.

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу - страница 8

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
 -

Скачать книгу

zgod­nie z któ­ry­mi jed­ne przed­mio­ty mają więk­szą „wagę” niż inne. Od­rzu­ca się rów­nież ka­te­go­rie praw­dy i fał­szu w od­nie­sie­niu do do­świad­czeń i świa­do­mo­ści – co do za­sa­dy na­le­ży zwra­cać uwa­gę na wszyst­ko. Z tych po­glą­dów, któ­re naj­bar­dziej ele­ganc­ko wy­ło­żył Cage, lecz sta­no­wią dziś pod­sta­wę sze­ro­ko roz­po­wszech­nio­nych dzia­łań ar­ty­stycz­nych, wy­ro­sła sztu­ka in­wen­ta­rza, ka­ta­lo­gu – a tak­że „przy­pad­ku”. Za­da­niem sztu­ki nie jest nada­wa­nie spe­cjal­ne­go sta­tu­su okre­ślo­nym do­świad­cze­niom, lecz otwar­cie się na ich roz­ma­itość. Pro­wa­dzi to osta­tecz­nie do uwy­pu­kla­nia rze­czy uwa­ża­nych za­zwy­czaj za bła­he lub nie­istot­ne.

      Przy­wią­za­nie współ­cze­snej sztu­ki do „mi­ni­mal­nej” za­sa­dy nar­ra­cyj­nej ka­ta­lo­gu lub in­wen­ta­rza wy­glą­da nie­mal jak pa­ro­dia świa­to­po­glą­du ka­pi­ta­li­stycz­ne­go, zgod­nie z któ­rym całe roz­człon­ko­wa­ne śro­do­wi­sko za­li­cza się do ka­te­go­rii „dóbr” (obej­mu­ją­cej rze­czy i lu­dzi, dzie­ła sztu­ki i or­ga­ni­zmy) – każ­da rzecz z tego zbio­ru jest to­wa­rem, a więc od­ręb­nym ru­cho­mym obiek­tem. W sztu­ce in­wen­ta­rza chęt­nie zrów­nu­je się war­tość wszyst­kich obiek­tów, co jest jed­ną z moż­li­wych stra­te­gii dą­że­nia do do­sko­na­le jed­no­rod­ne­go dys­kur­su. We­dług tra­dy­cyj­nych za­sad od­dzia­ły­wa­nie dzie­ła sztu­ki po­win­no być zmien­ne w cza­sie, aby wy­wo­łać w od­bior­cy okre­ślo­ną se­kwen­cję prze­żyć: naj­pierw jest po­bu­dza­ny, póź­niej ste­ro­wa­ny, na koń­cu zaś speł­nia się jego ocze­ki­wa­nia emo­cjo­nal­ne. Obec­nie pro­mu­je się dys­kurs po­zba­wio­ny ta­kich tra­dy­cyj­nych do­mi­nant. (Znów wra­ca za­sa­da oglą­da­nia jako cze­goś prze­ciw­ne­go ob­ser­wo­wa­niu).

      O ta­kiej sztu­ce moż­na tak­że po­wie­dzieć, że two­rzy wiel­ki „dy­stans” (mię­dzy wi­dzem a dzie­łem, wi­dzem a jego emo­cja­mi). Lecz dy­stan­so­wi psy­cho­lo­gicz­ne­mu czę­sto to­wa­rzy­szą in­ten­syw­ne prze­ży­cia: chłód lub nie­za­an­ga­żo­wa­nie, z ja­kim pod­cho­dzi­my do ja­kiejś rze­czy, by­wa­ją wprost pro­por­cjo­nal­ne do pa­lą­ce­go za­in­te­re­so­wa­nia, któ­re w nas ona bu­dzi. W efek­cie taki dy­stans, obec­ny w znacz­nej czę­ści sztu­ki „an­ty­hu­ma­ni­stycz­nej”, rów­na się ob­se­sji. Jest to aspekt na­sze­go sto­sun­ku do „rze­czy”, któ­re­go „hu­ma­ni­stycz­ny” no­mi­na­lizm Ril­ke­go w ogó­le nie obej­mu­je.

      16

      „Pi­sa­nie i mó­wie­nie to dziw­ne czyn­no­ści”, na­pi­sał No­va­lis w 1799 roku. „Lu­dzie po­peł­nia­ją prze­dziw­ny, zdu­mie­wa­ją­cy błąd, są­dząc, że sło­wa­mi okre­śla­ją rze­czy. Są nie­świa­do­mi na­tu­ry ję­zy­ka – zaj­mu­je się on wy­łącz­nie sobą sa­mym, dzię­ki cze­mu sta­no­wi tak bo­ga­tą, wspa­nia­łą ta­jem­ni­cę. Kie­dy ktoś mówi tyl­ko po to, by mó­wić, wów­czas wy­po­wia­da naj­bar­dziej ory­gi­nal­ne i naj­praw­dziw­sze twier­dze­nia”.

      Wy­po­wiedź No­va­li­sa może po­móc w wy­ja­śnie­niu pew­ne­go ra­żą­ce­go pa­ra­dok­su: w cza­sach, w któ­rych po­wszech­nie do­ce­nia się mil­cze­nie ar­ty­stycz­ne, po­wsta­je co­raz wię­cej prze­ga­da­nych prac. Ga­dul­stwo i po­wta­rzal­ność do­ty­ka­ją zwłasz­cza sztuk szyb­kie­go prze­bie­gu – pro­zy, mu­zy­ki, fil­mu i tań­ca – któ­re z on­to­lo­gicz­ne­go punk­tu wi­dze­nia czę­sto wy­da­ją się bar­dzo sła­bo umo­co­wa­ne, co wy­ni­ka mię­dzy in­ny­mi z tego, że lek­ce­wa­żą wy­mo­gi kla­row­nej, an­ty­re­duk­cyj­nej kon­struk­cji z li­nio­wym po­dzia­łem na po­czą­tek, śro­dek i ko­niec. Ale nie ma tu żad­nej sprzecz­no­ści. W po­na­wia­nych obec­nie ape­lach o ci­szę w sztu­ce ni­g­dy nie cho­dzi­ło po pro­stu o wro­gie od­rzu­ce­nie ję­zy­ka. Ję­zyk z uwa­gi na swo­je moż­li­wo­ści, daw­ną po­tę­gę oraz za­gro­że­nia, ja­kie na­po­ty­ka dziś z jego stro­ny swo­bod­na świa­do­mość, bu­dzi wiel­ki sza­cu­nek. Z tak emo­cjo­nal­nej, am­bi­wa­lent­nej po­sta­wy ro­dzi się pra­gnie­nie stwo­rze­nia dys­kur­su, któ­ry bę­dzie za­rów­no nie­od­par­ty (i, co do za­sa­dy, nie­skoń­czo­ny), jak i oso­bli­wie nie­wy­ra­żal­ny, bo­le­śnie okro­jo­ny. Pro­za Ste­in, Bur­ro­ugh­sa i Bec­ket­ta za­wie­ra nie­wy­ar­ty­ku­ło­wa­ną ideę, że ję­zyk da się po­ko­nać sło­wa­mi, że mó­wiąc, moż­na po­grą­żyć się w ci­szy.

      Stra­te­gia ta nie wy­da­je się zbyt sku­tecz­na, zwa­żyw­szy na to, ja­kich skut­ków moż­na się po niej spo­dzie­wać. Lecz nie bę­dzie już tak nie­tra­fio­na, je­śli wziąć pod uwa­gę, że z es­te­ty­ką ci­szy nie­rzad­ko łą­czy się nie­mal nie­opa­no­wa­na od­ra­za do pust­ki.

      Usi­łu­jąc po­go­dzić te dwie sprzecz­ne ten­den­cje, moż­na pró­bo­wać wy­peł­nić całą wol­ną prze­strzeń obiek­ta­mi o sła­bym od­dzia­ły­wa­niu emo­cjo­nal­nym, wiel­ki­mi po­ła­cia­mi pod­sta­wo­wych barw lub gru­pa­mi przed­mio­tów o jed­na­ko­wej licz­bie szcze­gó­łów. Moż­na pró­bo­wać pro­wa­dzić dys­kurs nie­mal bez od­chy­leń, wa­ria­cji emo­tyw­nych czy em­fa­zy. Ta­kie dzia­ła­nia przy­po­mi­na­ją ob­se­syj­ną, kom­pul­syw­ną ochro­nę przed nie­bez­pie­czeń­stwem. Oso­ba drę­czo­na tego ro­dza­ju neu­ro­zą za­cho­wu­je się za­wsze tak samo, po­nie­waż nie­ustan­nie za­gra­ża jej jed­na­ko­we nie­bez­pie­czeń­stwo. Musi po­wta­rzać te dzia­ła­nia bez koń­ca, gdyż za­gro­że­nie wy­da­je się nie usta­wać. Lecz emo­cjo­nal­ny ogień pod­sy­ca­ją­cy ob­se­syj­ny dys­kurs sztu­ki moż­na zdła­wić na tyle, że się o nim nie­mal za­po­mi­na. Ucho sły­szy już je­dy­nie jed­no­staj­ny po­mruk lub szum. Oko wi­dzi rów­no­mier­nie wy­peł­nio­ną przed­mio­ta­mi prze­strzeń lub, ści­ślej rzecz bio­rąc, cier­pli­wie od­wzo­ro­wa­ne po­wierz­chow­ne szcze­gó­ły obiek­tów.

      Z tej per­spek­ty­wy „ci­sza” rze­czy, ob­ra­zów i słów jest wa­run­kiem ich roz­po­wszech­nia­nia. Gdy­by za­wie­ra­ły moc­ny i zróż­ni­co­wa­ny ła­du­nek, każ­dy ele­ment dzie­ła w znacz­nym stop­niu an­ga­żo­wał­by psy­chi­kę, a za­tem ich ogól­na licz­ba mu­sia­ła­by ulec re­duk­cji.

      17

      Cza­sa­mi oskar­że­nia wo­bec ję­zy­ka kie­ru­je się wy­łącz­nie w stro­nę sło­wa pi­sa­ne­go. Tri­stan Tza­ra na­ma­wiał do spa­le­nia wszyst­kich ksią­żek i bi­blio­tek, by roz­po­cząć nową epo­kę prze­ka­zy­wa­nych ust­nie le­gend. Z ko­lei McLu­han, o czym każ­dy wie, wy­raź­nie od­róż­nia ję­zyk pi­sa­ny (ist­nie­ją­cy w „prze­strze­ni wi­zu­al­nej”) od mowy (ist­nie­ją­cej w „prze­strze­ni aku­stycz­nej”), ak­cen­tu­jąc psy­chicz­ne i kul­tu­ro­we ko­rzy­ści pły­ną­ce z tej dru­giej jako pod­sta­wy wraż­li­wo­ści.

Скачать книгу