Fundacja. Isaac Asimov

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Fundacja - Isaac Asimov страница 12

Автор:
Серия:
Издательство:
Fundacja - Isaac Asimov s-f

Скачать книгу

a może wbrew swej pasji.

      Zainteresowanie owo objawiło się całkiem niespodziewanie, kiedy miał lat piętnaście i w czasie jakiejś choroby dostał zbiór legend z dawnych czasów. W legendach tych powtarzał się wątek samotnego, odseparowanego od reszty Galaktyki świata, który jednak nie zdawał sobie sprawy ze swej izolacji, gdyż nie znał nic innego.

      Od razu zaczął zdrowieć. Nie minęły dwa dni, a zdążył już przeczytać tę książkę trzy razy i wstał z łóżka. Następnego dnia siedział przy swoim komputerze i sprawdzał, czy biblioteka uniwersytecka ma w swoich zbiorach coś na temat tych legend.

      Od tamtej pory zajmował się takimi właśnie legendami. Biblioteka uniwersytecka na Terminusie nie spełniła niestety pokładanych w niej nadziei, ale kiedy podrósł, odkrył z radością, że istnieje coś takiego, jak wymiana międzybiblioteczna. Miał w swych zbiorach odbitki przesyłane przez nadprzestrzeń z miejsc tak odległych jak Ifni.

      Został w końcu profesorem historii starożytnej i po trzydziestu siedmiu latach rozpoczynał właśnie swój pierwszy roczny urlop akademicki, o który wystąpił z zamiarem udania się (po raz pierwszy w życiu) w podróż aż na samego Trantora.

      Pelorat zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że mieszkaniec Terminusa, który nigdy jeszcze nie był w przestrzeni, musi budzić powszechne zdumienie. Nie zamierzał wcale zyskać rozgłosu w tak szczególny sposób. Po prostu tak się jakoś zawsze składało, że kiedy już miał wyruszyć, wpadało mu w ręce jakieś nowe studium, nowa książka czy analiza. Odkładał wówczas podróż do czasu, aż dokładnie zbada owo novum i doda, jeśli to możliwe, jakiś fakt, spekulacje czy wyobrażenia o interesujących go sprawach do ogromnej góry informacji, które już zgromadził. Kończyło się zaś zawsze tak, iż żałował tylko tego, że wyprawa, którą właśnie przedsięwziął, nie doszła do skutku.

      Trantor był stolicą Pierwszego Imperium Galaktycznego. Przez dwanaście tysięcy lat był siedzibą imperatorów, a wcześniej stolicą jednego z najważniejszych królestw, które krok po kroku podbijało lub przyłączało w inny sposób pozostałe królestwa i stworzyło Imperium.

      Trantor był miastem obejmującym całą planetę, miastem pokrytym w całości metalem. Pelorat czytał o tym w pracach Gaala Dornicka, który odwiedził Trantor za czasów samego Hariego Seldona. Dzieło Dornicka już od dawna było białym krukiem i historyk mógłby sprzedać swój egzemplarz za sumę równą połowie rocznych dochodów, ale sama myśl o tym, że miałby się rozstać z takim skarbem, napełniała go przerażeniem.

      Oczywiście tym, co interesowało Pelorata na Trantorze, była Biblioteka Galaktyczna, która w czasach Imperium (kiedy nosiła nazwę Biblioteki Imperialnej) miała największe zbiory w Galaktyce. Trantor był stolicą najpotężniejszego i najludniejszego imperium w dziejach ludzkości. Był właściwie jednym wielkim miastem mającym ponad czterdzieści miliardów mieszkańców, a jego biblioteka zgromadziła owoce całej twórczej (a także niezbyt twórczej) pracy ludzkości, sumę ówczesnej wiedzy. Była skomputeryzowana w tak zawiły sposób, że zatrudniała fachowców od obsługi komputerów.

      Co najistotniejsze, biblioteka przetrwała. I to było dla Pelorata najbardziej zdumiewające. Kiedy dwa i pół wieku temu Trantor padł, następnie zaś został doszczętnie złupiony i zniszczony, a jego ludność zdziesiątkowana, Biblioteka – chroniona (jak mówiono) przez studentów, którzy dysponowali jakąś fantastyczną bronią – pozostała nietknięta. (Niektórzy uważają, że historia obrony biblioteki przez studentów jest w znacznej mierze zmyślona.)

      W każdym razie biblioteka przetrwała okres zniszczeń. Ebling Mis pracował w nietkniętej Bibliotece Galaktycznej otoczonej zewsząd ruinami, kiedy to znalazł się o krok od odkrycia położenia Drugiej Fundacji (tak przynajmniej przedstawiały to świadectwa z tamtych czasów, w które nadal wierzyli jedynie mieszkańcy Fundacji, historycy bowiem odnosili się zawsze do tych relacji z rezerwą). Trzy pokolenia Darellów – Bayta, Toran i Arkady – odwiedziły, każde w swoim czasie, Trantor. Jednak Arkady nie zwiedziła biblioteki, a od jej czasów instytucja ta nie związała się już ani razu z historią Galaktyki.

      Od stu dwudziestu lat Trantora nie odwiedził żaden członek Fundacji, ale nie było powodu przypuszczać, że biblioteka nie stoi, nietknięta, na swoim miejscu. To, że nie pojawiła się więcej w historii, było najlepszym dowodem na jej istnienie, jej zagłada bowiem narobiłaby z pewnością hałasu.

      Biblioteka była stara, archaiczna – była taka już w czasach Eblinga Misa – ale to nawet lepiej. Pelorat zawsze zacierał ręce z zadowolenia, kiedy słyszał o jakiejś starej czy archaicznej bibliotece. Im biblioteka była starsza, tym większe było prawdopodobieństwo, że zawiera to, czego szukał. Śnił nawet czasami, że wchodzi do biblioteki i pyta z biciem serca: „Czy ta biblioteka została zmodernizowana? Może wyrzuciliście stare taśmy i dyski?” I zawsze wyobrażał sobie, że stary, zakurzony bibliotekarz odpowiada: „Wszystko jest tak, jak dawniej, profesorze”.

      I oto teraz jego marzenia miały się spełnić. Zapewniła go o tym sama pani burmistrz. Nie był pewien, skąd dowiedziała się, nad czym pracuje. Opublikował niewiele artykułów. Mało z tego, co zrobił, było na tyle solidnie podbudowane, by nadawało się do druku, a to, co się ukazało, przeszło bez echa. No, ale mówiono, że żelazna Branno wie o wszystkim, co się dzieje na Terminusie, i ma wszędzie oczy i uszy. Pelorat byłby skłonny w to uwierzyć, ale jeśli wiedziała o jego pracy, to dlaczego, na Galaktykę, nie doceniła jej wagi i nie przyznała mu wcześniej niewielkich choćby funduszy?

      Jakoś tak się składa, myślał z tą niewielką dozą goryczy, na jaką mógł się zdobyć, że Fundacja ma wzrok utkwiony w przyszłość. To, co ich pochłania, to ich przeznaczenie i Drugie Imperium. Nie mają czasu ani ochoty, aby spojrzeć wstecz, i irytują ich ci, którzy to robią.

      Oczywiście tym więksi z nich głupcy, ale sam nie mógł wyplenić głupoty. A poza tym może i lepiej, że jest właśnie tak. Może sam prowadzić te doniosłe poszukiwania i nadejdzie jeszcze chwila, w której wspomną o nim jako o wielkim pionierze tego, co naprawdę ważne.

      Znaczyło to oczywiście (i miał tyle intelektualnej uczciwości, żeby to przyznać), że również on pochłonięty był myślą o przyszłości – przyszłości, w której zostanie doceniony i będzie stawiany na równi z Harim Seldonem. Prawdę mówiąc, będzie nawet ważniejszą postacią, bo jak można porównywać stworzenie planu na wyraźnie przedstawiające się przyszłe tysiąc lat z przecieraniem drogi przez minione dwadzieścia pięć tysięcy?

      I nadszedł właśnie ten dzień, to był ten dzień.

      Burmistrz zapowiedziała, że stanie się to zaraz po ukazaniu się obrazu Seldona. Był to jedyny powód zainteresowania Pelorata Kryzysem Seldona, który od miesięcy zajmował umysły wszystkich na Terminusie i prawie wszystkich w Fundacji.

      Dla niego to, czy stolica Fundacji będzie nadal na Terminusie czy też zostanie przeniesiona gdzie indziej, nie robiło większej różnicy. A teraz, kiedy kryzys zażegnano, Pelorat nie był pewien, którą stronę poparł Hari Seldon, a nawet czy w ogóle wspomniał o tej sprawie.

      Ważne było, że Seldon się ukazał i że teraz nadszedł jego dzień.

      Było kilka minut po drugiej, kiedy przed stojącym nieco na uboczu domem Pelorata, właściwie już poza granicami miasta, zatrzymał się samochód.

      Rozsunęły się tylne drzwi.

Скачать книгу