Dobry omen. Терри Пратчетт
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dobry omen - Терри Пратчетт страница 5
Włożył kasetę do odtwarzacza.
– O, cholera! Niech to najjaśniejsza cholera! Dlaczego akurat teraz! I dlaczego znowu ja? – wymamrotał pod nosem, gdy z głośników spłynęły doskonale znane pierwsze takty „Bohemian Rapsody”.
Ni stąd, ni zowąd, Freddie Mercury przemówił bezpośrednio do niego.
– BOŚ NA TO ZAPRACOWAŁ, CROWLEY.
Crowley nie mógł powstrzymać cichego „błogosławieństwa”. To właśnie on podsunął Dołowi pomysł skorzystania ze zdobyczy współczesnej elektroniki w utrzymywaniu łączności, ale jak to bywa, przełożeni zrozumieli go na opak, wprowadzili poprawki i oszczędności, których skutki odczuwał na własnej skórze. Początkowo miał nadzieję, że podłączą go do sieci telefonów komórkowych „Cellnet”. Niestety, centrala wchodziła na linię, kiedy tylko włączał magnetofon, nie licząc się z tym, że wystawia na poważną próbę jego cierpliwość melomana.
Przełknął głośno.
– Bardzo dziękuję, panie.
– WIERZYMY W CIEBIE, CROWLEY.
– Dziękuję, panie.
– TO BARDZO WAŻNE, CROWLEY.
– Wiem i rozumiem, panie.
– ZADANIE PIERWSZOPLANOWE I PRIORYTETOWE, CROWLEY.
– Zrobię, co w mojej mocy, panie.
– NATURALNIE, ŻE ZROBISZ, CROWLEY. A JEŚLI COŚ SIĘ NIE UDA, WSZYSCY WYKONAWCY DOSTANĄ CIĘGI. NAWET TY, CROWLEY. ZWŁASZCZA TY.
– Zrozumiałem, panie.
– OTO INSTRUKCJE, CROWLEY.
Nagle poczuł, że wie wszystko. Szczerze nienawidził tej metody. Przecież równie łatwo mogli mu po prostu powiedzieć, a nie sączyć chłodnym strumykiem zestaw instrukcji wprost do jego pamięci. Miał dotrzeć do pewnego szpitala.
– Będę tam za pięć minut, panie.
– DOBRZE. I see a little silhouetto of a men scaramouche scaramouche will you do the fandango.
Pewnie zacisnął ręce na kierownicy. Od kilku stuleci wszystko szło jak z płatka i nic nie wymknęło mu się z rąk. Ale, jak to zwykle bywa, zdaje ci się, że osiągnąłeś wszystko, zdobyłeś ostatni nie zdobyty szczyt, aż tu nagle spuszczają ci na głowę sam Armageddon. Największa wojna. Ostatnie starcie. Niebo kontra piekło, trzy rundy, ostatni UPADEK, zwycięzca bierze wszystko. Tak miało być. I nie ma świata, nie ma nic. To właśnie jest koniec świata. Wieczne Niebo albo Wieczne Piekło, zależy, kto wygra. Nie bardzo wiedział, co gorsze.
W zasadzie Piekło – to wynika z definicji. Ale od razu przypomniał sobie, jak to kiedyś było w Niebie i dostrzegł kilka zastanawiających podobieństw. Na przykład ani tu, ani tam nie można było dostać porządnego drinka. Poza tym nuda w Niebie była równie potworna jak nadmiar rozrywek w Piekle.
Odejście na własną prośbę też nie wchodziło w rachubę. Nie można jednocześnie być diabłem i mieć wolną wolę.
Bismillah no, I will not let you go (let him go).
Na szczęście, ostatecznego rozstrzygnięcia nie przewidziano na ten rok. Zostanie sporo czasu, by załatwić parę spraw, ot choćby rozładunek zapasów długoterminowych.
Przez chwilę zastanawiał się, co też mogłoby się stać, gdyby zatrzymał się tu, na pustej, wilgotnej szosie, w mroku nocy, wyjął koszyk, zakręcił nim potężnego młynka nad głową i…
Na pewno coś strasznego.
Kiedyś był aniołem, wcale nie miał zamiaru UPADAĆ. Po prostu przyłączył się do niewłaściwej partii.
Czarny bentley nadal przecinał mrok, chociaż strzałka paliwomierza stała na zerze. Stała tak od sześćdziesięciu lat. Być diabłem to wcale nie takie złe. Na przykład nie musisz ciągle kupować benzyny. Ostatni i jedyny raz Crowley pojechał zatankować w 1967. Chciał się przekonać, co czuł James Bond, gdy snajper przedziurawił przednią szybę dokładnie na wysokości głowy kierowcy, kiedy ten schylił się, by sięgnąć po ukrytego pod siedzeniem Waltera PPK. Wówczas bardzo lubił ten serial.
Zawartość koszyka na tylnym siedzeniu zaczęła płakać. Przypominało to wycie syreny ogłaszającej alarm przeciwlotniczy. Czasem tak drą się noworodki. Dźwięk był wysoki i stary jak świat.
Mr Young ocenił, że szpitalowi niczego nie brakowało, a byłby naprawdę cichym, kojącym zakątkiem, gdyby nie zakonnice.
Nawet je lubił, ale wcale nie dlatego, żeby był jakimś protestanckim neofitą-malkontentem. Co do unikania kościoła, to jedynym, do którego nie chodził z przekonania, ale też bez zbędnych emocji, był kościół św. Cecylii i Aniołów Pańskich (wcale nie anglikański). W życiu nawet nie myślał o unikaniu innego kościoła, gdyż wszystkie pachniały tak samo – atmosfera w każdym z nich była zanadto przesiąknięta kombinacją zapachów pasty do podłóg dla snobów i płynu na denaturacie do mycia szyb. Gdzieś w zakamarkach obitego skórą fotela kontemplacyjnego dla swojej duszy Mr Young wyraźnie czuł, że Pan Bóg jest z tego powodu wyraźnie zakłopotany.
Lubił patrzeć na krzątaninę zakonnic, tak jak lubił oglądać defilady Armii Zbawienia. Doznawał uczucia, że właśnie tak ma być i że ktoś starannie dogląda, by świat się nie wykoleił nie w porę.
Po raz pierwszy miał do czynienia z Siostrami Trajkotkami od Świętej Berylii4. Deirdre natknęła się na nie podczas akcji, chyba społecznej, której celem było doprowadzenie do zawieszenia broni między gangiem brzydkich Latynosów a gangiem wstrętnych Latynosów. Dla dobra sprawy należy wtrącić tutaj, że miejscowi księża poświęcali znacznie więcej czasu i energii szczuciu jednych przeciwko drugim niż sumiennemu wypełnianiu posług im przypisanych, jak na przykład ustaleniu przemyślanego grafiku kolejności ścierania kurzu w zakrystii.
Rzecz w tym, że zakonnice powinny jeśli nie milczeć, to przynajmniej być cicho. Miały do tego odpowiednie kształty i stroje, których pewne części – Mr Young wiedział to na pewno – znakomicie nadawałyby się na magazyn części zamiennych ekipy konserwującej komory akustyczne albo podręcznego zestawu rekwizytów do spektaklu pod tytułem „Marzenia szalonego elektroakustyka”. Ale przede wszystkim nie powinny nadawać dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Nabił fajkę tytoniem – to znaczy czymś, co nazywa się „tytoń”, ale daleko mu do dawniejszego tytoniu, panie – i pogrążył się w zadumie. Ciekawe, co by się stało, gdyby zapytał zakonnice o pomieszczenie z „trójkącikiem” na drzwiach, pewnie papież udzieliłby
4
Święta Berylia Artykulantka (Beryl Articulata) z Krakowa. Panuje przekonanie, że zeszła z tego świata śmiercią męczeńską w połowie piątego wieku. Legenda głosi, iż Berylia – jako młoda i nadobna niewiasta – została wbrew swej woli poślubiona pewnemu poganinowi, ale księciu, imieniem Kazimierz. W noc poślubną modliła się tak żarliwie, by Pan wstawił się za nią, że aż jej wargi trajkotały. Oczekiwała, że za chwilę pojawi się cudowna broda – nawiasem mówiąc, trzymała w gotowości niepozorną brzytwę oprawioną w kość słoniową, tak zwaną damską brzytwę – na wypadek, gdyby broda jednak się pojawiła. Zamiast brody Stwórca zesłał na Berylię łaskę trajkotania o wszystkim, co przyszło jej do głowy przez całe dnie, bez przerwy na posiłek.
Jedna z wersji legendy podaje, że książę Kazimierz udusił Berylię własnoręcznie trzy tygodnie po ślubie, a małżeństwo nie zostało skonsumowane. Oddała ducha, będąc dziewicą i męczennicą, która trajkotała aż do ostatniego tchnienia.
Według innej wersji tejże legendy książę Kazimierz zaraz po ślubie kazał sporządzić dla siebie zestaw korków, tamponów i zatyczek do uszu, zaś Berylia zmarła śmiercią naturalną w łóżku, dożywszy sześćdziesięciu dwóch lat.
Siostry Trajkotki pod wezwaniem Św. Berylii to zakon o ostrej regule nakazującej, by każda mniszka stale, o każdej porze dnia i nocy co najmniej dorównywała w trajkotaniu swojej patronce. Wyjątkiem są wtorkowe popołudnia, kiedy to mniszkom wolno zamilknąć na pół godziny, a jeśli czują taką potrzebę, mogą pograć sobie w ping-ponga.