Fjällbacka. Camilla Lackberg

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg страница 17

Fjällbacka - Camilla Lackberg Saga o Fjallbace

Скачать книгу

ciepło dłoni Prebena.

      – OJCIEC, CO ROBISZ?

      Bill był tak zaabsorbowany tekstem, że drgnął, kiedy usłyszał głos syna. Potrącił filiżankę, na biurko chlupnęło trochę kawy.

      Odwrócił się do stojącego w drzwiach Nilsa.

      – Pracuję nad nowym projektem – powiedział i odwrócił ekran, żeby syn mógł zobaczyć.

      – Milsi ludzie – odczytał głośno Nils z pierwszej strony w PowerPoincie.

      Pod spodem zdjęcie żaglówki sunącej po wodzie.

      – Co to jest?

      – Pamiętasz ten film, który oglądaliśmy? Mili ludzie Filipa i Fredrika.

      Przytaknął.

      – O tych czarnuchach, którzy mieli grać w bandy.

      Bill się skrzywił.

      – O Somalijczykach, którzy mieli grać w bandy. Nie mówi się czarnuchy.

      Nils wzruszył ramionami.

      Bill spojrzał na stojącego w półmroku syna. Ręce trzymał nonszalancko w kieszeniach, jasna grzywka opadała mu na oczy. Pojawił się w ich życiu dość późno. Nie był dzieckiem planowanym ani nawet szczególnie upragnionym. Gun miała już czterdzieści pięć lat, on prawie pięćdziesiąt, a dwaj bracia Nilsa już dawno byli starszymi nastolatkami. Gun upierała się, że urodzi, mówiła, że musi w tym być jakiś sens. Ale on nigdy nie nawiązał z Nilsem takiego kontaktu jak z dwoma starszymi synami. Zabrakło mu sił, może woli, żeby przewijać, przesiadywać przy piaskownicy albo po raz trzeci odrabiać z dzieckiem matmę.

      Odwrócił ekran z powrotem.

      – To prezentacja dla mediów. Chciałbym jakoś pomóc uchodźcom mieszkającym w naszej okolicy zintegrować się ze szwedzkim społeczeństwem.

      – Będziesz ich uczył grać w bandy? – spytał Nils, wciąż z rękami w kieszeniach.

      – Nie widzisz łódki? – Bill wskazał na ekran. – Nauczą się żeglować! A potem wezmą udział w regatach dookoła Dannholmen.

      – Regaty dookoła Dannholmen to nie to samo co mistrzostwa świata w bandy, w których brały udział tamte czarnuchy – zauważył Nils. – To całkiem inny kaliber.

      – Nie mów czarnuchy!

      Na pewno robi to po to, żeby mnie zdenerwować, pomyślał Bill.

      – Wiem, że nasze regaty to impreza na niewielką skalę, ale tu, w Szwecji, będzie to miało symboliczne znaczenie i ściągnie uwagę mediów. Zwłaszcza w związku z filmem, który teraz kręcą.

      – Pod warunkiem, że to rzeczywiście uchodźcy. Przecież przyjeżdżają tylko ci, których na to stać. Wiem, czytałem w sieci. A te niby dzieci, które przyjeżdżają, noszą brody i wąsy.

      – Ależ Nils!

      Bill spojrzał na syna, który z podniecenia aż poczerwieniał. Jakby patrzył na kogoś obcego. Gdyby go nie znał, pomyślałby, że jest… rasistą. Niemożliwe, nastolatki po prostu za mało wiedzą o świecie. Tym bardziej powinien zrealizować swój projekt. Większość ludzi jest dobra, potrzebują tylko, żeby ich lekko popchnąć we właściwą stronę. Wykształcenie. O to chodzi. Wkrótce Nils się przekona, jak bardzo się myli.

      Usłyszał, jak Nils zamyka drzwi. Jutro spotkanie organizacyjne, trzeba przygotować wszystko dla mediów. To będzie wielka sprawa. Naprawdę wielka.

      – Halo! – zawołała Paula, wchodząc z Johanną do mieszkania. Każda niosła na biodrze dziecko, oprócz tego miały trzy walizki i dwa wózki.

      Paula uśmiechnęła się do Johanny i postawiła na podłodze najcięższą walizkę. Urlop na Cyprze z trzylatkiem i niemowlęciem nie był najlepszym pomysłem, ale jakoś to przeżyły.

      – W kuchni jestem!

      Słysząc głos matki, Paula się odprężyła: jeśli ona i Bertil są tutaj, to zajmą się dziećmi, a one będą mogły spokojnie się rozpakować. Albo odłożyć wszystko do jutra, rzucić się na łóżko, pogapić na jakiś film i przy nim zasnąć.

      Rita uśmiechnęła się, kiedy weszły do kuchni. Nie było nic nadzwyczajnego w tym, że stoi i gotuje w ich kuchni, jakby była u siebie. Rita i Bertil mieszkali piętro wyżej, ale od kiedy urodziły się dzieci, granica między ich mieszkaniami zatarła się na tyle, że właściwie mogliby je połączyć schodami.

      – Zrobiłam wam enchiladas, pomyślałam, że będziecie głodne po podróży. Fajnie było?

      Wyciągnęła ręce do Lisy.

      – Tak. A właściwie nie – odparła Paula, z przyjemnością oddając niemowlę. – Zastrzel mnie, jeśli kiedyś znów powiem, że fajnie byłoby wyjechać na tydzień z dziećmi.

      – Faktycznie, to był twój pomysł – mruknęła Johanna, starając się obudzić Lea.

      – To był koszmar – dodała Paula. Skubnęła kawałek złotawego sera pokrywającego enchiladę. – Wszędzie dzieci, dorośli chodzili w tym upale przebrani za przytulanki, śpiewając jakąś cholerną pieśń bojową.

      – To chyba niewłaściwe określenie – zaśmiała się Johanna.

      – Dobra, to była sekciarska indoktrynacja. Gdybym musiała wysłuchać tej pieśni jeszcze raz, na pewno udusiłabym wielkiego włochatego misia.

      – Opowiedz o fontannie czekolady – wtrąciła Johanna.

      Paula jęknęła.

      – O Boże. Co wieczór był bufet, głównie dla dzieci. Naleśniki, klopsiki, pizza i spaghetti w ogromnych ilościach. Plus fontanna czekolady. Pewien dzieciak, Linus, dał się zapamiętać w sposób szczególny. Wszyscy go znali, bo matka ciągle za nim latała i wrzeszczała: nie, Linus, tak nie wolno, Linus! Linus, nie kop dziewczynki! Jego tatuś od śniadania pociągał piwo. A ostatniego dnia…

      Johanna zdusiła chichot, a Paula wzięła talerz, nałożyła sobie enchilady i usiadła przy stole.

      – Ostatniego dnia wpadł prosto na tę fontannę czekolady i ją przewrócił. Czekolada rozlała się po całej podłodze, a ten mały rzucił się i zaczął w niej taplać. Matka, cała w histerii, biegała w kółko.

      Paula odgryzła spory kęs i westchnęła. Pierwszy raz od tygodnia jadła coś, co było przyprawione jak trzeba.

      – Dziadzia Bertil? – powiedział Leo, budząc się w ramionach Johanny.

      – Właśnie, gdzie Bertil? – spytała Paula. – Już śpi przed telewizorem?

      – Nie… – odparła Rita. – Jest w pracy.

Скачать книгу