Fundacja. Isaac Asimov
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Fundacja - Isaac Asimov страница 17
– I jedno, i drugie to ważne czynniki, ale za bardzo na nie nie liczę. Na statku Compora będzie hiperprzekaźnik. Trevize może podejrzewać, że będziemy go śledzić, więc może szukać nadajnika. Natomiast Compor, który będzie śledził, raczej nie spodziewa się, że sam będzie śledzony, i przypuszczam, że nie będzie go szukał. Oczywiście mogę się mylić i wtedy musimy liczyć na jego przywiązanie do żony.
Kodell roześmiał się.
– I pomyśleć, że kiedyś to ja musiałem panią uczyć. A jaki jest cel tego śledzenia?
– Podwójne zabezpieczenie. Jeśli Trevize zostanie schwytany, to być może Comporowi uda się umknąć i przekazać nam informacje, których nie będzie mógł dostarczyć Trevize.
– Jeszcze jedno pytanie. A co jeśli Trevize odnajdzie Drugą Fundację i dowiemy się o tym od niego albo od Compora, albo jeśli będziemy mieli powody podejrzewać, że ona istnieje, mimo że obaj zginą?
– Myślę, że Druga Fundacja istnieje, Kodell – odparła Branno. – W każdym razie Plan Seldona nie będzie nam już długo służył. Wielki Hari Seldon opracował go w ostatnich dniach ginącego Imperium, kiedy skończył się niemal zupełnie postęp technologiczny. Seldon też był produktem swej epoki i bez względu na to, jak wspaniała była ta na poły mityczna psychohistoria, nie mogła się oderwać od korzeni, z których wyrosła. Z pewnością nie uwzględniła faktu, że nastąpi tak szybki postęp technologiczny, jaki dokonał się w Fundacji, szczególnie w ostatnim stuleciu. Mamy detektory masy, o jakich nie śniło się ludziom w czasach Imperium, komputery, które reagują na polecenia wydawane w myśli, a przede wszystkim ekrany chroniące przed ingerencją obcej woli czy siły psychicznej. Druga Fundacja już niedługo nie będzie mogła nami manipulować, nawet jeśli w tej chwili może to jeszcze robić. U schyłku swoich rządów chcę być osobą, która wprowadzi Fundację na nową drogę.
– A jeśli nie ma Drugiej Fundacji?
– To wejdziemy na nową drogę od razu.
13
Niespokojny sen, w który w końcu zapadł Trevize, nie trwał długo. Obudziło go powtórne dotknięcie w ramię. Zerwał się, rozglądając się nieprzytomnie i wyraźnie nie mogąc zrozumieć, dlaczego nie budzi się w swoim łóżku.
– Co… Co… – wyjąkał.
– Przepraszam pana, Trevize – powiedział Pelorat. – Jest pan moim gościem i powinienem pozwolić panu porządnie wypocząć, ale jest tu pani burmistrz.
Pelorat stał obok łóżka we flanelowej piżamie i lekko dygotał. Trevize oprzytomniał i przypomniał sobie wszystko.
Burmistrz Branno siedziała w salonie historyka, opanowana jak zawsze. Był z nią Kodell. Siedział, gładząc swój siwy wąs.
Trevize obciągnął i wygładził pas, zastanawiając się, jak długo tych dwoje może obejść się bez siebie.
– Czyżby rada doszła już do siebie? – spytał szyderczo. – Czyżby jej członkowie zainteresowali się nieobecnością jednego spośród nich?
– Widać pewne oznaki powrotu do życia – odparła Branno – ale są one jeszcze zbyt słabe, żeby mógł pan wiązać z nimi jakieś nadzieje. Bez wątpienia jestem nadal na tyle silna, żeby zmusić pana do opuszczenia Terminusa. Zostanie pan przewieziony na Kosmodrom Krańcowy…
– A nie do Portu Kosmicznego na Terminusie, pani burmistrz? Mam zostać pozbawiony widoku tłumu żegnającego mnie ze łzami w oczach?
– Widzę, panie radny, że wróciła panu ochota do błazeństw, i cieszę się z tego. Ucisza to moje ewentualne wyrzuty sumienia. Pan i profesor Pelorat wystartujecie bez rozgłosu z Kosmodromu Krańcowego.
– I nigdy nie wrócimy?
– I być może nigdy nie wrócicie. Oczywiście – tu uśmiechnęła się lekko – jeśli odkryje pan coś tak ważnego, że nawet ja chętnie ujrzę pana z powrotem, wróci pan. Może nawet zostanie pan powitany z honorami.
Trevize skinął niedbale głową.
– I to się może zdarzyć – rzekł.
– Prawie wszystko może się zdarzyć. W każdym razie będzie się panu podróżować wygodnie. Dostaje pan dopiero co ukończony krążownik kieszonkowy nazwany na pamiątkę statku Hobera Mallowa Odległą Gwiazdą. Do obsługi wystarczy jedna osoba, chociaż mogą się w nim wygodnie pomieścić trzy.
Trevize nagle zapomniał o swej starannie wystudiowanej niedbałej pozie i ironii.
– Z pełnym uzbrojeniem? – spytał.
– Bez uzbrojenia, ale poza tym całkowicie wyposażony. Dokądkolwiek się udacie, jesteście obywatelami Fundacji i możecie zwrócić się do naszego konsula, nie będziecie więc potrzebowali broni. W razie potrzeby będziecie mogli korzystać z naszych funduszy… Nie są one jednak nieograniczone, muszę dodać.
– Jest pani hojna.
– Wiem o tym, panie radny. I jeszcze jedno. Pomaga pan profesorowi Peloratowi w jego poszukiwaniach Ziemi. Bez względu na to, czego pańskim zdaniem pan szuka, poszukujecie Ziemi. Musi to być jasne dla wszystkich, których spotkacie. I niech pan pamięta, że Odległa Gwiazda jest nieuzbrojona.
– Poszukuję Ziemi – powiedział Trevize. – Doskonale o tym wiem.
– A zatem ruszajcie.
– Proszę mi wybaczyć, ale są jeszcze pewne sprawy, których nie omówiliśmy. W swoim czasie prowadziłem różne statki, ale nigdy nie siedziałem za sterami najnowszego modelu krążownika kieszonkowego. Co będzie, jeśli się okaże, że nie potrafię nim kierować?
– Powiedziano mi, że Odległa Gwiazda jest całkowicie skomputeryzowana… I od razu wyjaśniam, żeby pan nie pytał, że nie musi pan wiedzieć, jak posługiwać się komputerem najnowszej generacji. On sam wyjaśni panu wszystko, co będzie pan musiał wiedzieć. Ma pan jeszcze jakieś życzenia?
Trevize spojrzał ponuro na swoje spodnie.
– Chcę zmienić ubranie.
– Znajdzie pan je na statku. Także te pasy czy jak to się nazywa. Profesor Pelorat też został zaopatrzony w to, czego mu trzeba. Wszystko, co mieści się w granicach rozsądku, jest już na statku, chociaż muszę dodać, że nie obejmuje to towarzystwa pań.
– To niedobrze – rzekł Trevize. – Byłoby przyjemniej, chociaż tak się składa, że akurat w tej chwili nie widzę odpowiedniej kandydatki. No, ale przypuszczam, że Galaktyka jest raczej gęsto zaludniona i że kiedy już będę daleko od Terminusa, będę mógł robić, co mi się podoba.
– Jeśli chodzi o towarzystwo? To pańska sprawa. – Podniosła się ciężko. – Nie