Ludzkie potwory. Nikki Meredith
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ludzkie potwory - Nikki Meredith страница 10
– To twój brat – powiedziała współlokatorka. – Chce ci złożyć życzenia.
7
Furia pani Tate
Dzień poprzedzający moją kolejną wizytę w więzieniu spędziłam w bibliotece publicznej w Ontario, gdzie szukałam informacji o historii kalifornijskich więzień dla kobiet, a zwłaszcza Frontery. Wyszłam z poczuciem wdzięczności dla organizacji o nazwie Women’s Christian Temperance Union (Chrześcijański Związek Abstynentek). Często szkaluje się ją za rolę, jaką odegrała we wprowadzeniu prohibicji, ale okazuje się, że była też zaangażowana w reformę kobiecego więziennictwa. (Przyczyniła się również do nadania kobietom praw wyborczych w 1919 roku).
Aż do 1932 roku kobiety osadzano w San Quentin, gdzie pakowano je do tymczasowych cel nazywanych „norami”. Nie było w nich okien ani ogrzewania, a poza tym okropnie śmierdziało, bo wiadro na nieczystości trzymano wewnątrz pomieszczenia, w tak zwanym zasobniku. Kobietom nie pozwalano wychodzić z cel, by pooddychały świeżym powietrzem lub uprawiały ćwiczenia fizyczne, gdyż obawiano się, że zaczną flirtować z mężczyznami. Dzięki działalności WCTU więźniarki przeniesiono w latach trzydziestych do trochę lepiej zorganizowanego ośrodka w górach Tehachapi. W 1955 roku zbudowano tam nowe więzienie.
Najpierw nazwano je Corona, od pobliskiego miasteczka, ale spotkało się to ze sprzeciwem tamtejszych władz miejskich, które dziesięć lat później doprowadziły do zmiany nazwy. Wydział Więziennictwa przemianował obiekt na Frontera, czyli po hiszpańsku granica. Według opublikowanej przez więzienie broszurki nazwa ta miała wyrażać ideę nowego początku – odzwierciedlenie ducha optymizmu panującego podówczas wśród personelu więziennego.
Dość szybko stało się dla mnie jasne, że przemiana tego początkowego optymizmu w skrajny negatywizm ze skoncentrowaniem się na karaniu zamiast resocjalizacji była związana z popełnionymi w sierpniu 1969 roku zbrodniami Tate–LaBianca. To w te dwie krwawe noce zasiano ziarna destrukcji reformy systemu penitencjarnego. Krucjata, której celem było nadanie priorytetu prawom ofiar kosztem modernizacji więziennictwa, była w dużej mierze napędzana furią i bólem Doris Tate, czyli matki Sharon; potem kontynuowały ją siostry zamordowanej aktorki Patti i Debra. Jednak w 1971 roku, gdy Leslie, Susan i Pat trafiły do Frontery, władze stanowe wciąż obstawały przy zapewnieniu osadzonym dostępu do niezbędnych składowych praktyki resocjalizacyjnej, czyli edukacji, szkoleń zawodowych, psychoterapii i programów jednoczenia rodzin. Co więcej, mogły z nich skorzystać nawet kobiety z wyrokiem śmierci.
Według lokalnej gazety „Ontario Daily Report”, kiedy tylko naczelniczka Frontery Iverne Carter dowiedziała się, że kobiety Mansona skazano na karę śmierci, zwróciła się do władz stanowych z prośbą o wybudowanie dla nich osobnego bloku. Więzienie okazało się zbyt słabo wyposażone do przetrzymywania takich skazańców. Egzekucje kobiet odbywały się tak rzadko – od 1893 roku były ich w Kalifornii trzy – że na terenie obiektu funkcjonowała zaledwie jedna cela śmierci. Wtedy zajmowała ją Jean Oliver Carver, którą skazano za to, że podczas włamania pobiła ze skutkiem śmiertelnym ewangelicką pastorkę.
Prośba naczelniczki więzienia została odrzucona i zamiast tego w pośpiechu przygotowano miniaturowy oddział w niewykorzystywanym skrzydle budynku administracyjnego. Sprowadzono ekipę robotników z pobliskiego więzienia w Chino i polecono jej zbudować trzy sąsiadujące ze sobą minicele – każda miała wymiary mniej więcej dwa na trzy metry – które odizolowano od reszty budynku ciężkimi, stalowymi drzwiami. W samych celach zainstalowano również w drzwiach i oknach wzmocnione kraty oraz metalową siatkę.
19 kwietnia 1971 roku w wywiadzie opublikowanym w „Ontario Daily Report” Carter, którą opisano jako energiczną sześćdziesięciosiedmioletnią babcię, wyraziła zaniepokojenie z powodu ponurego nastroju panującego w tych pomieszczeniach. Dodała jednak, że każda z cel będzie wyposażona w dziewięciocalowy czarno-biały telewizor, a jeśli kobiety będą się dobrze sprawować, to każdego dnia pozwoli im się spędzić trochę czasu na trzydziestometrowym spacerniaku obok ich oddziału. Spacerniak był z betonu i miał niewielki trawnik, na którym – według Carter – kobiety mogłyby przysiąść lub pomedytować.
Naczelniczka przyznała, że zależy jej na tym, by trzy skazane miały się dobrze w trakcie oczekiwania na wykonanie wyroku w komorze gazowej. Koniec końców, jak zauważyła, okoliczności mogą się zmienić i niewykluczone, że kobiety okażą się jeszcze przydatne dla społeczeństwa. (Tak też się stało w 1972 roku, gdy Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych orzekł, że wyroki śmierci w postaci przewidzianej w prawie i wykonywanej w większości stanów stanowiły okrutną i niezwykłą karę, stojącą w sprzeczności z ósmą i czternastą poprawką).
8
Życie bez cienia nadziei
Podczas pierwszego spotkania z Pat Krenwinkel miałyśmy tylko kilka minut na rozmowę. Z jakiegoś powodu mój wniosek o widzenie został przyjęty zaledwie dziesięć minut przed upływem czasu przeznaczonego na odwiedziny. W przeciwieństwie do miłego tonu przebijającego z jej listów podczas osobistego spotkania nie okazała się nastawiona zbyt przyjaźnie, no i nie było też czasu na przełamanie lodów, co mogłoby ułatwić rozmowę.
– Jak się tu żyje? – zapytałam niezręcznie.
– Codziennie dopada mnie świadomość, że gdy będę umierała, nie pozostawię po sobie niczego, co nie byłoby okropne – odpowiedziała bez chwili namysłu. To jej wyznanie mnie zatkało. – Najgorsze w byciu tutaj jest życie z dnia na dzień bez cienia nadziei – kontynuowała. – Równie dobrze mogli już wykonać na mnie wyrok.
Kiedy miesiąc później spotkałam się z nią po raz drugi, znów uderzyło mnie jej ponuractwo, ale także niezwykła surowość w powierzchowności, języku czy poglądach. Pierwsze wrażenia z rozmów z Pat kojarzą mi się z kolorem szarym. Ona sama wydawała się spowita w szarość. Po części była taka w dosłownym sensie – często miała na sobie kamiennoszarą sportową bluzę, niemal w tym samym odcieniu co jej krótkie, starannie przystrzyżone włosy – lecz również jej aura charakteryzowała się niesłabnącą posępnością.
Gdy po raz pierwszy napisałam do niej z prośbą o udzielenie mi wywiadu, odpowiedź ze zgodą na rozmowę i podziękowaniami za przesłane jej artykuły, które uważnie przeczytała, dostałam po miesiącu. W swoim liście odniosła się przede wszystkim do cyklu moich tekstów poświęconych założycielowi Seminariów Treningowych Erharda (EST) Wernerowi Erhardowi. Opisywałam w nich, jak duża grupa jego byłych zwolenników oskarżała go o przewodzenie sekcie. Patricia napisała, że występowały podobieństwa między technikami wykorzystywanymi przez Erharda, Charlesa Mansona i „wiele innych osób dążących do władzy”. (Obu mężczyzn zainspirowały metody stosowane przez scjentologów).
Nie zastanawiałam się zbytnio nad artykułami, które jej wysłałam, chodziło mi głównie o to, by pokazać jej, że jestem poważną dziennikarką zajmującą się poważnymi tematami. Jednak po otrzymaniu listu przeczytałam na nowo te poświęcone Erhardowi. W jednym z materiałów dwie jego córki opisywały obiad rodzinny, w którym uczestniczyły jako nastolatki,