Fundacja. Isaac Asimov
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Fundacja - Isaac Asimov страница 6
– Rozumiem. Był pan świadkiem ostatniego pojawienia się hologramu Seldona. Pańskim zdaniem, sporządzona przez Seldona pięćset lat temu analiza sytuacji nie dość dokładnie uwzględnia obecne warunki?
– Przeciwnie – odparł Trevize z nagłym rozbawieniem. – Uwzględnia je bardzo dokładnie.
Kodell nie zareagował na zmianę nastroju swojego rozmówcy.
– A jednak, panie radny – rzekł – utrzymuje pan, że Plan Seldona nie istnieje?
– Oczywiście, że nie istnieje. Twierdzę tak właśnie dlatego, że wykonana przez niego analiza tak dokładnie uwzględnia…
Kodell wyłączył zapis.
– Panie radny – powiedział, kręcąc głową – znowu zmusza mnie pan do wymazania odpowiedzi. Pytałem, czy podtrzymuje pan tę swoją dziwną opinię, a pan zaczyna wyliczać mi powody, które pana do tego skłaniają. Pozwoli pan, że powtórzę pytanie. – Włączył zapis i spytał raz jeszcze: – A jednak, panie radny, utrzymuje pan, że Plan Seldona nie istnieje?
– Skąd pan o tym wie? Nikt nie miał okazji porozmawiać z tym donosicielem Comporem po ukazaniu się Seldona.
– Powiedzmy, że domyśliliśmy się tego. I powiedzmy, że pan już odpowiedział: „Oczywiście, że nie istnieje”. Jeśli zechce pan powtórzyć to raz jeszcze, bez dodatkowych wyjaśnień, będziemy mieli to za sobą.
– Oczywiście, że nie istnieje – odparł Trevize z ironicznym uśmiechem.
– W porządku – rzekł Kodell. – Wybiorę to „Oczywiście, że nie istnieje”, które brzmi bardziej naturalnie. Dziękuję, panie radny. – Wyłączył zapis.
– To wszystko? – spytał Trevize.
– To wszystko, czego mi trzeba.
– Jest zupełnie jasne, że wszystko, czego panu trzeba, to zestaw pytań i odpowiedzi, który może pan przedstawić mieszkańcom Terminusa i całej naszej Federacji na dowód, że wierzę bez zastrzeżeń w legendę o Planie Seldona. Jeśli potem spróbuję temu zaprzeczyć, wyjdę na idiotę.
– Albo nawet na zdrajcę w oczach rozgorączkowanego tłumu, dla którego Plan jest gwarancją bezpieczeństwa Fundacji. Jeśli dojdziemy do porozumienia, może nie trzeba będzie tego upubliczniać, ale jeśli będzie się pan upierał przy swoim, dopilnujemy, żeby Fundacja wysłuchała tego nagrania.
Trevize zmarszczył czoło.
– Jest pan aż tak głupi, że zupełnie nie interesuje pana, co naprawdę mam do powiedzenia?
– Jako człowieka interesuje mnie to bardzo i jeśli zdarzy się ku temu odpowiednia okazja, wysłucham pana z uwagą i niezbędną dozą sceptycyzmu. Jednak jako dyrektor Urzędu Bezpieczeństwa mam w tej chwili wszystko, czego było mi trzeba.
– Myślę, że zdaje pan sobie sprawę z tego, że ani panu, ani pani burmistrz nie wyjdzie to na dobre.
– Przykro mi, ale zupełnie nie podzielam tej opinii. A teraz pan wyjdzie. Oczywiście pod strażą.
– Dokąd mnie zabieracie?
W odpowiedzi Kodell tylko się uśmiechnął.
– Do widzenia, panie radny. Nie bardzo starał się pan mi pomóc, ale byłbym naiwny, gdybym na to liczył. – Wyciągnął rękę.
Trevize wstał, ale zignorował jego gest. Wygładził pas i rzekł:
– Odwleka pan tylko to, co nieuchronne. Inni muszą myśleć tak samo jak ja, a jeśli jeszcze tak nie myślą, to wkrótce do tego dojdą. Uwięzienie albo zgładzenie mnie wzbudzi zainteresowanie moją sprawą i przyspieszy ten proces. W końcu zwycięży prawda i ja.
Kodell cofnął dłoń i wolno pokręcił głową.
– Trevize, pan naprawdę jest głupcem – powiedział.
4
Trevize znalazł się w luksusowym, musiał to przyznać, pomieszczeniu w kwaterze głównej Urzędu Bezpieczeństwa. Pokój, choć luksusowy, był zamknięty. Tak czy owak, mimo wyposażenia była to cela.
Dopiero o północy przyszło po Trevizego dwóch strażników. Miał więc ponad cztery godziny, aby przemyśleć swoją sytuację. Większość tego czasu spędził, chodząc z kąta w kąt i czyniąc sobie gorzkie wyrzuty.
Dlaczego zaufał Comporowi?
A dlaczego miał mu nie ufać? Wydawało się, że całkowicie się z nim zgadza… Nie, to nie to. Wydawało się, że chętnie ulega jego argumentom… Nie, to też nie to. Wydawał się tak głupi, tak łatwowierny i pozbawiony własnego zdania, że Trevize traktował go jako swego rodzaju płytę rezonansową. Compor pomógł mu sprecyzować i lepiej wyartykułować poglądy. Był po prostu użyteczny i Trevize ufał mu tylko dlatego, że było mu z tym wygodnie.
Teraz jednak zastanawianie się nad tym, czy nie powinien być ostrożniejszy i przejrzeć zawczasu Compora, było bezcelowe. Powinien postępować według starej i sprawdzonej zasady: Nie ufaj nikomu.
Ale czy można iść przez życie, nie mając do nikogo zaufania? Najwidoczniej trzeba tak postępować.
Poza tym kto by pomyślał, że Branno będzie aż tak bezczelna i każe uwięzić radnego podczas sesji rady… i że nikt z obecnych na sali nie powie ani słowa w obronie jednego ze swoich? Nawet gdyby absolutnie nie zgadzali się z Trevizem, nawet gdyby gotowi byli ryzykować swoimi głowami, że to Branno ma rację, i tak, dla zasady, powinni zaprotestować przeciw takiemu pogwałceniu immunitetu. Czasami nazywano Branno żelazną kobietą i trzeba przyznać, że swym postępowaniem potwierdziła to określenie…
Chyba że sama była już w garści…
Nie! To prowadzi do paranoi.
Ale jednak…
Wiedział, że kręci się w kółko, ale nie mógł się oswobodzić od natrętnie powracających myśli. Wtedy przyszli strażnicy.
– Będzie pan musiał pójść z nami, panie radny – powiedział poważnym, lecz beznamiętnym tonem funkcjonariusz wyższy rangą. Dystynkcje wskazywały, że jest porucznikiem. Miał niewielką bliznę na prawym policzku i wyglądał na znudzonego, jak gdyby za długo był już w służbie i za mało miał do roboty. Można było się tego spodziewać po żołnierzu, którego ludzie od ponad stu lat nie uczestniczyli w żadnej bitwie.
Trevize nie ruszył się z miejsca.
– Pańskie nazwisko, poruczniku? – spytał.
– Jestem porucznik Evander Sopellor, panie radny.
– Zdaje pan sobie sprawę, poruczniku Sopellor, że łamie prawo? Nie może pan aresztować radnego.
– Dostaliśmy