Fundacja. Isaac Asimov
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Fundacja - Isaac Asimov страница 14
Czym, na babkę Muła, była ta Ziemia?
Przecież pytał o to. Oczywiście! Zapytał, kiedy tylko Pelorat wymienił tę nazwę.
– Proszę mi wybaczyć, profesorze. Jestem zupełnym ignorantem w pańskiej dziedzinie i mam nadzieję, że nie będzie pan miał mi za złe, jeśli poproszę o wyjaśnienie w przystępnych słowach. Co to jest Ziemia?
Pelorat gapił się na niego dobre dwadzieścia sekund, zanim odpowiedział.
– To planeta. Ta, na której po raz pierwszy pojawili się ludzie, drogi przyjacielu.
Teraz Trevize wytrzeszczył oczy na Pelorata.
– Pojawili się po raz pierwszy? Skąd?
– Znikąd. To planeta, na której w drodze ewolucji od niższych zwierząt narodził się rodzaj ludzki.
Trevize myślał chwilę, po czym pokręcił głową.
– Nie rozumiem.
Na twarzy Pelorata pojawił się grymas irytacji, ale szybko zniknął. Profesor chrząknął i powiedział:
– Był taki czas, kiedy na Terminusie nie było istot ludzkich. Został zasiedlony przez ludzi z innych światów. Przypuszczam, że o tym pan wie?
– Oczywiście – odparł ze zniecierpliwieniem Trevize. Denerwował go mentorski ton jego rozmówcy.
– Bardzo dobrze. Tak samo było na wszystkich innych światach. Na Anakreonie, Santanni, Kalganie… na wszystkich. Każdy z nich został, w jakimś okresie w przeszłości, założony. Ludzie przybyli tam z innych światów. Dotyczy to nawet Trantora. Był może wielką metropolią przez dwadzieścia tysięcy lat, ale nie przedtem.
– No, a jaki był przedtem?
– Pusty. A przynajmniej nie było tam ludzi.
– Trudno w to uwierzyć.
– Ale to prawda. Świadczą o tym stare zapiski.
– Skąd przybyli ludzie, którzy go skolonizowali?
– Nie ma co do tego pewności. Są setki planet, których mieszkańcy utrzymują, że były one zasiedlone już w okrytej mrokiem starożytności, i opowiadają fantastyczne historie o przybyciu tam pierwszych ludzi. Historycy nie dają wiary tym opowieściom i starają się rozwiązać „problem pochodzenia”.
– Co to takiego? Nigdy o tym nie słyszałem.
– Nie dziwi mnie to. Przyznaję, że w obecnych czasach kwestia ta nie cieszy się zbytnim zainteresowaniem historyków, ale był taki okres u schyłku Imperium, że była dość popularna wśród intelektualistów. Salvor Hardin wspomina o tym krótko w swoich pamiętnikach. To problem ustalenia planety, na której wszystko się zaczęło. Jeśli będziemy patrzeć wstecz, to przekonamy się, że ludzie mieszkający na świeżo założonych światach wywodzili się ze starszych światów, tamci z jeszcze starszych, i tak dalej, aż w końcu dojdziemy do świata, gdzie to wszystko się zaczęło, czyli do kolebki ludzkości.
Trevize od razu wychwycił oczywisty błąd w rozumowaniu Pelorata.
– A nie mogło być więcej tych kolebek?
– Oczywiście, że nie. Wszyscy ludzie w Galaktyce należą do jednego gatunku. A jeden gatunek nie może się wywodzić z więcej niż jednej planety. To zupełnie niemożliwe.
– Skąd pan wie?
– Po pierwsze… – Pelorat odchylił pierwszym palcem prawej dłoni pierwszy palec lewej dłoni i w tym momencie najwidoczniej uświadomił sobie, że musiałby wygłosić długi i zawiły wykład. Opuścił ręce i powiedział z wielką powagą: – Drogi przyjacielu, daję ci słowo honoru, że tak jest.
Trevize zrobił głęboki ukłon.
– Nawet mi przez myśl nie przeszło – rzekł – żeby panu nie wierzyć, profesorze. Powiedzmy więc, że tylko jedna planeta była kolebką ludzkości. Czy jednak setki planet nie mogłyby sobie rościć praw do tego zaszczytu?
– Nie tylko mogłyby, ale rzeczywiście roszczą. Jednak wszystkie te roszczenia są bezpodstawne. Na żadnej z planet, które aspirują do tytułu kolebki ludzkości, nie znaleziono śladów społeczności prehiperprzestrzennej, nie mówiąc już o śladach ewolucji od niższych organizmów.
– I twierdzi pan, że jest planeta, która rzeczywiście była kolebką ludzkości, ale z jakichś powodów nie domaga się uznania tego faktu?
– Trafił pan w sedno.
– I zamierza pan odszukać ją?
– Zamierzamy. To nasza misja. Zorganizowała to wszystko burmistrz Branno. Doprowadzi pan nasz statek na Trantora.
– Na Trantora? On przecież nie jest kolebką ludzkości. Sam pan to przed chwilą powiedział.
– Oczywiście, że nie jest. Jest nią Ziemia.
– No to dlaczego nie mówi pan, że mam poprowadzić statek na Ziemię?
– Nie wyraziłem się jasno. Ziemia to nazwa legendarna, uświęcona przez starożytne mity. Jakie było pierwotne znaczenie tej nazwy, nie wiemy, ale to wygodny, jednowyrazowy synonim określenia „planeta, na której narodził się rodzaj ludzki”. Natomiast która planeta była określana tym mianem, nie wiadomo.
– A na Trantorze będą to wiedzieć?
– Mam nadzieję znaleźć tam odpowiednie informacje. Trantor ma Bibliotekę Galaktyczną, największą w całym systemie.
– Na pewno przeszukali ją już ludzie, którzy jak pan powiedział, interesowali się tym zagadnieniem w czasach Pierwszego Imperium.
Pelorat pokiwał w zamyśleniu głową.
– Tak, ale prawdopodobnie nie dość dokładnie. Mam dużo wiadomości dotyczących problemu pochodzenia, których ci ludzie, żyjący pół tysiąca lat temu, być może nie znali. Widzi pan, mógłbym zbadać te stare przekazy z większą znajomością rzeczy. Rozmyślam nad tym od dość dawna i mam obiecującą hipotezę.
– Zakładam, że powiedział pan o tym wszystkim pani burmistrz i uzyskał jej aprobatę?
– Aprobatę? Drogi przyjacielu, przyjęła to wręcz entuzjastycznie. Powiedziała mi, że Trantor to z pewnością miejsce, gdzie znajdę wszystko, czego mi potrzeba.
– Bez wątpienia – mruknął Trevize.
To między innymi nie dawało mu spać tej nocy. Burmistrz Branno wysyłała go, żeby dowiedział się, czego tylko będzie mógł o Drugiej Fundacji. Wysyłała z nim Pelorata, żeby mógł ukryć prawdziwy cel swej podróży pod przykrywką poszukiwania Ziemi, poszukiwania, które mogło zawieść go w każdy kąt Galaktyki. Prawdę mówiąc,