Fjällbacka. Camilla Lackberg
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg страница 4
Z przemądrzałą miną kiwnęła głową na znak szacunku dla obowiązującej doktora tajemnicy lekarskiej.
– Taka młoda osoba. Nic dziwnego, że człowiek się zastanawia, co tam się mogło stać. Dla mnie ona zawsze była strasznie przewrażliwiona. Jej matka, a znam Birgit od wieków, to jest dopiero osoba z nerwami na wierzchu. Wiadomo przecież, że to dziedziczne. A jaka się zrobiła zarozumiała, znaczy Birgit, kiedy mąż dostał posadę dyrektora w Göteborgu. Już jej wtedy Fjällbacka nie pasowała. Nic, tylko wielkie miasto. Ale powiem ci jedno: pieniądze szczęścia nie dają. Gdyby ją wychowywali tu, zamiast ją wyrywać z korzeniami i przenosić do miasta, na pewno nic takiego by się nie wydarzyło. Podobno wysłali ją do jakiejś szkoły w Szwajcarii, a wiadomo, co się dzieje w takich miejscach. Tak, tak, ślad zostaje na całe życie. Przed tą wyprowadzką taka z niej była wesoła, dzielna dziewczynka. Wyście się chyba bawiły razem w dzieciństwie? No, ja uważam…
Elna mówiła dalej. Erika zaczęła gorączkowo szukać pretekstu do zakończenia rozmowy. Stawała się coraz bardziej nieprzyjemna. Elna przerwała, by zaczerpnąć tchu, a wtedy Erika skorzystała z okazji.
– Bardzo miło było porozmawiać, ale muszę już iść. Tyle mam spraw na głowie, jak się pani domyśla.
Przybrała żałosny wyraz twarzy, chcąc skierować myśli Elny na zupełnie inne tory.
– Oczywiście, kochanie. Nie pomyślałam. To musi być dla ciebie bardzo trudne, taka historia zaraz po tragedii rodzinnej. Wybacz starej kobiecie bezmyślność.
Elna wzruszyła się prawie do łez. Erika łaskawie skinęła głową i z ulgą się pożegnała. Ruszyła do sklepu w nadziei, że nie spotka następnej wścibskiej paniusi, ale nie miała szczęścia, bo nastąpiły kolejne bezlitosne przesłuchania. Sąsiedzi byli niezmiernie podnieceni. Erika odetchnęła dopiero, gdy już była blisko domu. Dowiedziała się, że rodzice Alex wczoraj w nocy przyjechali do Fjällbacki i zatrzymali się u siostry pani Carlgren.
Postawiła torby na kuchennym stole i zaczęła wyjmować zakupy. Nie były to bynajmniej same zdrowe rzeczy, jak sobie postanowiła, idąc do sklepu. Ale gdyby nawet w tak ciężkim dniu nie mogła sobie pozwolić na odrobinę słodyczy, to kiedy? Jak na zamówienie zaburczało jej w żołądku. Położyła na talerzu dwie cynamonowe bułeczki – dwanaście czerwonych punktów Strażników Wagi – i zjadła, popijając filiżanką kawy.
Przyjemnie było siedzieć i patrzeć na znajomy widok za oknem. Nie mogła się tylko przyzwyczaić do panującej w domu ciszy. Oczywiście zdarzało jej się dawniej być samej w domu, ale to było co innego. Wtedy czuło się, że ktoś tu mieszka, że zaraz wejdzie. A teraz jakby ulotnił się duch domu.
Na oknie leżała domagająca się napełnienia fajka taty. Jej zapach unosił się jeszcze w powietrzu, ale słabł z dnia na dzień.
Zawsze lubiła zapach fajki. Kiedy była mała, często siadała ojcu na kolanach i zamykała oczy, przytulając głowę do jego piersi. Wszystkie jego ubrania pachniały dymem, który w jej dziecinnym świecie symbolizował bezpieczeństwo.
Z matką sprawa była znacznie bardziej skomplikowana. Nie mogła sobie przypomnieć ani jednej sytuacji z dzieciństwa czy okresu dorastania, kiedy otrzymałaby od matki jakiś dowód czułości. Nie przytulała jej, nie pogłaskała, nie powiedziała słowa pociechy. Elsy Falck była kobietą twardą i bezkompromisową, utrzymującą nienaganny porządek w domu i niepozwalającą sobie na żadne uciechy. Była głęboko religijna i jak wielu mieszkańców zachodniego wybrzeża Szwecji wzrastała w czasach wciąż mocno naznaczonych nauczaniem pastora Schartaua1. Od dzieciństwa uczono ją, że życie jest pasmem cierpień, a nagroda przyjdzie dopiero po śmierci. Erika wielokrotnie zastanawiała się, co też zobaczył w Elsy jej dobroduszny, pełen humoru ojciec. Kiedyś, w latach dojrzewania, rozzłoszczona wyrzuciła z siebie to pytanie. Nie pogniewał się na nią. Usiadł i objął ją, a potem powiedział, że nie powinna osądzać matki tak surowo. Tłumaczył, że niektórym ludziom okazywanie uczuć przychodzi trudniej niż innym. A potem pogłaskał ją po zarumienionych z gniewu policzkach. Nie słuchała go, przekonana, że usiłuje ukryć coś, co dla Eriki było oczywiste: matka nigdy jej nie kochała. To brzemię, które będzie musiała nieść do końca życia.
Przyszła jej teraz do głowy pewna myśl, mianowicie aby odwiedzić rodziców Alexandry. Utrata rodziców była dla Eriki ciężkim przeżyciem, ale nie kłóciła się z naturalnym porządkiem rzeczy. Strata dziecka musi być czymś strasznym. W dodatku kiedyś były sobie z Alexandrą bardzo bliskie, jak to przyjaciółki. Wprawdzie od tamtej pory minęło prawie dwadzieścia pięć lat, ale spora część jasnych wspomnień z dzieciństwa łączyła się ściśle z Alex i jej rodziną.
Dom wydawał się opuszczony. Ciotka i wujek Alexandry mieszkali przy Tallgatan, w połowie drogi między śródmieściem Fjällbacki a kempingiem w Sälvik. Domy stały tu na samym skraju zbocza, trawniki schodziły stromo do drogi prowadzącej wzdłuż brzegu morza. Drzwi wejściowe znajdowały się z tyłu domu. Erika zawahała się, zanim nacisnęła dzwonek. Odezwał się echem, po czym zamilkł. Ze środka nie dobiegł najsłabszy dźwięk i Erika miała właśnie odejść, gdy drzwi powoli się otworzyły.
– Tak?
– Dzień dobry, jestem Erika Falck. To ja…
Nie dokończyła. Było jej głupio, że się przedstawia tak oficjalnie, przecież ciotka Alexandry, Ulla Persson, doskonale wie, kim jest. Mama Eriki przez wiele lat udzielała się w kółku parafialnym razem z Ullą, która czasem w niedziele zachodziła do nich na kawę.
Ulla stanęła z boku, przepuszczając Erikę. Weszła do przedpokoju. W całym domu nie paliła się ani jedna lampa. Do wieczora zostało wprawdzie sporo czasu, ale wydłużone cienie już zapowiadały zmierzch. Z pokoju na wprost dochodził stłumiony szloch. Erika zdjęła buty i kurtkę. Przyłapała się na tym, że stara się to robić jak najciszej. Nastrój panujący w domu tego wymagał. Ulla poszła do kuchni. Erika została sama. Skierowała się do pokoju. Weszła, a wtedy płacz ucichł. Na jednej z kanap stojących przed wielkim panoramicznym oknem siedzieli kurczowo objęci Birgit i Karl-Erik Carlgrenowie. Oboje mieli twarze mokre od łez. Erika poczuła, że wkracza w niezwykle intymną sferę, czego być może nie powinna robić, ale było już za późno na odwrót.
Usiadła ostrożnie na kanapie stojącej naprzeciwko i splotła dłonie na kolanach. Od chwili, kiedy weszła do pokoju, nie padło ani jedno słowo.
– Jak ona wyglądała?
W pierwszej chwili Erika nie zrozumiała pytania. Głos Birgit brzmiał jak głos dziecka. Erika nie wiedziała, co odpowiedzieć.
– Strasznie samotnie – wydusiła i zaraz pożałowała tych słów.
– Nie miałam na myśli… – nie dokończyła zdania, które wessała panująca wkoło cisza.
– Ona nie popełniła samobójstwa!
Głos Birgit nagle zabrzmiał mocno i donośnie. Karl-Erik ścisnął dłoń żony i kiwnął głową na
1
Henric Schartau, szwedzki teolog z przełomu XVIII i XIX w., orędownik bardzo surowych zasad. Znalazł posłuch zwłaszcza na południowym zacho-dzie Szwecji (przyp. tłum.).