Millennium. David Lagercrantz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Millennium - David Lagercrantz страница 24

Millennium - David Lagercrantz Millennium

Скачать книгу

A potem…

      Zamknęła oczy, przeczesała palcami mokre włosy i dopiła wino.

      – Co potem? – spytał.

      – Powiedział, że chce cię trzymać z dala od redakcji.

      – Słucham?

      – Oczywiście ani on, ani koncern nie mogą tego powiedzieć wprost, a tym bardziej nie mogą ryzykować nagłówków w rodzaju „Serner zwalnia Blomkvista”, więc sformułował to bardzo elegancko. Powiedział, że chce ci poluzować cugle, żebyś mógł się skupić na tym, co potrafisz najlepiej, czyli na pisaniu reportaży. Zaproponował, żebyśmy cię zainstalowali w Londynie i dali korzystną umowę freelancerską.

      – W Londynie?

      – Powiedział, że Szwecja jest za mała dla faceta twojego kalibru, ale myślę, że wiesz, o co tu tak naprawdę chodzi.

      – Myślą, że nie będą mogli wprowadzić zmian, dopóki ja będę w redakcji?

      – Coś w tym stylu. Ale nie sądzę, żeby się zdziwili, kiedy Christer, Malin i ja po prostu powiedzieliśmy nie. To nie wchodzi w grę. O tym, co zrobił Andrei, nawet nie wspomnę.

      – Co zrobił?

      – Aż mi wstyd o tym mówić. Wstał i powiedział, że to najbardziej haniebna rzecz, jaką słyszał w życiu. Powiedział, że jesteś jednym z naszych największych dóbr narodowych, dumą demokracji i dziennikarstwa, i że cały koncern Sernera powinien się spalić ze wstydu. Powiedział, że jesteś wielkim człowiekiem.

      – W takim razie grubo przesadził.

      – Ale to dobry chłopak.

      – Zgadza się. Co na to ludzie Sernera?

      – Ove oczywiście był na to przygotowany. Wy też możecie nas wykupić – powiedział. Problem polega tylko na tym…

      – Że cena poszła w górę – dokończył Mikael.

      – Tak jest. Stwierdził, że każda analiza fundamentalna ujawniłaby, że udziały Sernera powinny przynajmniej podwoić pierwotną wartość, jeśli wziąć pod uwagę wartość dodatkową i goodwill, które wnieśli.

      – Goodwill? Czy oni powariowali?

      – Najwyraźniej ani trochę, ale są sprytni i chcą się z nami podrażnić. Zastanawiam się, czy nie zamierzają upiec dwóch pieczeni przy jednym ogniu: zrobią interes, a przy okazji nas zrujnują i pozbędą się konkurenta.

      – I co my, do cholery, zrobimy?

      – To, w czym jesteśmy najlepsi: będziemy walczyć. Przeznaczę na to własne pieniądze. Wykupimy ich i będziemy walczyć o to, żeby móc robić najlepszą gazetę w północnej Europie.

      – Jasne, Eriko, to świetnie, ale co potem? Jeśli chodzi o finanse, będziemy w tragicznej sytuacji. Nawet ty nie będziesz mogła nic na to poradzić.

      – Wiem, ale nam się uda. Już sobie radziliśmy w ciężkich chwilach. Oboje możemy na jakiś czas zrezygnować z wynagrodzenia. I tak damy sobie radę, prawda?

      – Wszystko ma swój kres.

      – Nie mów tak! Nigdy tak nie mów!

      – Nawet jeśli to prawda?

      – Zwłaszcza wtedy.

      – Okej.

      – Nie masz nic na warsztacie? – spytała. – Nic, co mogłoby powalić na kolana medialną Szwecję?

      Mikael ukrył twarz w dłoniach. Z jakiegoś powodu pomyślał o swojej córce, Pernilli, która oznajmiła, że będzie pisała naprawdę, dając do zrozumienia, że o nim nie można tego powiedzieć.

      – Raczej nie – odparł.

      Erika uderzyła dłonią o powierzchnię wody. Ochlapała mu skarpetki.

      – Cholera, musisz coś mieć. Nie znam nikogo w tym kraju, komu by donoszono o tylu sprawach co tobie!

      – Większość z tych rzeczy to szajs. Ale może… właśnie sprawdzałem jedną rzecz.

      Erika usiadła.

      – Co?

      – Nie, nic – poprawił się. – To pobożne życzenia.

      – W naszej sytuacji zostają nam tylko pobożne życzenia.

      – Tak, ale to nic konkretnego, nie da się tego w żaden sposób udowodnić.

      – A jednak jakaś cząstka ciebie w to wierzy, prawda?

      – Możliwe, ale tylko dlatego, że jest w tym coś, co nie ma z tą historią nic wspólnego.

      – Co?

      – Że występuje w niej również moja dawna współpracownica.

      – Ona przez duże O?

      – Właśnie ona.

      – To brzmi obiecująco, nie sądzisz? – odparła Erika i wstała, naga i piękna.

      Rozdział 8

      wieczór 20 listopada

      FRANS PATRZYŁ NA AUGUSTA. Jego syn klęczał w sypialni na podłodze w szachownicę i przyglądał się martwej naturze – świecy na niebieskim talerzyku, dwóm zielonym jabłkom i pomarańczy – którą dla niego ustawił. Nic się jednak nie działo. August patrzył tylko pustym wzrokiem w okno. Frans zaczął się zastanawiać, czy podsuwanie mu tematu nie było głupie.

      Przecież wystarczyło, żeby August na coś spojrzał, i obraz najwyraźniej utrwalał mu się w pamięci. Dlaczego więc akurat on miałby wybierać, co ma rysować? Prawdopodobnie August miał w głowie tysiąc własnych obrazów. Talerzyk z kilkoma owocami mógł być najmniej odpowiednim i najmniej mądrym z możliwych. Może interesowały go zupełnie inne rzeczy. Po raz kolejny zadał sobie pytanie: czy August, rysując te światła, chciał mu powiedzieć coś szczególnego? Jego rysunek nie był tylko grzecznym odzwierciedleniem. Przeciwnie – czerwone światło świeciło jak czujne złe oko. Może czuł, że mężczyzna z przejścia dla pieszych mu zagraża.

      Frans spojrzał na syna po raz setny tego dnia. Cokolwiek by mówić, to wszystko było dla niego powodem do wstydu. Wcześniej uważał po prostu, że August jest dziwny i że nie da się go rozgryźć. Teraz ponownie zaczął się zastanawiać, czy on i chłopak nie byli tak naprawdę podobni. Za jego czasów lekarze nie byli specjalistami od diagnoz. Bez zastanowienia uznawali ludzi za dziwnych albo opóźnionych. On z całą pewnością był inny, zbyt poważny, jakby nie miał mimiki, i nikt w szkole nie uważał go za szczególnie fajnego. Z drugiej strony, jego też nie bawiło towarzystwo innych dzieci. Uciekał do swoich cyfr i równań i nie strzępił

Скачать книгу