Szantaż. Zygmunt Zeydler-Zborowski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szantaż - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 12

Szantaż - Zygmunt Zeydler-Zborowski Kryminał

Скачать книгу

głos Elż­bie­ty. Po­wie­dzia­ła, że Kry­sia go­rzej się dzi­siaj czu­je i py­ta­ła, czy może ją przy­wieźć do szpi­ta­la.

      – Oczy­wi­ście – rzu­cił w słu­chaw­kę Pa­weł. – Bierz ta­ksów­kę i za­raz przy­woź małą.

      – Nowa pa­cjent­ka? – spy­ta­ła Jo­an­na.

      – Sio­strze­ni­ca mo­jej żony.

      – Gdzie ją po­ło­żysz?

      – W tym ma­łym po­ko­ju. Wczo­raj zwol­ni­ło się łóż­ko.

      – Zda­je się, że pro­fe­sor re­zer­wo­wał to łóż­ko dla ja­kie­goś swo­je­go pa­cjen­ta.

      – Nic nie szko­dzi. Po­go­dzi­my się z pro­fe­so­rem.

      Wszedł Ra­wic­ki. Ob­rzu­cił szyb­kim spoj­rze­niem Paw­ła i Jo­an­nę i uśmiech­nął się do­myśl­nie.

      – Ope­ro­wał pan dzi­siaj, pa­nie ko­le­go? – spy­tał sia­da­jąc.

      – Tak, tego mło­de­go bok­se­ra.

      – Ope­ra­cja oczy­wi­ście uda­ła się.

      – Ow­szem, zu­peł­nie nie­źle się uda­ła – po­wie­dział Pa­weł, nie zwra­ca­jąc uwa­gi na iro­nicz­ny ton Ra­wic­kie­go.

      – Miej­my na­dzie­ję, że pa­cjent wy­ży­je.

      – Nie ro­zu­miem co pan chce przez to po­wie­dzieć.

      Ra­wic­ki za­śmiał się swym nie­mi­łym gar­dło­wym śmie­chem.

      – Ab­so­lut­nie nic. Tak so­bie za­żar­to­wa­łem.

      Pa­weł spoj­rzał na nie­go ze zło­ścią.

      – Nie są­dzę, żeby to był uda­ny żart.

      – Może prze­sta­nie­cie się kłó­cić? – za­pro­te­sto­wa­ła Joan­na. Wy­ję­ła pa­pie­ro­sy z kie­sze­ni far­tu­cha i po­czę­sto­wa­ła Paw­ła.

      – Dzię­ku­ję. – Za­pa­lił pa­pie­ro­sa i wy­szedł z po­ko­ju. Był wście­kły.

      – Bał­wan, skoń­czo­ny bał­wan – mru­czał. Drwią­cy ton i po­gar­dli­wy uśmiech Ra­wic­kie­go wy­pro­wa­dzi­ły go z rów­no­wa­gi. Na ko­ry­ta­rzu do­go­ni­ła go Jo­an­na.

      – Nie de­ner­wuj się, Pa­weł. Coś ty? Ka­zik żar­to­wał. Wiesz prze­cież, że w grun­cie rze­czy bar­dzo cię lubi.

      – Tak mnie lubi, że uto­pił­by mnie w łyż­ce wody – wark­nął Pa­weł.

      – Daj spo­kój. Je­steś zde­ner­wo­wa­ny. Mam do cie­bie proś­bę.

      – Słu­cham?

      – Czy mógł­byś mnie dzi­siaj w nocy za­stą­pić na dyżu­rze? Za­mie­ni­my się po pro­stu. Na­stęp­nym ra­zem ja wez­mę twój dy­żur. Bar­dzo mi na tym za­le­ży.

      Pa­weł spoj­rzał na nią uważ­nie.

      – O, wi­dzę, że to coś po­waż­niej­sze­go. Tak dzień po dniu, a ra­czej noc po nocy.

      – Nie, nie, to nie to o czym my­ślisz. Dzi­siaj wła­śnie chcę być w domu, żeby za­ła­go­dzić nie­co at­mos­fe­rę ro­dzin­ną. Nie chcia­ła­bym, żeby Ka­rol… No więc jak, zga­dzasz się?

      – Je­że­li to ma ura­to­wać two­je szczę­ście mał­żeń­skie – uśmiech­nął się Pa­weł – to oczy­wi­ście od­bę­dę dzi­siaj dy­żur za cie­bie.

      – Dzię­ku­ję ci.

      Od­wró­ci­ła się i ode­szła, ko­ły­sząc się lek­ko w bio­drach. Przez chwi­lę pa­trzył w ślad za nią. Za­sta­na­wiał się nad tym, jak to się sta­ło, że tak szyb­ko zdo­łał się uwol­nić spod wpły­wu tej ko­bie­ty. Kie­dyś prze­cież sama myśl o niej wy­trą­ca­ła go z rów­no­wa­gi i przy­pra­wia­ła go o nie­po­kój, bu­dzi­ła po­żą­da­nie tak sil­ne, że nie po­tra­fił mu się oprzeć. Dla­cze­go to się skoń­czy­ło? Nie umiał so­bie odpo­wie­dzieć na to py­ta­nie. A może się nie skoń­czy­ło? Może tyl­ko oko­licz­no­ści tak się zło­ży­ły, że ni­g­dy nie do­szło do peł­ne­go roz­kwi­tu ich mi­ło­ści. Non­sens. Prze­cież ko­cha Annę i jest z nią bar­dzo szczę­śli­wy. Czy nie moż­na ko­chać dwóch ko­biet? Teo­re­ty­cy norm mo­ral­nych orze­kli, że męż­czy­zna jest isto­tą mo­no­ga­micz­ną, że po­wi­nien żyć z jed­ną ko­bie­tą i tyl­ko tę jed­ną ko­bie­tę ko­chać, a ko­ściół ka­to­lic­ki chce, żeby ten stan rze­czy trwał nie­zmien­nie przez całe ży­cie. To są teo­rie, ma­ją­ce nie­wie­le wspól­ne­go z rze­czy­wi­sto­ścią. Z tych fi­lo­zo­ficz­nych roz­wa­żań wy­rwał go głos sio­stry Zo­fii.

      – Ja­kaś pani do pana, pa­nie dok­to­rze.

      Elż­bie­ta była bar­dzo zde­ner­wo­wa­na. Mia­ła za­czer­wie­nio­ne od pła­czu oczy i mi­zer­ną twarz.

      – Nie spa­łam całą noc – skar­ży­ła się sła­bym gło­sem. – Kry­sia bar­dzo źle się czu­ła. Nie wiem, czy to te le­kar­stwa tak na nią po­dzia­ła­ły.

      – Gdzie Kry­sia? – spy­tał Pa­weł.

      – W tak­sów­ce. Nie wie­dzia­łam, czy bę­dzie miej­sce w szpi­talu.

      – Je­że­li ci po­wie­dzia­łem, że­byś przy­wio­zła małą, to zna­czy, że miej­sce bę­dzie. Może cho­dzić?

      – Nie bar­dzo. Ma bóle.

      – Za­raz po­ślę po nią no­sze.

      Wy­dał po­le­ce­nie po­słu­ga­czom i po­szedł po­ro­zu­mieć się z pro­fe­so­rem. Su­chań­ski był zły, że go się sta­wia wo­bec fak­tu do­ko­na­ne­go, ale wresz­cie dał się udo­bru­chać i bez więk­szych sprze­ci­wów zgo­dził się przy­jąć na kli­ni­kę nową pa­cjent­kę.

      – Pan ją bę­dzie ope­ro­wał, pa­nie ko­le­go?

      Pa­weł ski­nął gło­wą.

      – Ja.

      – Kie­dy?

      – My­ślę, że ju­tro. Je­że­li oczy­wi­ście nie zaj­dą ja­kieś do­dat­ko­we kom­pli­ka­cje.

      Kry­sia

Скачать книгу