że osoba, która by mnie badała, nie traktowałaby mnie gorzej, niż ja chcę traktować pana.
– A jak chce mnie pan traktować?
– Jak przyjaciela i równego sobie, jeśli pan będzie traktował mnie tak samo.
– Mogę postawić panu drinka? – spytał ironicznie Trevize.
– Może później, ale teraz proszę, żeby pan usiadł. Proszę pana jak przyjaciel.