Fundacja. Isaac Asimov
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Fundacja - Isaac Asimov страница 8
Był to dobry, korzystny pokój. Branno nie mogła temu zaprzeczyć. Fundacja nie ustanowiła wprawdzie Drugiego Imperium Galaktycznego – zgodnie z Planem Seldona znajdowała się dopiero w połowie drogi do tego celu – ale uzależniła od siebie gospodarczo ponad jedną trzecią rozproszonych w Galaktyce jednostek politycznych, a na te, które pozostały poza jej zasięgiem, również wywierała pewien wpływ. Niewiele było już miejsc, gdzie oświadczenie „Jestem z Fundacji” nie budziło respektu. Na milionach zamieszkanych światów nikt nie cieszył się większym poważaniem niż burmistrz Terminusa.
Tytuł był wciąż ten sam. Odziedziczyli go po przywódcach małej, niemal nikomu nie znanej i lekceważonej pięćset lat temu mieściny leżącej na samotnym świecie zagubionym na kresach cywilizacji, ale nikt nie myślał nawet o tym, żeby go zmienić czy nadać mu choćby o jeden atom dostojniejsze brzmienie. Było to niepotrzebne, gdyż i w obecnej formie budził taki lęk i szacunek, że równać się z nim mógł tylko bynajmniej nie zapomniany tytuł imperatora.
Budził lęk i szacunek, ale nie tu, na Terminusie, gdzie władza burmistrza była mocno ograniczona. Pamięć Indburów była nadal żywa. Ludzie nie mogli zapomnieć nie tyle ich tyranii, ile faktu, że ponieśli klęskę z rąk Muła.
Teraz burmistrzem była ona, Harla Branno. Była dopiero piątą kobietą na tym stanowisku od początków Fundacji, ale bez wątpienia – wiedziała o tym – nie było od śmierci Muła równie potężnego jak ona burmistrza. Jednak dopiero dzisiaj mogła otwarcie skorzystać ze swej władzy.
Długo walczyła o to, by uznano, że właśnie ona wie najlepiej, co jest słuszne i co mają robić, ale w końcu – mimo zaciekłego oporu tych, którym marzyła się stolica w środku Galaktyki i splendor Imperium – zwyciężyła.
Jeszcze nie teraz, mówiła. Nie teraz! Pospieszycie się, sięgniecie po środek Galaktyki i przegracie z takiego to a takiego powodu. I oto pojawił się Seldon i poparł jej stanowisko, używając prawie identycznych argumentów. Uczyniło ją to w oczach całej Fundacji równie mądrą jak Seldon. Wiedziała wszakże, że za jakiś czas zapomną o tym. A ten młody człowiek ośmielił się rzucić jej wyzwanie akurat w dniu jej tryumfu. Co gorsza, miał rację!
W tym kryło się największe niebezpieczeństwo. Miał rację! I właśnie dlatego mógł doprowadzić do zagłady Fundacji.
Teraz była z nim sam na sam.
– Nie mógł pan porozmawiać ze mną prywatnie? – spytała ze smutkiem. – Musiał pan wykrzyczeć to wszystko w sali obrad? Tak bardzo zależało panu na tym, żeby zrobić ze mnie publicznie idiotkę? Coś ty zrobił, niemądry chłopcze?
6
Trevize poczuł, że się rumieni, ale zdusił w sobie gniew. Branno starzała się – za rok miała obchodzić sześćdziesiąte trzecie urodziny. Nie wypadało mu krzyczeć na niemal dwa razy starszą osobę.
Poza tym, mając za sobą tyle utarczek politycznych, na pewno dobrze wiedziała, że jeśli uda się jej na samym początku wyprowadzić przeciwnika z równowagi, to jej zwycięstwo będzie prawie pewne. Z drugiej strony, taka taktyka była skuteczna tylko przy szerszym audytorium, a tu nie było nikogo, przed kim mogłaby ośmieszyć czy upokorzyć przeciwnika. Byli przecież sami.
Ostatecznie zignorował jej słowa i starał się przyjrzeć jej spokojnie. Miał przed sobą starszą kobietę ubraną w modny już od dwóch pokoleń strój nie podkreślający płci. Nie był odpowiedni dla takiej osoby. Burmistrz Branno, przywódczyni Galaktyki – jeśli w ogóle Galaktyka mogła mieć przywódcę – była zwykłą starszą kobietą, którą gdyby nie jej fryzura, gładko zaczesane do tyłu siwe włosy, można by łatwo wziąć za mężczyznę.
Uśmiechnął się. Nawet gdyby taki zgrzybiały przeciwnik starał się ze wszystkich sił, by słowo „chłopiec” zabrzmiało jak obelga, nie zmieniłoby to faktu, że ów chłopiec ma nad nim tę właśnie przewagę, że jest młody i przystojny i w dodatku świadom tych atutów.
– Szczera prawda – powiedział. – Mam trzydzieści dwa lata, więc można mnie nazwać chłopcem. Poza tym, jako radny, jestem ex officio niemądry. Na pierwszą przyczynę nie mam wpływu. Jeśli chodzi o drugą, mogę tylko powiedzieć, że jest mi przykro z tego powodu.
– Wie pan, co pan zrobił? Niech pan tak nie stoi i nie wysila się, żeby wypaść dowcipnie. Proszę usiąść. Niech pan się postara uporządkować myśli i odpowiada mi rozsądnie.
– Wiem, co zrobiłem. Powiedziałem to, co moim zdaniem jest prawdą.
– I to właśnie dzisiaj próbował pan przeciwstawić mi tę swoją prawdę? Akurat w dniu, w którym zdobyłam takie uznanie, że mogłam pana usunąć z sali obrad i kazać aresztować, a nikt z członków rady nie ośmielił się zaprotestować?
– Rada dojdzie do siebie i zaprotestuje. Może już układają protest. A szykany, które spotykają mnie za pani sprawą, spowodują, że tym chętniej będą mnie słuchali.
– Nikt nie będzie pana słuchał, bo jeśli dojdę do wniosku, że ma pan zamiar dalej robić to, co do tej pory, to potraktuję pana jak zdrajcę, i to z całą surowością prawa.
– W takim razie będzie pani musiała wytoczyć mi proces. A w sądzie ja będę górą.
– Niech pan na to nie liczy. Uprawnienia burmistrza w czasie stanu wyjątkowego są właściwie nieograniczone, chociaż rzadko się z nich korzysta.
– Na jakiej podstawie ogłosi pani stan wyjątkowy?
– Znajdę odpowiedni pretekst. Zostało mi jeszcze tyle inwencji. A jeśli chodzi o ryzyko polityczne, nie boję się go. Niech mnie pan nie prowokuje, młodzieńcze. Albo dojdziemy dzisiaj do porozumienia, albo pożegna się pan na zawsze z wolnością. Nie żartuję.
Mierzyli się przez chwilę wzrokiem. W końcu Trevize spytał:
– Do jakiego porozumienia?
– Aha. Zainteresowało to pana. To już lepiej. Wobec tego możemy przejść od konfrontacji do rozmów. A zatem, jak pan widzi naszą sytuację?
– Wie to pani dobrze. Przecież była pani cały czas w kontakcie z tą szują Comporem, prawda?
– Ale chcę to usłyszeć z pańskich ust. Jak pan ocenia sytuację w świetle niedawnego kryzysu Seldona?
– Cóż, skoro pani tego chce… (Niewiele brakowało, a byłby powiedział: „Skoro tego chcesz, staro babo”.) Jak na pięćset lat, które minęły od czasu, kiedy nagrywał swoje wystąpienie, Seldon za dobrze orientował się w naszych sprawach. To niewiarygodne. Zdaje się, że było to jego ósme pojawienie. Parę razy nikt nie przyszedł do krypty, żeby go wysłuchać. Przynajmniej raz, za Indbura III, to, co powiedział, zupełnie nie przystawało do rzeczywistości. No, ale to było w czasach Muła, prawda? Czy zatem choć raz wcześniej jego wywody pasowały tak dokładnie do sytuacji jak teraz? – Trevize pozwolił sobie na uśmiech. –