Ogród bestii. Jeffery Deaver
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ogród bestii - Jeffery Deaver страница 15
– Dlatego właśnie poprosiłem pana do siebie, pułkowniku – ciągnął Führer. – Niektórzy uważają, że pokazanie światu naszej rosnącej potęgi w powietrzu może mieć dużą wartość strategiczną. Sam także skłaniam się ku tej opinii. Co pan sądzi o małym pokazie lotniczym na cześć pana Lindbergha, w którym zademonstrowalibyśmy nasz nowy jednopłat?
Ernst odczuł ogromną ulgę, że wezwanie nie ma nic wspólnego z Badaniami Waltham. Lecz ulga trwała krótko. Znów ogarnęła go obawa, kiedy sobie uświadomił, o co pyta Hitler… i co musi mu odpowiedzieć. Owi „niektórzy” oznaczali oczywiście Hermanna Göringa.
– Nasz jednopłat, hm… – Me 109 z fabryki Messerschmitta był znakomitą śmiercionośną maszyną, myśliwcem, który rozwijał prędkość pięciuset kilometrów na godzinę. Był najszybszy spośród wszystkich jednopłatowych myśliwców na świecie. Ważniejsze jednak, że Me 109 został zbudowany wyłącznie z metalowych elementów, na co od dawna nalegał Ernst, ponieważ umożliwiało to masową produkcję i polowe naprawy oraz konserwację. Duża liczba samolotów była warunkiem koniecznym do przeprowadzenia niszczycielskich bombardowań, które według planów Ernsta powinny poprzedzić każdą inwazję lądową armii Trzeciej Rzeszy.
Przechylił głowę, jak gdyby zastanawiał się nad pytaniem, choć podjął decyzję, gdy tylko je usłyszał.
– Byłbym przeciwny temu pomysłowi, Führerze.
– Dlaczego? – W oczach Hitlera zapłonął blask, znak nadciągającego napadu wściekłości, któremu mogło towarzyszyć coś równie złego: długi i pełen pasji monolog na temat historii militarnej albo polityki. – Czy nie wolno nam chronić samych siebie? Czy wstydzimy się powiedzieć światu, że odrzucamy rolę trzeciorzędnego państwa, jaką usiłują nam narzucić alianci?
Teraz ostrożnie, pomyślał Ernst. Ostrożnie jak chirurg usuwający guz.
– Nie mam na myśli ciosu w plecy, jakim był traktat z 1918 roku – rzekł Ernst, starając się, by w jego głosie zabrzmiała nuta pogardy, gdy wspomniał o uzgodnieniach wersalskich. – Zastanawiam się, czy to rozsądne, by inni dowiedzieli się o tym samolocie. Osoby znające się na lotnictwie będą potrafiły dostrzec, że ma wyjątkową konstrukcję. Domyślą się, że jest produkowany masowo. Lindbergh z pewnością dojdzie do takiego wniosku. Sądzę, że sam zaprojektował „Spirit of St. Louis”.
Unikając wzroku Ernsta, Göring zgodnie z jego przewidywaniem powiedział:
– Musimy zacząć pokazywać wrogom naszą siłę.
– Być może – odrzekł wolno Ernst – podczas olimpiady moglibyśmy zaprezentować jeden z prototypów Me 109. W przeciwieństwie do modelu w produkcji, skonstruowano je w dużej mierze ręcznie i nie mają zamontowanego uzbrojenia. Poza tym zostały wyposażone w brytyjskie silniki rolls-royce’a. Świat pozna nasze osiągnięcie techniczne, ale wytrącimy wszystkim broń z ręki faktem, że wykorzystaliśmy silniki naszego byłego wroga. Co będzie oznaczało, że nie mamy zamiaru nikogo atakować.
– Rozumowanie niepozbawione słuszności, Reinhardzie – powiedział Hitler. – Tak… nie będziemy organizować pokazu lotniczego. Zademonstrujemy prototyp. Zatem postanowione. Dziękuję za przybycie, pułkowniku.
– Führerze. – Ernst wstał z lekkim sercem.
Był już prawie przy drzwiach, gdy Göring rzucił mimochodem:
– Ach, Reinhardzie, przypomniałem sobie. Chyba twoja teczka trafiła przez pomyłkę do mojego biura.
Ernst odwrócił się, by spojrzeć na uśmiechniętą twarz przypominającą księżyc w pełni. W oczach Göringa czaiła się jednak wściekłość ze zwycięstwa Ernsta w dyskusji o myśliwcu. Minister pragnął zemsty. Przymrużył oczy.
– Dokumenty dotyczyły… Badań Waltham. Tak.
Boże wielki…
Hitler nie słuchał. Rozwinął plan architektoniczny i zaczął go z uwagą studiować.
– Trafiła przez pomyłkę? – powtórzył Ernst. Czyli zwędził ją któryś ze szpiegów Göringa. – Dziękuję, panie ministrze – powiedział lekkim tonem. – Natychmiast przyślę kogoś po te dokumenty. Żegnam pa…
Unik oczywiście nie odniósł skutku.
– Miałeś szczęście, że teczka trafiła do mnie – ciągnął Göring. – Wyobraź sobie, co mogliby pomyśleć niektórzy, widząc twoje nazwisko w tekście napisanym przez Żyda.
Hitler uniósł głowę.
– Co takiego?
Jak zwykle obficie się pocąc, Göring otarł twarz i odparł:
– Chodzi o projekt Badania Waltham zarządzone przez pułkownika Ernsta. – Hitler pokręcił głową, nie rozumiejąc. – Och, przypuszczałem, że Führer o nich wie – kontynuował z uporem minister.
– Proszę mi powiedzieć – zażądał Hitler.
– Ja nic o nich nie wiem – powiedział Göring. – Otrzymałem tylko – omyłkowo, jak wspomniałem – kilka raportów napisanych przez żydowskich lekarzy umysłu. Tego Austriaka, Freuda. Jakiegoś Weissa. I innych, których teraz nie pamiętam. To psychologowie – dodał, krzywiąc usta.
W hierarchii nienawiści Hitlera pierwsze miejsce zajmowali Żydzi, drugie komuniści, a trzecie intelektualiści. Szczególną pogardę żywił dla psychologów, ponieważ negowali naukę rasową – przekonanie, że rasa determinuje zachowanie, na którym opierała się myśl narodowego socjalizmu.
– To prawda, Reinhardzie?
– Ze względu na swoją pracę – odrzekł z udawaną obojętnością Ernst – czytam wiele dokumentów na temat agresji i konfliktów. O tym właśnie traktują teksty.
– Nigdy mi pan o tym nie wspominał. – I z typowym dla siebie instynktem, który kazał mu wszędzie wietrzyć ślady spisku, Hitler spytał szybko: – A minister obrony von Blomberg? Zna te pańskie badania?
– Nie. Na obecnym etapie nie ma jeszcze o czym meldować. Jak sugeruje nazwa, to jedynie badania prowadzone w Szkole Wojskowej Waltham. Zbieranie informacji. To wszystko. Być może nic z tego nie wyniknie. – Wstydząc się, że musi się uciekać do takich metod, dodał z goebbelsowskim błyskiem pochlebstwa w oczach: – Ale możliwe, że rezultaty badań pokażą nam, jak stworzyć silniejszą i sprawniejszą armię, by osiągnąć wspaniałe cele, jakie wyznaczył pan naszej ojczyźnie.
Ernst nie miał pojęcia, czy lizusostwo odniosło skutek. Hitler wstał i zaczął spacerować. Podszedł do szczegółowego modelu stadionu olimpijskiego i długo przypatrywał się makiecie. Ernst czuł, że serce łomocze mu już w gardle.
Führer odwrócił się i zawołał:
– Chcę się widzieć z moim architektem. Natychmiast!
– Tak jest – odpowiedział adiutant i wybiegł do sekretariatu.