Dobry omen. Терри Пратчетт

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dobry omen - Терри Пратчетт страница 7

Dobry omen - Терри Пратчетт

Скачать книгу

ci powiedział – odparła stanowczo siostra Grace Złotousta. – Chyba najlepiej będzie, jak sama odszukam niegrzecznego tatuśka. Wejdź tutaj i pilnuj jej. Jest trochę rozkojarzona, ale z dzieckiem wszystko w porządku. – Zrobiła znaczącą pauzę. – Dlaczego puszczasz do mnie oczka? Co to ma znaczyć? Jakiś tik?

      – Przecież wiesz, matko przełożona – syknęła siostra Mary. – Niemowlęta. Zamiana…

      – Ależ naturalnie. Wszystko w swoim czasie. Niech tylko ten tatuś sobie pójdzie. On nam raczej nie pomoże, a mógłby coś niechcący zobaczyć. Na razie siedź tu i pilnuj dziecka, złociutka.

      To powiedziawszy, siostra Grace odpłynęła lśniącym korytarzem. Siostra Mary weszła do sali porodowej, popychając przed sobą wózek.

      Pani Young była nie tylko rozkojarzona, ale spała w najlepsze jak ktoś, kto zrobił co do niego należało, a teraz uprzejmie zezwala pozostałym domownikom pilnować interesu. Zważone i wykąpane Niemowlę A spało obok. Sprawująca opiekę siostra Mary zdjęła niemowlęciu identyfikator i zręcznie sporządziła duplikat, który natychmiast założyła niemowlęciu oddanemu jej pod opiekę.

      Bobasy były bardzo podobne do siebie. Oba małe, pulchne, obsypane potówkami, o buziach Winstona Churchilla.

      Siostra Mary pomyślała, że przydałaby się jej teraz filiżanka gorącej herbaty.

      Większość zakonnic była satanistkami w starym stylu, tak jak ich ojcowie, dziadkowie i pradziadkowie. Wychowano ich na satanistów, ale gdyby przyjrzeć się im dokładnie, to wcale nie byli aż tacy źli. Ludzie przeważnie nie są źli. Po prostu czasem dają się porwać jakiejś idei. Wtedy przebierają się w mundury i strzelają do siebie. Albo zakładają białe habity, białe kaptury z wycięciem na oczy, zapalają krzyż i idą kogoś zlinczować. Bywa, że wkładają sprane dżinsy w kolorze indygo i katują innych heavymetalową kakofonią. Wystarczy podsunąć im nowe wyznanie w atrakcyjnej postaci, a pójdą jak w dym, oddadzą duszę nawet diabłu. Wychowanie w duchu satanizmu immanentnie łagodziło efekty powyższych zjawisk, w wyniku czego satanista wiódł błogi i szczęśliwy żywot jak każdy przeciętny zjadacz frytek i smakosz herbaty serwowanej o siedemnastej. Należy ponadto jasno powiedzieć, że siostra Mary była pielęgniarką, a pielęgniarki, jak wiadomo, są przede wszystkim pielęgniarkami. W ich naturze leży noszenie zegarka do góry nogami, zachowanie kamiennego spokoju w krytycznych sytuacjach i odwieczna tęsknota za filiżanką herbaty. Siostra Mary miała nadzieję, że ktoś wreszcie ją zmieni. Solidnie wykonała bardzo ważną część planu i bardzo chciało jej się pić.

      Tym, co być może pozwoli lepiej zrozumieć istotę poczynań ludzkości sensu largo niech będzie fakt, że wszystkie triumfy i katastrofy tego świata ludzie powodują nie dlatego, że są z gruntu źli albo z gruntu dobrzy, lecz dlatego, że są z gruntu ludźmi.

      Rozległo się pukanie do drzwi. Siostra Mary otworzyła i ujrzała Mr Younga, który zapytał:

      – Czy już? Jestem ojcem. To znaczy, chciałem powiedzieć, mężem. Zresztą, wszystko jedno. I ojcem, i mężem.

      Siostra Mary oczekiwała, że amerykański attaché kulturalny będzie wyglądał co najmniej jak Blake Carrington albo J. R. Ewing. Mr Young nie był ani trochę podobny do Amerykanów, których widziała w telewizji (no, może z wyjątkiem tego szeryfa z twarzą dobrego wujaszka z kiepskiego kryminału5). Mąż i ojciec w jednej osobie rozczarował ją. W dodatku pulower zupełnie nie pasował do krawata.

      Przełknęła ślinę; rozczarowanie nie ustępowało.

      – Tak, naturalnie. Proszę przyjąć moje gratulacje. Małżonka szanownego pana właśnie zasnęła.

      Mr Young spojrzał przez ramię pielęgniarki.

      – Bliźniaki? – Sięgnął do kieszeni po fajkę. Zatrzymał rękę w pół drogi i po chwili dokończył wymowny gest. – Bliźniaki? Nie było mowy o bliźniakach.

      – Ależ skądże! – pospieszyła z wyjaśnieniem siostra Mary. – To jest pana potomek. Ten drugi jest… kogoś innego. Ja tylko trzymam dozór, dopóki nie wróci siostra Grace. To jest syn szanownego pana – dodała defensywnie, wskazując na Adwersarza, Pogromcę Królów, Anioła Bezdennej Otchłani, Bestię zwaną Smokiem, Księcia Tego Świata, Ojca Kłamstwa, Pomiot Szatana i Władcę Ciemności w jednej osobie. – Ten obok, tak. Z całą pewnością. Od stóp aż do różków… których nie ma – zakończyła pospiesznie i trochę nerwowo.

      Mr Young przenikliwie spojrzał w dół.

      – No, tak. – W jego głosie zabrzmiały nutki wątpliwości. – Widzę znaczne podobieństwo rysów do rodziny z mojej strony. Rozumiem, że wszystko… ma… hm, na swoim miejscu?

      – Oczywiście. To normalne zdrowe niemowlę. Bardzo normalne.

      Przez chwilę milczeli, wpatrując się w śpiącego noworodka.

      – Łaskawy pan ma zupełnie normalną wymowę. Bez naleciałości i akcentu – stwierdziła siostra Mary. – Czy przebywa pan tu od dawna?

      – Od dziesięciu lat – odparł z lekka zaintrygowany Mr Young. – Firma zmieniła adres, a ja, z konieczności, razem z nią.

      – Ma pan bardzo ciekawą pracę – powiedziała siostra Mary.

      Mr Young obdarzył ją spojrzeniem wyrażającym niezwykłą wdzięczność. W końcu niewielu spotkanych dotychczas ludzi odniosło się z niekłamanym podziwem i szacunkiem do jakże, jego zdaniem, twórczego potencjału rachmistrza-kosztorysanta.

      – Poprzednie miejsce było zupełnie inne niż obecne – kontynuowała pielęgniarka.

      – Tak sądzę – odpowiedział Mr Young, który na dobrą sprawę nigdy się nad tym nie zastanawiał. W Luton było prawie tak samo jak w Tadfield. Tak samo przycięte żywopłoty między domem a stacją kolejową. Ludzie też tacy sami.

      – Po pierwsze, o wiele wyższe zabudowania – siostra Mary, bliska załamania, spróbowała pociągnąć rozmowę. Mr Young spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami. Jeśli dobrze pamiętał, to jedynym budynkiem wyższym niż pozostałe był biurowiec Alliance of Leicester.

      – Domyślam się, że często bywa pan na garden party.

      Nareszcie. Poczuł pewniejszy grunt. Deirdre była wielką amatorką rozrywek tego typu.

      – Bardzo często – odparł z uczuciem. – Moja Deirdre robi świetne konfitury. A ja białego słonia6.

      Siostra Mary nigdy nie słyszała o tym punkcie programu przyjęć dla socjety z pałacu Buckingham. Mimo to natychmiast przyznała w myślach, że chociaż zwierzę jest gruboskórne, to znakomicie pasuje do surowej etykiety dworskiej.

      – Czytałam, że właśnie do niego zagraniczni potentaci składają ofiary dla niej.

      – Pardon?

      – Widzi pan, jestem wielką miłośniczką rodziny królewskiej.

      – Ja także – stwierdził Mr Young,

Скачать книгу


<p>5</p>

Występowała tam również leciwa niewiasta jako synogarlica, a pościgi samochodów przypominały końcówkę maratonu zaspanych żółwi.

<p>6</p>

Koktajl – czasem mleczny.