Szantaż. Zygmunt Zeydler-Zborowski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szantaż - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 11

Szantaż - Zygmunt Zeydler-Zborowski Kryminał

Скачать книгу

po­że­gnał ro­dzi­ców mło­de­go bok­se­ra. Raz jesz­cze za­pew­nił ich, że Sta­szek czu­je się do­brze i od­pro­wa­dził ich do drzwi. Ten wą­sa­ty rze­mieśl­nik, przy­po­mi­na­ją­cy ry­sun­ki Ko­strzew­skie­go, i jego za­hu­ka­na, nie­śmia­ła żona, zro­bi­li na nim bar­dzo miłe wra­że­nie.

      Tego dnia Pa­weł już wię­cej nie ope­ro­wał. Był za­do­wo­lo­ny. Nie chciał się do tego przy­znać, ale ostat­nie dwa śmier­tel­ne wy­pad­ki, a spe­cjal­nie ni­czym nie­uspra­wie­dli­wio­ny, na­gły zgon Wa­rzyc­kie­go, wy­war­ły na nim tak przy­gnę­bia­ją­ce wra­że­nie, że z pew­nym nie­po­ko­jem wcho­dził do sali ope­ra­cyj­nej. Zda­wał so­bie spra­wę z tego, że jest to stan przej­ścio­wy, że na sku­tek prze­cią­że­nia pra­cą ner­wy za­czy­na­ją mu od­ma­wiać po­słu­szeń­stwa, tym nie mniej jed­nak czuł wy­raź­ną nie­chęć do ope­ro­wa­nia i po­sta­no­wił przez pe­wien czas ogra­ni­czyć swo­ją dzia­łal­ność na te­re­nie kli­ni­ki do nie­zbęd­ne­go mi­ni­mum. Wie­rzył w to, że szyb­ko wró­ci do rów­no­wa­gi i że zno­wu bę­dzie mógł pra­co­wać tak jak daw­niej. Uda­na ope­ra­cja pę­che­rzy­ka żół­cio­we­go przy­wró­ci­ła mu wpraw­dzie w pierw­szej chwi­li pew­ność sie­bie, ale za­raz po­ja­wi­ła się re­flek­sja. Prze­cież ten wy­ro­stek tak­że udał mu się do­sko­na­le. Nie miał so­bie nic do za­rzu­ce­nia. Pod wpły­wem tych my­śli po­szedł od­wie­dzić Bar­to­si­ka.

      Chło­pak obu­dził się już po nar­ko­zie i le­żał spo­koj­nie. Był jesz­cze tro­chę odu­rzo­ny i co chwi­lę przy­my­kał oczy. Pa­weł zba­dał puls, spraw­dził ban­da­że i wy­dał sio­strze po­le­ce­nie, do­ty­czą­ce naj­bliż­szych go­dzin.

      – Któ­ra z sióstr ma dzi­siaj noc­ny dy­żur?

      – Ja – od­po­wie­dzia­ła sio­stra Zo­fia. – I chy­ba Ma­ry­sia.

      – Gdy­by z tym chłop­cem były naj­mniej­sze na­wet kom­pli­ka­cje, pro­szę na­tych­miast dzwo­nić do mnie do domu.

      – Do­brze, pa­nie dok­to­rze.

      Na ko­ry­ta­rzu po­de­szła do nie­go Te­re­sa i po­wie­dzia­ła:

      – Ja­kiś chło­piec przy­niósł list do pana, dok­to­rze.

      Pa­weł zdzi­wio­ny wziął do ręki ko­per­tę za­adre­so­wa­ną na ma­szy­nie, ro­ze­rwał ją i wy­jął kart­kę pa­pie­ru po­kry­tą po­śpiesz­nym, ner­wo­wym pi­smem. List był bez na­głów­ka. „Pro­szę spo­wo­do­wać, aby moja żona zmie­ni­ła na­tych­miast miej­sce pra­cy. Ostrze­gam, że nie będę dłu­żej to­le­ro­wał tych flir­tów. Je­że­li pan nie prze­sta­nie się in­te­re­so­wać moją żoną, znisz­czę pana. Po­tra­fię to zro­bić. Mo­krzyc­ki”.

      Pa­weł wsu­nął list do kie­sze­ni spodni i po­dra­pał się w za­my­śle­niu za uchem. Za­sta­na­wiał się, jak ma po­stą­pić. Czy po­ka­zać to Jo­an­nie? Chy­ba tak.

      Za­nim jed­nak do­szedł do po­ko­ju le­kar­skie­go zmie­nił zda­nie. Po co? Nie ma sen­su de­ner­wo­wać Jo­an­ny. I tak do­syć ma kło­po­tu z tym sta­rym ma­nia­kiem. Nie­spo­dzie­wa­nie Jo­an­na sama za­czę­ła roz­mo­wę na ten te­mat.

      – Słu­chaj, Pa­weł, czyś ty nie do­stał ja­kie­goś li­stu od mego męża?

      – A bo co? – spy­tał, pra­gnąc zy­skać na cza­sie.

      – No mów, do­sta­łeś czy nie?

      – Do­sta­łem.

      – Spo­dzie­wa­łam się tego. Był tu dzi­siaj i zro­bił mi po­twor­ną awan­tu­rę.

      – Tu w szpi­ta­lu? Kie­dy to było?

      – Jak ope­ro­wa­łeś tego bok­se­ra.

      – Ale o co mu po­szło?

      – Jak zwy­kle sce­na za­zdro­ści. Oczy­wi­ście o cie­bie. Po­peł­ni­łam wczo­raj je­den błąd.

      – Jat­ki?

      – Po­wie­dzia­łam Ka­ro­lo­wi, że mam noc­ny dy­żur w szpi­ta­lu.

      – A tym­cza­sem ty pie­lę­gno­wa­łaś cho­rą cio­cię.

      – Nie bądź zbyt do­myśl­ny.

      Uśmiech­nął się.

      – Nie trze­ba tu chy­ba zbyt­niej do­myśl­no­ści. I jak się twój mąż do­wie­dział, że nie­co roz­mi­nę­łaś się z praw­dą?

      – Przy­le­ciał w nocy do szpi­ta­la.

      – Do szpi­ta­la?

      – No wła­śnie. Tego prze­cież nie mo­głam prze­wi­dzieć. Do­wie­dział się, że Ra­wic­ki ma dy­żur i wy­szedł w tym prze­ko­na­niu, że ty i ja… że ja z tobą…

      – Nie mo­żesz mu tego wy­tłu­ma­czyć, że to nie ja?

      – Pró­bo­wa­łam. Nie wie­rzy.

      Pa­weł za­my­ślił się. Wy­jął pa­pie­ro­sa. Po chwi­li zno­wu się ode­zwał:

      – Słu­chaj, Jo­an­no, mu­sisz to ja­koś za­ła­twić. Nie mo­żesz na­ra­żać się na cią­głe awan­tu­ry, a mnie na skan­da­le, bo w koń­cu do tego doj­dzie. Dzi­siaj do­sta­łem od twe­go męża list z po­gróż­ka­mi. Na­pi­sał, że mnie znisz­czy, je­że­li ty nie prze­sta­niesz tu­taj pra­co­wać.

      – Chy­ba się nie przej­mu­jesz ta­ki­mi głup­stwa­mi?

      – Nie przej­mu­ję się – po­wie­dział bez prze­ko­na­nia Pa­weł. – Ale w koń­cu to nie na­le­ży do przy­jem­no­ści. Poza tym dzi­siaj list, a ju­tro przyj­dzie tu sza­now­ny mał­żo­nek i wsy­pie mi do her­ba­ty tru­ci­zny. Jako pro­fe­sor che­mii ma w tym za­kre­sie sze­ro­kie moż­li­wo­ści.

      Jo­an­na nie­cier­pli­wie ścią­gnę­ła brwi.

      – Nie mów głupstw. Ka­rol nie był­by zdol­ny do cze­goś po­dob­ne­go.

      – To ni­g­dy nie wia­do­mo. Męż­czy­zna w tym wie­ku, ogar­nię­ty ob­se­sją, zdol­ny jest do róż­nych rze­czy. W każ­dym ra­zie ra­dzę ci, że­byś tę spra­wę moż­li­wie jak naj­szyb­ciej za­ła­twi­ła.

      – Ale jak to za­ła­twić? – po­wie­dzia­ła ci­cho Jo­an­na.

      – Ro­zejdź się z nim. To chy­ba naj­prost­sze.

      –

Скачать книгу