Ogród bestii. Jeffery Deaver
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ogród bestii - Jeffery Deaver страница 12
Nie miał zbyt dużo czasu na zwiedzanie miasta – marynarz tak niskiej rangi jak on dostawał przepustkę zaledwie na sześć godzin – ale całe życie spędził na ziemi amerykańskiej, obiecał więc sobie solennie, że zrobi wszystko, aby nacieszyć się pierwszym pobytem w obcym kraju.
Rumiany i porządnie wyszorowany pomocnik kucharza przypuszczał, że w mieście są pewnie fantastyczne muzea. Może nawet niezłe kościoły. Wziął ze sobą kodaka i zamierzał prosić miejscowych, żeby pstrykali mu na tle zabytków zdjęcia, które będzie mógł pokazać mamie i tacie. (Przed wyjściem ćwiczył: Bitte, das Foto?). Nie mówiąc o piwiarniach, tawernach… kto wie, jakie jeszcze pokusy znajdzie w tym egzotycznym mieście portowym?
Zanim jednak mógł posmakować miejscowej kultury, miał do załatwienia pewną sprawę. Martwił się, że ten obowiązek pochłonie mu dużo cennego czasu na lądzie, lecz wkrótce się okazało, że się mylił. Już po kilku minutach od wyjścia z kontroli celnej ujrzał tego, kogo szukał.
Podszedł do mężczyzny w średnim wieku ubranego w zielony mundur i zielono-czarną czapkę.
– Bitte… – zaczął nieśmiało po niemiecku.
–
Ja, mein Herr?
Przymrużywszy oczy, brnął dalej:
–Bitte, du bist ein Polizist, ee… czy Soldat?
Oficer uśmiechnął się i odpowiedział po angielsku:
– Tak, tak, jestem policjantem. I byłem żołnierzem. Czym mogę służyć?
Ruchem głowy wskazując ulicę, pomocnik kucharza rzekł:
– Znalazłem to na ziemi. – Wręczył mu białą kopertę. – Czy to słowo oznacza „ważne”? – Pokazał napis Bedeutend. – Chciałem, żeby to trafiło do adresata.
Patrząc na kopertę, policjant przez chwilę się nie odzywał. Potem powiedział:
– Tak, tak. „Ważne”. – Pod spodem napisano Für SS-Ober sturmführer, Hamburg. Chłopak nie miał pojęcia, co to może znaczyć, ale chyba wzbudziło niepokój policjanta.
– Gdzie to upadało? – spytał policjant.
– Leżało tam, na chodniku.
– Dobrze. Dziękuję. – Oficer ciągle wpatrywał się w zaklejoną kopertę, obracając ją w dłoniach. – Może ty widział, kto to upuścił?
– Nie. Zobaczyłem i pomyślałem, że spełnię dobry uczynek. Samarytański.
– A, tak. Samarytański.
– To będę leciał – rzekł Amerykanin. – Do zobaczenia.
– Danke – powiedział z roztargnieniem policjant.
Zmierzając do jednej z najbardziej intrygujących atrakcji turystycznych, jakie minął po drodze, młodzieniec zastanawiał się, co właściwie było w kopercie. I dlaczego człowiek, którego poznał na pokładzie „Manhattanu”, steward Al Heinsler, poprosił go poprzedniego wieczoru, żeby zaraz gdy statek przybije do portu, doręczył ją jakiemuś policjantowi albo żołnierzowi. Wszyscy uważali, że facet jest trochę stuknięty, w jego kabinie panował nienaganny porządek, wszystko leżało na swoim miejscu, rzeczy miał zawsze wyprasowane. No i cały czas trzymał się na uboczu, a gdy mówił o Niemczech, zawsze miał łzy w oczach.
– Jasne, a co to jest? – zapytał go pomocnik kucharza.
– Na pokładzie był pasażer, który wydawał mi się mocno podejrzany. Chcę ostrzec przed nim Niemców. Zamierzam zatelegrafować, ale czasem sygnał nie dociera do brzegu. Władze muszą dostać tę wiadomość.
– Który to pasażer? Zaraz, chyba wiem – ten gruby w marynarce w kratę, który zalał się w trupa przy stoliku kapitana.
– Nie, chodzi o kogoś innego.
– Nie lepiej zwrócić się do oficera porządkowego na statku?
– Ta sprawa dotyczy Niemców.
– Aha. A sam nie może pan tego doręczyć?
Heinsler dziwacznie zaplótł pulchne dłonie i pokręcił głową.
– Nie wiem, czy nie będę zbyt zajęty. Słyszałem, że dostałeś przepustkę. Naprawdę ważne, żeby Niemcy dostali wiadomość.
– Dobra, załatwię to.
– Jeszcze jedno – dodał cicho Heinsler. – Lepiej będzie, jak powiesz, że znalazłeś ten list. Inaczej pewnie zabiorą cię na komisariat i przesłuchają. To może potrwać parę godzin i stracisz całą przepustkę na ląd.
Intryga wydała mu się nieco podejrzana. Heinsler wyczuł to i dodał szybko:
– Masz tu dwie dychy.
Jezus Maria Józef, pomyślał młody pomocnik kucharza i oświadczył stewardowi:
– Za to będzie pan miał przesyłkę ekspresową.
Odchodząc teraz od policjanta i zmierzając z powrotem w kierunku nabrzeża, myślał z roztargnieniem, co się stało z Heinslerem. Od zeszłego wieczoru już go nie widział. Ale szybko zapomniał o stewardzie, zbliżając się do budynku, który wcześniej zauważył i który wydał mu się idealnym miejscem do pierwszego zakosztowania niemieckiej kultury. Zawiódł się jednak, ponieważ „Klub Gorący Kociak – u Rosy” – kusząco brzmiąca i na szczęście angielska nazwa – był zamknięty na głucho, podobnie jak wszystkie tego rodzaju atrakcje na nabrzeżu.
Wygląda więc na to, pomyślał z westchnieniem pomocnik kucharza, że zostają mi kościoły i muzea.
[1] Powstała w 1933 roku, Liga Przyjaciół Nowych Niemiec (League of the Friends of the New Germany), która w roku 1936 zmieniła nazwę na Amerikadeutscher Volksbund, skupiająca w swoich szeregach głównie mniejszość niemiecką (przyp. tłum.).
4
Zbudził się, słysząc trzepot jarząbka, który wzbił się w niebo z krzewu agrestu rosnącego pod oknem jego sypialni w domu w podberlińskim Charlottenburgu. Zbudził się, czując w nozdrzach woń magnolii.
Obudził się, czując na skórze dotyk słynnego berlińskiego wiatru, który zdaniem młodych mężczyzn i starych gospodyń był przesycony alkalicznym pyłem rozbudzającym ziemskie żądze.
Z powodu magicznych właściwości powietrza albo dlatego, że był mężczyzną w pewnym wieku, Reinhard Ernst oczyma wyobraźni ujrzał Gertrudę, piękną brunetkę, która od dwudziestu ośmiu lat była jego żoną. Odwrócił się na bok, żeby na nią popatrzeć. I zobaczył tylko puste wgniecenie na poduszce. Uśmiechnął się mimowolnie. Wieczorami,