Odrodzona. Dzienniki, tom 1, 1947–1963. Susan Sontag

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Odrodzona. Dzienniki, tom 1, 1947–1963 - Susan Sontag страница 9

Автор:
Серия:
Издательство:
Odrodzona. Dzienniki, tom 1, 1947–1963 - Susan  Sontag

Скачать книгу

cze­go się o so­bie do­wie­dzia­łam… Oba­wia­łam się, że to na­stą­pi, lecz na­wet po­now­nie wtło­czo­na w ramy co­dzien­nej ru­ty­ny wciąż wiem, że praw­dą jest to, co uświa­do­mi­łam so­bie na fali eks­ta­zy… Pa­trzę na Ire­ne, któ­ra ewi­dent­nie mnie uni­ka i jest bar­dzo zdez­o­rien­to­wa­na… te jej wą­skie usta… Przy­kro mi się robi, gdy po­my­ślę, jak nie­kom­plet­ną jest oso­bą i jak ża­ło­sna na za­wsze po­zo­sta­nie… Nie prze­sta­łam jej ko­chać, ale dzię­ki H mój świat cu­dow­nie się otwo­rzył, przez co po­stać Ire­ne zu­peł­nie zbla­kła i ode­szła na trze­ci plan…

      Pod­ję­łam tak nie­wie­le traf­nych de­cy­zji, a więk­szość z nich z nie­wła­ści­wych po­wo­dów… W moim li­ście do Ire­ne było na przy­kład wie­le praw­dy, cho­ciaż pier­wot­nie wca­le nie chcia­łam prze­ka­zać tego, co moż­na wy­czy­tać z mo­ich pom­pa­tycz­nych fraz…

      Ko­chać cia­ło i do­brze z nie­go ko­rzy­stać, to po pierw­sze… Je­stem pew­na, że te­raz mogę po­stę­po­wać we­dług tej za­sa­dy, bo­wiem nic już mnie nie krę­pu­je…

      25/05/49

      Dzi­siaj przy­szła mi do gło­wy pew­na myśl – tak ja­sna i oczy­wi­sta! W pierw­szej chwi­li wy­da­ła mi się wręcz nie­do­rzecz­na – wpra­wi­ła mnie w oszo­ło­mie­nie i wręcz lek­ką hi­ste­rię: – Mogę zro­bić ab­so­lut­nie wszyst­ko i poza mną samą nie ist­nie­je nic, co by mnie po­wstrzy­ma­ło… Co stoi mi na prze­szko­dzie, bym się spa­ko­wa­ła i ru­szy­ła w świat? Tyl­ko pre­sja śro­do­wi­ska, któ­rej sama po­sta­no­wi­łam ulec, za­wsze bo­wiem wy­da­wa­ła mi się tak wszech­wład­na, że nie my­śla­łam na­wet o tym, by się od niej uwol­nić… Co mnie jed­nak tak na­praw­dę po­wstrzy­mu­je? Lęk przed ro­dzi­ną, zwłasz­cza mat­ką? Przed utra­tą bez­pie­czeń­stwa i dóbr ma­te­rial­nych? Tak, czyn­ni­ki te mają zna­cze­nie, ale tyl­ko mnie przy­trzy­mu­ją… Czym ta­kim jest uni­wer­sy­tet? Nie mu­szę stu­dio­wać, bo wszyst­kie­go, co mnie in­te­re­su­je, mogę się na­uczyć sa­mo­dziel­nie – tak zresz­tą ro­bię – a cała resz­ta to nu­dziar­stwo… Uni­wer­sy­tet daje po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa, bo stu­dio­wa­nie jest ła­twe i bez­piecz­ne… Co do mat­ki, to szcze­rze mó­wiąc, mało mnie ona ob­cho­dzi – Po pro­stu nie chcę się z nią spo­ty­kać – Przez ostat­nie kil­ka lat mia­łam wiel­kie upodo­ba­nie do dóbr ma­te­rial­nych – ksią­żek i płyt – ale co ta­kie­go po­wstrzy­mu­je mnie przed tym, by wło­żyć pa­pie­ry, ze­szy­ty i kil­ka ksią­żek do ma­łe­go pu­deł­ka, wy­słać je do prze­cho­wal­ni w ja­kimś in­nym mie­ście, wrzu­cić na sie­bie kil­ka ko­szul i wbić się w le­vi­sy, we­tknąć za­pa­so­we skar­pet­ki do kie­sze­ni płasz­cza, wyjść z domu, zo­sta­wiw­szy na­le­ży­cie by­ro­nicz­ny list do świa­ta, i wsiąść w au­to­bus ja­dą­cy – do­kąd­kol­wiek? – Oczy­wi­ście za pierw­szym ra­zem po­li­cja za­trzy­ma­ła­by mnie i zwró­ci­ła na łono zroz­pa­czo­nej ro­dzi­ny, ale gdy­bym ucie­kła po­now­nie na­stęp­ne­go dnia, i jesz­cze ko­lej­ne­go, w koń­cu zo­sta­wi­li­by mnie w spo­ko­ju – Mogę wszyst­ko! Ni­niej­szym za­wie­ram więc z sobą na­stę­pu­ją­cy układ: je­śli nie przyj­mą mnie w Chi­ca­go, tego lata wy­ja­dę z domu, tak jak to opi­sa­łam po­wy­żej. Je­że­li na­to­miast mnie przyj­mą, będę tam stu­dio­wać przez na­stęp­ny rok. Kie­dy jed­nak coś mi się tam nie spodo­ba – na przy­kład po­czu­ję, że mar­no­tra­wię czas, to wy­ja­dę – Boże, ży­cie jest nie­sa­mo­wi­te!

      26/05/49

      No­wy­mi ocza­mi pa­trzę na ota­cza­ją­cy mnie świat. Prze­ra­że­nie ogar­nia mnie zwłasz­cza na myśl o tym, że nie­mal­że osu­nę­łam się w ży­cie aka­de­mic­kie. By­ło­by to ta­kie ła­twe… wy­star­czy­ło­by tak jak do­tąd do­sta­wać do­bre stop­nie – (zo­sta­ła­bym za­pew­ne na wy­dzia­le ję­zy­ka an­giel­skie­go, gdyż nie mam zdol­no­ści ma­te­ma­tycz­nych wy­ma­ga­nych na fi­lo­zo­fii) – zro­bić ma­gi­ster­kę, zo­stać asy­stent­ką, na­pi­sać kil­ka ar­ty­ku­łów na te­ma­ty, któ­re ni­ko­go nie ob­cho­dzą, i w wie­ku sześć­dzie­się­ciu lat być brzyd­ką, sza­cow­ną pro­fe­sor zwy­czaj­ną. Traf chce, że dziś w bi­blio­te­ce prze­glą­da­łam li­stę pu­bli­ka­cji pra­cow­ni­ków wy­dzia­łu ję­zy­ka an­giel­skie­go – dłu­gie (na set­ki stron) mo­no­gra­fie na te­ma­ty ta­kie jak: Uży­cie za­im­ków „tu” i „vous” u Wol­te­ra; Kry­ty­ka spo­łecz­na w dzie­łach Fe­ni­mo­re’a Co­ope­ra; Bi­blio­gra­fia pism Bre­ta Har­te’a w cza­so­pi­smach + ga­ze­tach ka­li­for­nij­skich (1859–1891)…

      Jezu Chry­ste! W co ja się o mały włos nie wpa­ko­wa­łam?!?

      27/05/49

      Dzi­siaj pe­wien re­gres – dez­orien­ta­cja – ale te­raz już przy­naj­mniej po­tra­fię stwier­dzić, że to do­brze… lęk, lęk… Cho­dzi oczy­wi­ście o Ire­ne: jaka ona dzie­cin­na, a ja, jaka nie­wy­ba­czal­nie nie­doj­rza­ła! Wszyst­ko było w po­rząd­ku, do­pó­ki są­dzi­łam, że mnie cał­ko­wi­cie od­rzu­ci­ła… I na­gle, ze­szłe­go wie­czo­ra, tuż przed moim wyj­ściem na wy­kład z fi­lo­zo­fii, po­de­szła do mnie, by po­wie­dzieć mi o swo­im po­sta­no­wie­niu (!), że chcia­ła­by mnie kie­dyś le­piej po­znać…

      28/05/49

      PRZY­JĘ­TO MNIE NA STU­DIA DO CHI­CA­GO ZE STY­PEN­DIUM W WY­SO­KO­ŚCI 765 DO­LA­RÓW

      ***

      Ze­szłej nocy A otwo­rzy­ła Tin An­gel i H mnie tam za­pro­si­ła. Do­pó­ki się nie upi­łam, im­pre­za wy­da­wa­ła mi się dość przy­gnę­bia­ją­ca – H od razu się na­wa­li­ła i przez cały wie­czór kom­pul­syw­nie przy­mi­la­ła się do ko­biet, z któ­ry­mi spa­ła przez ostat­ni rok (i któ­ry­mi te­raz gar­dzi­ła): wszyst­kie tam chy­ba były… Daw­na dziew­czy­na Mary też wy­glą­da­ła na przy­bi­tą… B i A bar­dzo się upi­li, rzecz ja­sna, i roz­bi­li szy­bę… Wy­obra­żam so­bie, jak się czu­ją tego ran­ka!… Po ob­sko­cze­niu mi­lio­na osób H przy­szła się ze mną pie­ścić i spra­wi­ło mi to, oględ­nie mó­wiąc, mnó­stwo ra­do­ści… Po­tem przy­lazł ja­kiś ob­le­śny ty­pek (H wo­ła­ła na całą salę: „Ona ma do­pie­ro szes­na­ście lat, czy to nie cu­dow­ne? A ja je­stem jej pierw­szą ko­chan­ką”), któ­ry po­sta­no­wił mnie „wy­ra­to­wać”… H we­pchnę­ła mnie w jego ra­mio­na („Po­trzeb­ne ci he­te­ro­sek­su­al­ne do­świad­cze­nia, Sue”) i za­nim się zo­rien­to­wa­łam, tań­czy­li­śmy i się ob­ła­pia­li­śmy… [Do­pi­sek S.S. na mar­gi­ne­sie: „Tim Young”]. Sprze­dał mi ja­kiś słod­ki kom­ple­ment i chy­ba na­wet dość szcze­ry, ale kie­dy za­py­tał mnie, czy wie­rzę w Boga, po­win­nam była na­pluć mu w twarz… Ale tego nie zro­bi­łam, niech to szlag, i da­łam mu swój nu­mer – to był je­dy­ny spo­sób, żeby się od nie­go

Скачать книгу