Millennium. David Lagercrantz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Millennium - David Lagercrantz страница 18

Millennium - David Lagercrantz Millennium

Скачать книгу

techniczne znalazły się w rękach Rosjan.

      – Rozumiem.

      – Niełatwo się do nich dobrać. Używają dobrego szyfrowania i chociaż zrobiłam dużo, żeby ustalić, kto za tym stoi, udało mi się dowiedzieć tylko tyle, że ich szef nazywa się Thanos.

      – Thanos?

      – Tak, od Tanatosa, boga śmierci z mitologii greckiej, syna Nyks – nocy, i brata bliźniaka Hypnosa – snu.

      – Brzmi strasznie.

      – Raczej dziecinnie. Thanos to czarny charakter z komiksów Marvela, wiesz, tych z Hulkiem, Iron Manem i Kapitanem Ameryką. Po pierwsze niespecjalnie kojarzy się to z Rosją, a po drugie jest… jak by to powiedzieć…

      – Żartobliwe i aroganckie zarazem?

      – Tak, jakby drażniła się z nami grupka bezczelnych dzieciaków z college’u. Działa mi to na nerwy. Szczerze mówiąc, w tej historii niepokoi mnie mnóstwo szczegółów i dlatego bardzo się zainteresowałam, kiedy udało nam się ustalić, że być może istnieje człowiek, który od nich uciekł. Mógłby nam pomóc wyjaśnić parę spraw, gdyby udało nam się go złapać, zanim oni to zrobią. Ale kiedy przyjrzeliśmy się temu bliżej, doszliśmy do wniosku, że prawda jest całkiem inna.

      – To znaczy?

      – To nie żaden przestępca, żaden uciekinier, tylko przyzwoity człowiek, pracownik firmy, w której ta organizacja ma szpiegów. Zapewne przez przypadek dowiedział się czegoś ważnego.

      – Mów dalej.

      – Podejrzewamy, że ten człowiek jest w poważnym niebezpieczeństwie. Potrzebuje ochrony. Jeszcze do niedawna nie mieliśmy pojęcia, gdzie go szukać. Nie wiedzieliśmy nawet, w jakiej firmie pracował. Teraz jednak sądzimy, że w końcu udało nam się go namierzyć. W ostatnich dniach jeden z tych ludzi wspomniał o człowieku, którego szukamy. Powiedział, że wraz z nim diabli wzięli wszystkie cholerne T.

      – Cholerne T?

      – Tak. To brzmiało dziwnie i tajemniczo, ale miało tę zaletę, że było konkretne i łatwe do wyszukania. Cholerne T nie dało oczywiście żadnych wyników, ale już hasła na T w powiązaniu z firmami, zwłaszcza tymi zaawansowanymi technologicznie, nieodmiennie prowadziły do Nicholasa Granta i jego maksymy: tolerancja, talent, tempo.

      – Czyli Solifon – stwierdziła Gabriella.

      – Tak nam się wydaje. Przynajmniej wygląda na to, że wszystko się zgadza. Dlatego zaczęliśmy badać, kto w ostatnim czasie zrezygnował z pracy w Solifonie. Na początku do niczego nas to nie doprowadziło. Mają dużą rotację. Myślę nawet, że to jedna z ich zasad. Nastawiają się na swobodny przepływ talentów. Zaczęliśmy się też zastanawiać nad trzema T. Wiesz, co Grant przez to rozumie?

      – Nie bardzo.

      – To jego przepis na kreatywność. Potrzeba tolerancji dla nietypowych pomysłów i nietypowych ludzi. Im bardziej jest się otwartym na jednostki odstające od normy albo w ogóle wszelkiego rodzaju mniejszości, tym łatwiej przyjmuje się nowe pomysły. To trochę tak jak z indeksem homoseksualistów Richarda Floridy. Tam, gdzie panuje tolerancja dla ludzi takich jak ja, jest też większa otwartość i kreatywność.

      – Zbyt homogeniczne, skłonne do osądzania organizacje nie osiągają niczego.

      – Otóż to. A ludzie utalentowani, jak wyjaśnia, nie tylko mają dobre wyniki, ale też przyciągają inne talenty. Tworzą środowisko, w którym chce się przebywać. Od samego początku Grant próbował ściągnąć do siebie branżowych geniuszy, nie specjalistów na konkretne stanowiska. Nie ukierunkowujmy ludzi, niech sami nadają kierunek – brzmiała jego dewiza.

      – A tempo?

      – Wymiana myśli ma przebiegać szybko i sprawnie. Zwołanie spotkania nie może wymagać mnóstwa biurokracji, rezerwowania terminów i umawiania się z sekretarką. Trzeba móc wejść i od razu zacząć dyskutować. Pomysły powinny gładko przepływać w obu kierunkach. Na pewno słyszałaś o wręcz bajecznych dokonaniach Solifonu. Opracowywali innowacyjne rozwiązania techniczne z wielu różnych dziedzin. Mówiąc między nami, także dla NSA. A potem pojawił się kolejny mały geniusz, twój krajan, a wraz z nim…

      – Diabli wzięli wszystkie cholerne T.

      – Tak jest.

      – I to był Balder.

      – Zgadza się. Nie sądzę, żeby normalnie miał problemy z tolerancją czy nawet z tempem. Ale od samego początku rozsiewał coś w rodzaju trucizny i nie chciał się niczym dzielić. Momentalnie udało mu się zepsuć atmosferę w elitarnej grupie naukowców, zwłaszcza kiedy zaczął oskarżać ludzi o to, że są złodziejami i naśladowcami. Poza tym miał spięcie z właścicielem Nicolasem Grantem. Grant nie chciał jednak zdradzić, o co poszło – powiedział tylko, że to prywatna sprawa. Wkrótce potem Balder złożył wypowiedzenie.

      – Wiem.

      – Większość pracowników była zadowolona, że odszedł. Atmosfera się oczyściła i ludzie znów zaczęli sobie ufać, przynajmniej do pewnego stopnia. Ale Grant nie był jednak zadowolony, a już na pewno nie cieszyli się jego adwokaci. Balder zabrał ze sobą to, co opracował dla Solifonu, i – może dlatego, że nikt nie miał wglądu w jego pracę i mnożyły się plotki – wszyscy uważali, że miał w zanadrzu sensację, mogącą zrewolucjonizować komputer kwantowy, nad którym pracowano w Solifonie.

      – Z czysto prawnego punktu widzenia to, co zabrał, nie należało do niego. Było własnością firmy.

      – Właśnie. Balder gardłował o kradzieży, a ostatecznie sam okazał się złodziejem. Jak wiesz, zanosi się na proces, o ile Balder nie wystraszy tych adwokackich tuzów swoją wiedzą. To, co wie, jest jego polisą na życie. Tak przynajmniej twierdzi – może to być prawda. W najgorszym razie cała sprawa zakończy się…

      – Jego śmiercią.

      – Tego się obawiam – ciągnęła Alona. – Mamy coraz poważniejsze powody sądzić, że zanosi się na coś poważnego. Twoja szefowa zasugerowała, że możesz nam pomóc z niektórymi kawałkami tej układanki.

      Gabriella zerknęła w okno, za którym szalała wichura, i poczuła nagłe pragnienie, żeby znaleźć się w domu, jak najdalej od tego wszystkiego. Mimo to zdjęła płaszcz i usiadła na krześle. Czuła się bardzo nieswojo.

      – W czym mogę wam pomóc?

      – Jak myślisz, co on takiego odkrył?

      – Rozumiem, że nie udało wam się go podsłuchać ani włamać do jego komputera?

      – Tego nie mogę zdradzić, skarbie. Powiedz, co ty myślisz.

      Gabriella przypomniała sobie, że nie tak dawno Frans Balder stanął w drzwiach jej gabinetu i zaczął mamrotać coś o nowym życiu, cokolwiek to miało znaczyć.

      – Jak zapewne wiesz – odparła. – Balder

Скачать книгу