Bieguni. Olga Tokarczuk

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bieguni - Olga Tokarczuk страница 12

Bieguni - Olga Tokarczuk

Скачать книгу

szczegółowi.

      Niestety jest już chyba za późno.

      Zdaje się, że nie pozostaje nic innego, jak nauczyć się bez końca wybierać. Być jak ten podróżny, którego poznałam w nocnym pociągu. Mówił, że co jakiś czas musi odwiedzić Luwr i stanąć przed jedynym obrazem, który według niego naprawdę wart jest zobaczenia. Zatrzymać się przed obrazem Jana Chrzciciela i powieść wzrokiem za jego wzniesionym palcem.

      Oryginał i kopia

      Człowiek w bufecie pewnego muzeum powiedział mi, że nic mu nie daje takiej satysfakcji, jak obcowanie z oryginałem. Utrzymywał też, że im więcej kopii na świecie, tym silniejsza jest moc oryginału, moc czasami bliska potędze relikwii. Ważne jest bowiem to, co pojedyncze, nad czym wisi porażająca groźba zniszczenia. Potwierdzeniem jego słów była grupa turystów, którzy w nabożnym skupieniu celebrowali znajdujący się nieopodal obraz Leonarda da Vinci. Czasami tylko, gdy ktoś nie mógł już wytrzymać napięcia, rozlegało się donośne kliknięcie aparatu, brzmiące jak jakieś „amen” wypowiedziane w nowym cyfrowym języku.

      Pociąg tchórzy

      Istnieją pociągi, które zaprojektowano z przeznaczeniem na sen pasażerów. Cały skład tworzą wagony sypialne i jeden barowy, nawet nie restauracyjny, to wystarczy. Taki pociąg kursuje na przykład ze Szczecina do Wrocławia. Rusza o 22.30 i przyjeżdża o 7.00, ale trasa nie jest przecież tak daleka, to zaledwie 340 kilometrów, i dałoby się ją przejechać w pięć godzin. Jednak nie zawsze chodzi o to, żeby było szybciej, firma dba o komfort pasażerów. Pociąg zatrzymuje się w polach i stoi wśród nocnych mgieł; cichy hotel na kółkach. Nie warto ścigać się z nocą.

      Jest też całkiem dobry pociąg Berlin–Paryż. I Budapeszt–Belgrad. Oraz Bukareszt–Zurych.

      Uważam, że wymyślono je dla ludzi, którzy boją się latać samolotami. Są wstydliwe, lepiej nie przyznawać się, że się nimi jeździ. Zresztą nie reklamuje się ich szczególnie. To pociągi dla stałej klienteli, dla tego nieszczęsnego procentu ludzkości, który umiera ze strachu przy każdym starcie i lądowaniu. Dla tych o spoconych rękach, którzy bezradnie miętoszą kolejne chusteczki, i tych, którzy chwytają stewardesy za rękaw.

      Taki pociąg stoi skromnie na bocznym torze, nie rzuca się w oczy. (Na przykład ten z Hamburga do Krakowa czeka w Altonie, zasłonięty reklamami i billboardami). Ci, którzy jadą nim po raz pierwszy, kręcą się po dworcu, zanim go znajdą. Trwa dyskretne załadowanie. W bocznych kieszeniach bagaży tkwią piżamy i kapcie, kosmetyczki, zatyczki do uszu. Odzież wiesza się starannie na specjalnych uchwytach, a w mikroskopijnych umywalkach zamkniętych w szafkach stawia się przybory do mycia zębów. Konduktor będzie wkrótce zbierał zamówienia na śniadanie. Kawa czy herbata – oto namiastka kolejowej wolności. Gdyby wykupili jeden z tanich lotów, byliby na miejscu w godzinę, zaoszczędziliby pieniądze. Mieliby noc – w objęciach stęsknionych kochanków, kolację w jednej z restauracji na rue Ble-ble, gdzie podaje się ostrygi. Wieczorny koncert Mozarta w katedrze. Spacer po nabrzeżu. A tak muszą bez reszty oddać się czasowi podróży po szynach, odwiecznym zwyczajem przodków przebyć osobiście każdy kilometr, przejechać każdy most, wiadukt i tunel w tej podróży po ziemi. Niczego nie da się ominąć, przeskoczyć. Każdy milimetr drogi będzie dotknięty kołem, uczyni zeń swoją styczną na moment i zawsze będzie to niepowtarzalna konfiguracja – koła i szyny, czasu i miejsca, wyjątkowa w całym kosmosie.

      Ledwie ów pociąg tchórzy prawie bez zapowiedzi ruszy w noc, od razu zapełnia się bar. Ciągną do niego mężczyźni w garniturach na kilka szybkich, na duże piwo, żeby łatwiej zasnąć; dobrze ubrani geje, strzelający oczyma jak kastanietami; zagubieni kibice jakiegoś klubu, oderwani od grupy, która poleciała samolotem, niepewni jak owce poza stadem; przyjaciółki po czterdziestce, które zostawiwszy nudnych mężów, wybrały się w poszukiwaniu przygód.

      Powoli zaczyna brakować miejsc, a pasażerowie zachowują się jak na wielkim przyjęciu, z czasem mili barmani przedstawiają ich sobie wzajemnie: „Ten gość jeździ z nami co tydzień”, „Ted, który mówi, że nie położy się spać, ale padnie pierwszy”, „Pasażer, który jeździ co tydzień do żony – musi ją bardzo kochać”, pani „Nigdy-więcej-nie-pojadę-tym-pociągiem”.

      W środku nocy, gdy pociąg wpełza powoli w belgijskie czy lubuskie równiny, gdy nocna mgła gęstnieje i zamazuje wszystko, w barze pojawia się drugi rzut: zmęczeni bezsennością pasażerowie, którzy nie wstydzą się kapci na bosych stopach. Ci przyłączają się, jakby oddawali swój los w ręce fatum – niechże będzie, co ma być.

      Uważam jednak, że może im się przydarzyć tylko to, co najlepsze. Znaleźli się bowiem w miejscu, które jest ruchome, które przesuwa się w czarnej przestrzeni, są niesieni przez noc. Nie znać nikogo i nie być przez nikogo rozpoznanym. Wyjść z własnego życia, a potem bezpiecznie wrócić.

      Opuszczone mieszkanie

      Mieszkanie nie rozumie, co się stało. Mieszkanie myśli, że właściciel umarł. Odkąd zatrzasnęły się drzwi i klucz zazgrzytał w zamku, wszystkie dźwięki dochodzą tu przytłumione, pozbawione cieni i krawędzi, jako niewyraźne plamy. Przestrzeń tężeje nie używana, nie niepokojona żadnym przeciągiem, poruszeniem firanek, i w tym bezruchu zaczynają się niepewnie krystalizować formy próbne, takie, które wiszą przez moment między podłogą a sufitem w przedpokoju.

      Oczywiście nie pojawia się tutaj nic nowego, jakżeby mogło? To tylko imitacje znanych kształtów, splątane w bąblaste kłęby, tylko przez chwilę trzymające się konturu. To pojedyncze epizody, same gesty, jak na przykład odcisk stopy na miękkim dywanie, który bez końca, zawsze w tym samym miejscu, powstaje i znika. Albo ręka, która nad stołem naśladuje ruch pisania, zupełnie niezrozumiały, bo obywa się bez pióra, kartki, pisma i reszty ciała.

      Księga niegodziwości

      Żadna przyjaciółka. Spotkałam ją na lotnisku w Sztokholmie – jedynym na świecie, które ma drewniane podłogi; piękny parkiet z ciemnego dębu, wyfroterowany, starannie dopasowane deszczułki – lekko licząc, kilka hektarów północnego lasu.

      Siedziała obok mnie, wyciągnęła nogi i wsparła je na czarnym plecaku. Nie czytała, nie słuchała muzyki, ręce splotła na brzuchu i patrzyła przed siebie. Spodobało mi się, że jest taka spokojna, całkowicie oddana czekaniu. Gdy spojrzałam na nią śmielej, jej wzrok ślizgał się po tej wyfroterowanej podłodze. Żeby ją zagadnąć, bąknęłam coś, że szkoda lasu na podłogę lotniska.

      Odpowiedziała:

      – Podobno przy budowie lotniska trzeba poświęcić jakąś żywą istotę. Żeby nie dochodziło do katastrof.

      Stewardesy przy kontuarze miały jakiś kłopot. Okazało się – mówiły przez mikrofon do nas, oczekujących – że nasz samolot jest przeładowany. Na liście pasażerów dziwnym trafem znalazło się za dużo ludzi. Błąd komputera – oto czym stało się dziś fatum. Dwie osoby, które zdecydowałyby się lecieć jutro, dostaną dwieście euro, nocleg w hotelu na lotnisku i bon na kolację.

      Ludzie spoglądali po sobie nerwowo. Ktoś powiedział: losujmy! Ktoś zaśmiał się, ale potem zapadło nieprzyjemne milczenie. Nikt nie chce zostać – to zrozumiałe – nie żyjemy w próżni, mamy umówione spotkania; jutro idziemy do dentysty,

Скачать книгу