Szantaż. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Szantaż - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 15
– Kupiłem rzodkiewki – powiedział Paweł, chcąc zmienić temat rozmowy.
– Ja także. – Roześmiała się. Miała zwyczaj śmiechem rozładowywać niemiłą atmosferę. Przychodziło jej to z tym większą łatwością, że Paweł odznaczał się dużym poczuciem humoru.
Spojrzał na nią pogodniej.
– Było coś ciekawego w sądzie? – spytał.
– E, takie tam zwykłe sprawy. Nic nadzwyczajnego. Wiesz co? Mam ochotę pójść dzisiaj wieczorem do kina. Przejrzyj gazetę.
– Niestety, dzisiaj nie mogę. Mam dyżur w szpitalu.
– Przecież miałeś mieć dopiero w przyszłym tygodniu.
– Tak, ale muszę dzisiaj zastąpić Joannę.
Spochmurniała.
– Słuchaj no, Paweł, czy ta Joanna nie ma przypadkiem w stosunku do ciebie zbyt dużych wymagań? W zeszłym tygodniu jeździłeś za nią w jakiejś sprawie do Łodzi, teraz znowu masz za nią mieć nocny dyżur.
– Żadne wymagania. To są zwyczajne koleżeńskie przysługi. Chyba nie jesteś ciągle zazdrosna o Joannę?
– Może i jestem.
– Dajże spokój. Tłumaczyłem ci przecież…
Przerwała mu energicznie.
– Wiem, wiem. Słyszałam już to wszystko sto razy.
– O co ci właściwie chodzi?
– O nic. Po prostu wolałabym, żeby Joanna trochę mniej się tobą wysługiwała.
– Śmieszna jesteś.
– Może i śmieszna, ale mi się to nie podoba.
– Nie możesz żądać, żebym zerwał stosunki z moimi przyjaciółmi. To są kaprysy. A zresztą ty także masz swoich przyjaciół. Nie miałem pretensji jak poszłaś z tym cymbałem na Juliette Greco.
Poderwała się. Nie mogła od razu zareplikować, gdyż przeszkadzał jej w tym duży kawał czekolady. Wreszcie jednak wyksztusiła:
– Po pierwsze, Marian to nie jest żaden cymbał, tylko bardzo miły chłopak, a po drugie, sam mi zaproponowałeś, żebym z nim poszła. Kupiliśmy bilety, ty nie mogłeś pójść, więc… Nie rozumiem dlaczego się czepiasz.
Paweł nagle się roześmiał. Podszedł do Anny i objął ją wpół.
– A wiesz, że jesteś bardzo ładna, kiedy się złościsz? Podobasz mi się. Dajmy spokój tym kłótniom.
– No, kiedy ty zawsze zaczynasz – powiedziała już łagodniej.
– Ja zaczynam? Ja? Przecież to ty rozrabiasz. Wystarczy, żebym wspomniał o Joannie i awantura gotowa.
Położyła mu palec na wargach.
– Daj już spokój, bo wszystko się zacznie od początku. Coś ci zaproponuję. Kupiłam szarlotki z kremem, które tak lubisz. Zrobię herbaty. Chcesz?
– Pewnie, że chcę.
Wypili herbatę, zjedli szarlotki, a potem nastawili telewizor. Narzekanie na program telewizyjny było niezawodnym sposobem na likwidowanie niesnasek małżeńskich.
I tym razem system nie zawiódł. Po godzinie patrzenia na mały ekran zapanowała między nimi idealna harmonia. Paweł przekręcił gałkę i powiedział:
– Sprzedam to świństwo. Mam już tego dosyć. – Spojrzał na zegarek. – Przykro mi, kochanie, ale będę musiał niedługo iść. Zadzwonię do ciebie ze szpitala.
– Zaczekaj, naszykuję ci coś do jedzenia. W nocy będziesz głodny.
Wstała z tapczanu i poszła do kuchni. Patrzył za nią z uśmiechem. Za każdym razem konstatował z prawdziwą satysfakcją, że jest bardzo zgrabna.
Zawinęła kanapki w pergaminowy papier. Wsunęła je do plastikowego woreczka i powiedziała:
– Odprowadzę cię do tramwaju.
Niedawno padał deszcz. Powietrze było świeże, wilgotne. Na mokrych chodnikach rozlewało się światło ulicznych latarni.
Anna przytuliła się do męża.
– Bardzo cię lubię.
Nadjechał tramwaj. Pocałował ją pośpiesznie w policzek i wskoczył do drugiego wagonu.
W szpitalu Paweł przede wszystkim odwiedził Krysię. Spała spokojnie, oddychając równo, rytmicznie. Teresa, która miała nocny dyżur, powiedziała, że chora przez cały czas czuła się zupełnie dobrze, bóle ustąpiły i nawet nabrała apetytu.
– Kto z panią ma dzisiaj dyżur?
– Marysia. Czy panu doktorowi przynieść herbaty?
– Proszę, ale może trochę później. Jak się czuje ten staruszek na dużej sali?
– Słabo. Prosił o księdza.
– Posłałyście kogoś?
– Poszedł Michał.
Paweł zajrzał do chorych. Najdłużej zatrzymał się przy łóżku starego zegarmistrza, który właściwie już od paru dni dogorywał. Zmierzył puls chorego i do wyschniętej piersi przyłożył stetoskop.