Dobry omen. Терри Пратчетт

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dobry omen - Терри Пратчетт страница 3

Dobry omen - Терри Пратчетт

Скачать книгу

rzecz.

      Dwie postacie przemykały chyłkiem między zrujnowanymi grobami. Dwa cienie. Jeden zgarbiony i przysadzisty, drugi chudy i budzący grozę. Mistrzowie olimpijscy w skradaniu się i chodzeniu chyłkiem. Gdyby Bruce Springsteen kiedykolwiek nagrał płytę „Urodzony, by chodzić chyłkiem”, ci dwaj znaleźliby się na okładce. Skradali się tak już od godziny, trzymając odległość i bezbłędnie trafiając na swoje ślady mimo gęstniejącej mgły. I mogliby się skradać dalej, przez całą noc, kiedy to drzemiące w nich złe moce zostaną uwolnione, siejąc grozę ostatniego wielkiego skradania przed świtem.

      Po kolejnych dwudziestu minutach myszkowania i skradania jeden z nich odezwał się:

      – Świetny kawał, nie ma co. Powinien tu na nas czekać od paru godzin.

      Miał na imię HASTUR. Był księciem Piekieł.

      Wiele zjawisk zachodzących we współczesnym świecie – wojny, epidemie, kontrole z urzędu skarbowego itp. – zaistniało za sprawą niewidzialnej ręki Szatana sterującej człowiekiem. Jednak najwybitniejszym osiągnięciem w tej dziedzinie, zdaniem większości studentów demonologii stosowanej, jest obwodnica M25 wokół Londynu, która na wystawie diabelskich wynalazków zdobyłaby bezapelacyjnie grand prix.

      Wszyscy demonolodzy mylą się. Przeklęta droga wcale nie jest symbolem zła wszelakiego li tylko dlatego, że codziennie pochłania legiony ofiar wypadków i powoduje istne eksplozje gniewu połączonego z frustracją.

      W gruncie rzeczy niewielu chodzących po ziemi wie, że kształt obwodnicy M25 przypomina plątaninę linii żywcem wziętych z ideogramu pisma Czarnych Księży w starożytnym Królestwie MU. I znaczy, ni mniej, ni więcej, tylko: Bądź pozdrowion, o Bestio, Pożeraczu świata. Nawet rzesze zmotoryzowanych, którzy przemykają tędy, zostawiając za sobą jedynie swąd spalin, nie decydują o złej mocy drogi, chociaż, trzeba uczciwie przyznać, nacznie wzbogacają smog rozchodzący się po obydwu stronach i zatruwają tym samym metafizyczny klimat w promieniu wielu mil.

      Autostrada M25 była jednym z ważniejszych dokonań Crowleya. Realizacja tego przedsięwzięcia trwała wiele lat i wymagała wielu poświęceń włącznie z trzema implantacjami wirusów komputerowych, dwoma karkołomnymi włamaniami do bloku programów i jedną aferą łapówkarską. Gdy jednak zdawało się, że wszystko zawiodło, pewnej deszczowej nocy trzeba było przesunąć paliki o kilka pozornie nieistotnych, ale w gruncie rzeczy bardzo ważnych centymetrów na rozmiękłym polu, gdzie każdemu krokowi towarzyszyło obrzydliwe mlaśnięcie gliniastej ziemi. Oglądając pierwszy oddany do użytku trzydziestopięciomilowy odcinek obwodnicy, Crowley doznał rzadkiego, ale miłego uczucia satysfakcji z solidnie wykonanego kawałka wyjątkowo wrednej roboty.

      Wyczynem tym zyskał dobre imię i jeszcze lepszą reputację profesjonalisty.

      Crowley jechał teraz szosą na południe od Slougk ze zwykłą dla niego prędkością stu dziesięciu mil na godzinę. Nawet najbystrzejszy wzrok demonologa nie dopatrzyłby się w jego wyglądzie czy manierach żadnych oznak diabelskości, nie mówiąc o rogach czy ogonie. Słuchał co prawda kasety „Best of Queen”, ale nie należy z tego wyciągać żadnych pochopnych wniosków, gdyż dowolna kaseta z nagraniem dowolnie wybranej muzyki po dwu tygodniach intensywnego odtwarzania w jego samochodzie ulegała nieuchronnej metamorfozie w składankę „Best of Queen”. Ponadto obecnie Crowley wcale nie zaprzątał sobie głowy sprawami par excellence demonicznymi. Prawdę powiedziawszy, leniwie rozważał, kim byli MOEY i CHANDON.

      Miał ciemne włosy i wydatne kości policzkowe. Nosił buty z wężowej skóry – przynajmniej tak wyglądały – potrafił wyczyniać niesamowite sztuczki językiem. Czasem, kiedy się zapomniał albo przesadził, wydawał atawistyczny syk.

      Nie puszczał także szatańskich oczek.

      Podróżował obecnie czarnym bentleyem, rocznik 1926, który tylko raz zmienił właściciela. Pierwszym był również Crowley i bardzo dbał o swój wehikuł.

      Powodem spóźnienia była wyjątkowa sympatia, jaką Crowley darzył dwudziesty wiek. Czuł się w nim o wiele lepiej niż w wieku siedemnastym i o całe niebo lepiej niż w czternastym. Cenił upływ czasu za to, że pozwalał mu nieustannie oddalać się od niesławnego czternastego stulecia – stu lat cholernej nudy na, przepraszam za wyrażenie, bożym świecie. Za to w dwudziestym stuleciu nie miał czasu na nudę. Zwłaszcza gdy wziąć pod uwagę, że od pięćdziesięciu sekund we wstecznym lusterku połyskiwały rytmicznie dwa niebieskie światełka, co niedwuznacznie sugerowało, że dwóch śledzących go dżentelmenów bardzo pragnie uatrakcyjnić i tak bogate życie Crowleya.

      Spojrzał na zegarek. Był to chronometr przeznaczony do prac podwodnych na dużych głębokościach. Pokazywał dokładny czas w dwudziestu jeden najważniejszych stolicach, gdy jego właściciel brnął w niezbadane głębie3.

      Z piskiem opon skręcił w boczną dróżkę pokrytą świeżo spadłymi liśćmi. Niebieskie światełka nie zrezygnowały.

      Westchnął, zdjął jedną rękę z kierownicy i w dość akrobatycznym półobrocie wykonał serię skomplikowanych gestów za plecami.

      Światełka przygasły i zniknęły w oddali. Wóz policyjny stanął, ku zdziwieniu jego dwóch pasażerów. Ale naprawdę obydwaj otworzą oczy ze zdumienia, dopiero gdy podniosą maskę i zobaczą, w co zamienił się silnik.

      Na cmentarzu Hastur, diabeł chudy, przekazał prowadzenie Ligurowi, diabłu krępemu i bieglejszemu w sztuce skradania się.

      – Widzę światła – powiedział. – Nareszcie jest, sukinkot.

      – Czym on jedzie? Co to jest? – zapytał Ligur.

      – Samochód. Pojazd bezkonny – wyjaśnił Hastur. – Zdaje się, że nie używali tego, kiedy byłeś tu ostatni raz. Przynajmniej nie, jak mówią, powszechnie.

      – Wtedy z przodu siedział facet z czerwoną chorągiewką.

      – Wygląda na to, że poszli ostro do przodu – skomentował Hastur.

      – Jaki jest ten Crowley?

      Hastur splunął.

      – Za długo tu siedzi. Od samego początku. Po mojemu to się całkiem znaturalizował. Jeździ samochodem z telefonem.

      Ligur wpadł w zadumę. Jak większość demonów miał bardzo mgliste pojęcie o nowoczesnej technice i już otwierał usta, żeby powiedzieć coś w rodzaju: zakład, że to zużywa strasznie dużo drutu, gdy spostrzegł, że czarny bentley zatrzymał się przed bramą.

      – I nosi ciemne okulary – prychnął szyderczo Hastur. – Nawet kiedy wcale nie ma potrzeby. – Nieco głośniej dodał: – Niech będzie pochwalony Szatan.

      – Niech będzie pochwalony Szatan – powtórzył jak echo Ligur.

      – Cześć. – Crowley machnął ręką na powitanie. – Przepraszam za spóźnienie, ale sami rozumiecie, że o tej porze są straszne korki na A40 przy Denham. Chciałem pojechać skrótem

Скачать книгу


<p>3</p>

Zegarek ów wykonano na jednym mikroprocesorze zbudowanym specjalnie dla Crowleya. Trochę go to kosztowało, ale nie można całe życie mieć węża w kieszeni. Chronometr wskazywał dokładny czas w dwudziestu stolicach świata oraz czas w stolicy innego świata, gdzie w zasadzie wszystkie zegary pokazywały jedną godzinę – to znaczy, że za pięć dwunasta było dziesięć minut temu.