Millennium. David Lagercrantz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Millennium - David Lagercrantz страница 19

Millennium - David Lagercrantz Millennium

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – W sprawie opieki nad dzieckiem?

      – Tak. Balder właśnie stracił prawo do opieki nad swoim autystycznym synem. Kompletnie go zaniedbywał i nawet się nie zorientował, kiedy spadła mu na głowę praktycznie cała półka z książkami. Kiedy usłyszałam, że w Solifonie zraził do siebie wszystkich, świetnie to rozumiałam. Dobrze mu tak, pomyślałam.

      – Co było dalej?

      – Potem wrócił do domu i zaczęło się u nas mówić, że powinien dostać ochronę, więc spotkałam się z nim raz jeszcze. Wydarzyło się to zaledwie kilka tygodni temu i było niesamowite. Nie mogłam uwierzyć, że tak się zmienił. Nie tylko dlatego, że zgolił brodę, doprowadził do ładu fryzurę i zeszczuplał. Był też spokojniejszy, może nawet trochę niepewny. Nie było już w nim tej pasji. Pamiętam, że zapytałam, czy się martwi czekającymi go procesami. Wiesz, co odpowiedział?

      – Nie.

      – Z wyraźnym sarkazmem oznajmił, że się nie martwi, bo wobec prawa wszyscy jesteśmy równi.

      – Co chciał przez to powiedzieć?

      – Że jesteśmy równi, jeśli płacimy po równo. Dodał, że w jego świecie prawo jest tylko mieczem służącym do przeszywania takich jak on. Można więc powiedzieć, że owszem, martwił się. Martwił się też, że wiedza jest dla niego ciężarem, nawet jeśli jednocześnie mogła go uratować.

      – Ale nie zdradził, co ma na myśli?

      – Powiedział, że nie chce stracić ostatniego asa, którego ma w rękawie. Chciał poczekać i zobaczyć, jak daleko jest gotów się posunąć jego przeciwnik. Ale zauważyłam, że jest wstrząśnięty. Przy jakiejś okazji wyrwało mu się, że są ludzie, którzy chcą zrobić mu krzywdę.

      – W jaki sposób?

      – Nie fizycznie. Mówił, że zależy im przede wszystkim na jego badaniach i dobrym imieniu. Ale nie jestem pewna, czy naprawdę myślał, że na tym poprzestaną, więc zaproponowałam, żeby sobie kupił psa. Pomyślałam zresztą, że pies byłby idealnym towarzyszem dla człowieka mieszkającego na przedmieściach w stanowczo za dużym domu. Ale on odrzucił ten pomysł. Odpowiedział ostro, że nie może mieć teraz psa.

      – Jak myślisz, dlaczego?

      – Nie wiem. Ale odniosłam wrażenie, że coś go gnębi. Nie protestował też zbyt głośno, kiedy postarałam się dla niego o nowy, zaawansowany system alarmowy. Właśnie został zainstalowany.

      – Przez kogo?

      – Przez agencję ochrony, z którą często współpracujemy. Milton Security.

      – Dobrze, bardzo dobrze. Mimo wszystko proponowałabym go przenieść w bezpieczne miejsce.

      – Jest aż tak źle?

      – Jest ryzyko, a to chyba wystarczy, nie sądzisz?

      – O, tak – odparła Gabriella. – Dałabyś radę przesłać jakąś dokumentację, żebym mogła od razu porozmawiać z przełożoną?

      – Spróbuję. Nie bardzo wiem, co mi się teraz uda zdziałać. Mieliśmy… dość poważną awarię komputerów.

      – Czy agencja taka jak wasza może sobie pozwolić na poważną awarię?

      – Nie może, masz absolutną rację. Oddzwonię, skarbie – odparła i rozłączyła się.

      Gabriella kilka sekund siedziała w kompletnym bezruchu. Patrzyła, jak deszcz coraz wścieklej smaga szyby.

      Potem wyjęła blackphone’a i zadzwoniła do Fransa Baldera. Próbowała kilka razy. Nie tylko po to, żeby go ostrzec i doprowadzić do tego, żeby jak najszybciej przeniesiono go w bezpieczne miejsce, ale również dlatego, że nagle poczuła, że chciałaby z nim porozmawiać i zapytać, co miał na myśli, kiedy powiedział: Ostatnio marzę o nowym życiu.

      Frans Balder tymczasem, choć nikt o tym nie wiedział i nikt by w to nie uwierzył, próbował nakłonić syna, żeby stworzył kolejny rysunek świecący tym niesamowitym światłem, które zdawało się pochodzić nie z tego świata.

      Rozdział 6

      20 listopada

      NA EKRANIE MONITORA pojawiły się słowa:

      Mission Accomplished!

      Plague zawył ochryple jak szaleniec. Możliwe, że to było nierozsądne, ale jego sąsiedzi, nawet jeśli go usłyszeli, raczej nie mogli przeczuwać, co się właśnie stało. Jego mieszkanie na pewno nie wyglądało na miejsce, z którego można się włamać do najpilniej strzeżonego systemu świata.

      Przypominało raczej melinę wyrzutków społecznych. Plague mieszkał w Sundbyberg, przy Högklintavägen. Była to całkowicie pozbawiona splendoru okolica z nudnymi czteropiętrowymi blokami z wypłowiałej cegły. O jego mieszkaniu nie można było powiedzieć nic dobrego. Unosił się w nim skisły zapach stęchlizny. Biurko było zawalone rozmaitymi śmieciami: resztkami z McDonalda, puszkami po coli, pomiętymi kartkami z notatnika, okruchami ciastek, kubkami po kawie i pustymi opakowaniami po słodyczach. Nawet jeśli czasem coś trafiało do kosza, to i tak nie był on opróżniany całymi tygodniami. Nie można było zrobić kroku, żeby się nie natknąć na okruchy albo na żwir. Ale nikt, kto go znał, nie byłby tym zdziwiony.

      Nawet w powszednie dni nie mył się i nie zmieniał ubrań bez potrzeby. Jego życie toczyło się przed komputerem i nawet kiedy nie pracował nad czymś gorączkowo, wyglądał okropnie: był otyły, sflaczały i zaniedbany. Choć trzeba przyznać, że próbował zapuścić spiczastą bródkę, która jednak z czasem zamieniła się w nieforemny gąszcz. Był zwalisty jak olbrzym, pokrzywiony i postękiwał, kiedy się ruszał. Był jednak dobry w czym innym.

      Przy komputerze stawał się wirtuozem. Był hakerem, który swobodnie płynął przez cyberprzestrzeń. Możliwe, że górował nad nim tylko jeden mistrz, a właściwie należałoby powiedzieć: mistrzyni. Sam widok jego palców tańczących nad klawiaturą cieszył oczy. Po sieci poruszał się tak lekko i zwinnie, jak ciężko i niezdarnie szło mu to w tym drugim, bardziej realnym świecie. Kiedy sąsiad z góry, chyba Jansson, zaczął walić w podłogę, Plague odpisał na wiadomość, którą właśnie dostał:

      Wasp, jesteś cholernym geniuszem. Zasługujesz na pomnik!

      Potem opadł na oparcie i z błogim uśmiechem spróbował podsumować przebieg wypadków, a właściwie przez chwilę próbował napawać się triumfem. Potem zamierzał wyciągnąć od Wasp wszystkie szczegóły i upewnić się, że pozacierała ślady. Nikt, absolutnie nikt, nie mógł wpaść na ich trop!

      Nie pierwszy raz grali na nerwach potężnej organizacji. Ale tym razem był to zupełnie inny poziom. Wielu członków ekskluzywnego towarzystwa, do którego należał, tak zwanej Hacker Republic, było przeciwnych temu pomysłowi. Zwłaszcza Wasp. Ona, jeżeli sytuacja tego wymagała, była gotowa walczyć z każdym, niezależnie od tego, czy chodziło o instytucję, czy o jednostkę. Ale nie przepadała za wszczynaniem

Скачать книгу