Szantaż. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Szantaż - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 14
Paweł był wyraźnie zbity z tropu.
– Nie jest pan zazdrosny?
– Nie. I właśnie o tym chciałem z panem pomówić. Bo widzi pan, Joanna chce ze mnie zrobić nieznośnego zazdrosnego starca. Wszystkimi sposobami pragnie mnie wcielić w rolę Grzegorza Dyndały. A ja nie jestem zazdrosny.
Paweł spojrzał z niedowierzaniem na mówiącego.
– Nie rozumiem.
– Ba. Nie tylko pan jest w tej sytuacji – powiedział Mokrzycki. – Ja także nie rozumiem.
– Ale dlaczego Joanna…? W jakim celu..?
– Niezbadane są tajniki duszy kobiecej, panie doktorze.
– No dobrze, ale dostałem dzisiaj list od pana – przypomniał sobie Paweł.
– To nie ja pisałem ten list, to Joanna.
– Joanna?
– Tak. Początkowo prosiła mnie, żebym coś takiego napisał, a kiedy stanowczo odmówiłem, powiedziała, że napisze sama. Przypadkowo mamy bardzo podobny charakter pisma. Sprawa zaszła tak daleko, że uważałem za swój obowiązek pomówić z panem. A propos, czy pan ma przy sobie ten list?
– Mam.
– Czy mógłby mi go pan zwrócić?
– Ależ oczywiście. Bardzo proszę. – Paweł sięgnął do kieszeni i wyjął list. – Proszę.
Spostrzegł, że długie, wypielęgnowane palce profesora, chwyciły pomiętą kopertę trochę zbyt skwapliwie.
Mokrzycki wyprostował się, jakby odzyskanie tego kawałka papieru przyniosło mu ulgę.
– Dziękuję panu, panie doktorze. I mam do pana jeszcze jedną prośbę. Wolałbym, żeby Joanna nie wiedziała o naszym spotkaniu.
– Może pan liczyć na moją dyskrecję – zapewnił Paweł.
Mokrzycki obdarzył go czarującym uśmiechem.
– Jest pan bardzo uprzejmy. Dziękuję. – Wyjął portfel, chcąc zapłacić za kawę. – O nie, nie – zaprotestował gwałtownie, widząc, że Paweł sięga do kieszeni. To przecież ja pana zaprosiłem. Pan pozwoli, że załatwię tę drobnostkę.
Paweł miał ochotę jeszcze o coś zapytać, ale spostrzegł, że Mokrzycki zaczął się nagle bardzo śpieszyć. Nie chciał go więc zatrzymywać.
Rozstali się przed kawiarnią. Paweł stał przez chwilę zamyślony. Widział jak mąż Joanny oddala się szybkim, energicznym krokiem i jak wsiada do taksówki.
Zjadł jarski obiad w restauracji „Zdrowie”. Nie czuł smaku spożywanych potraw. Ciągle jeszcze był pod wrażeniem rozmowy z profesorem Mokrzyckim. Właściwie nic z tego wszystkiego nie rozumiał. Dlaczego Joanna chciała wmówić w niego, że mąż jej jest tak chorobliwie o nią zazdrosny, że urządza sceny, awantury? Dlaczego Mokrzycki polował dzisiaj na niego przed szpitalem? O co mu naprawdę chodziło? Czy rzeczywiście o ten idiotyczny list? Czy można w to uwierzyć, że pisała go Joanna? Wszystko to było co najmniej tajemnicze. Przyrzekł Mokrzyckiemu, że nie powie o ich spotkaniu Joannie. Czy powinien dotrzymać tego przyrzeczenia? A jeżeli ten facet ma po prostu szmergla i cała ta rozmowa była jedną wielką symulacją? Mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe. W takim wypadku raczej powinien by powiedzieć o tym Joannie. Do diabła. Ta cała głupia historia zaczynała się komplikować. Nie znosił takich sytuacji, w których nie wiedział jak ma postąpić.
Zapłacił za obiad i szybkim krokiem ruszył w kierunku Marszałkowskiej. Po drodze kupił bochenek chleba i dwa pęczki rzodkiewek.
Anna już była w domu. Leżała na tapczanie i gryzła czekoladę.
– Tyle czasu siedziałeś w szpitalu?
– Spotkałem znajomego. Poszliśmy na kawę – zaczął się tłumaczyć. – Potem byłem na obiedzie. Tak mi zeszło. Myślałem, że dzisiaj później przyjdziesz.
Anna przestała jeść czekoladę i przyjrzała mu się uważnie.
– Paweł, coś ty taki zdenerwowany?
– Zdenerwowany? Nic podobnego. Zdaje ci się.
– Chodź tu. Usiądź koło mnie.
Ociągając się podszedł do tapczanu.
– No siadaj. Coś ty taki mętny? Co się stało? Miałeś jakieś przykrości?
– Nie, nie. Zmęczony jestem.
Dotknęła jego ręki.
– Wiesz, że stęskniłam się za tobą? Pocałuj mnie.
Pochylił się nad nią i dotknął wargami jej ust.
W tej chwili nie wiadomo dlaczego stanęła mu przed oczami twarz Joanny. Skojarzenie, którego nie umiał sobie uświadomić.
Widocznie wyczuła w nim jakąś obcość, bo odsunęła się od niego i spytała rzeczowym, beznamiętnym głosem:
– Jak ci poszło dzisiaj w szpitalu?
– Doskonale.
– Operowałeś?
– Daj mi spokój z operacjami – odburknął niezbyt uprzejmie.
Spojrzała