Ludzkie potwory. Nikki Meredith
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ludzkie potwory - Nikki Meredith страница 11
Żona Erharda prawdopodobnie doznała chwilowej zapaści, ale na pewno nie zmarła wskutek tego ataku.
Jak wynika z pierwszego otrzymanego od Pat listu, dzięki terapii odkryła, że Manson wcale nie był nikim wyjątkowym ani interesującym: „Stosował te same techniki, które wykorzystywali inni zwyrodnialcy do kontrolowania swoich ofiar i manipulowania nimi. W ten sposób wymuszali popełnianie aktów przemocy psychicznej, emocjonalnej i fizycznej”. Dodała też, że od dawna zastanawia się, dlaczego „ten wściekły, mściwy i podły karzeł” aż tak rozpala wyobraźnię masową.
W trakcie naszego drugiego spotkania opowiadała o procesie uwalniania się spod wpływu Mansona.
– Nie było żadnego nagłego objawienia, tylko stopniowe przebudzanie się – wyznała. Przebudzanie się, które zajęło jej mnóstwo czasu. – Zajmuję się haftem i myślę o latach spędzonych w więzieniu jak o sytuacji, gdy trzeba rozsupłać splątane nici różnego koloru. Zabieramy się do tego po jednej i próbujemy ostrożnie ją wyplątać. To właśnie robimy tu przez cały czas: rozplątujemy nasze losy, wyciągając jeden po drugim kolejne wątki.
Podczas procesu adwokat starał się zdobyć przychylność ławników i przedstawiał ją jako osobę o trudnym dzieciństwie, które zostało zaburzone z powodu nadmiernego owłosienia na całym ciele. Dostrzegłam jedyne jego ślady na spodzie przedramion. Choć ciemne, nie było go przesadnie dużo i gdybym nie wiedziała o nim wcześniej, nie dostrzegłabym go.
Kiedy zapytałam o tę kwestię, odpowiedziała, że jako dziecko stała się obiektem bezlitosnych kpin, przez co zaczęła postrzegać siebie jako brzydulę, a to wykorzystał potem bez skrupułów Manson. Na początku ich znajomości powtarzał, że jest piękna. Po raz pierwszy czuła się atrakcyjna.
Wspomniała, że czytała o laserach potrafiących usunąć nadmierne owłosienie.
– Gdy się o tym dowiedziałam, ucieszyłam się, że dziewczyny nie będą już cierpieć z tego powodu – skomentowała.
Rzeczywiście wyglądała na uszczęśliwioną, gdy to mówiła. Uśmiechała się tak rzadko, że kiedy sobie już na to pozwalała, było to jak uderzenie pioruna – pojawiająca się w jej blisko osadzonych błękitnych oczach radość nagle rozświetlała surową szarość.
W trakcie naszej pierwszej dłuższej rozmowy nie użalała się nad sobą. Beznamiętnie opowiadała o swoim życiu, choć w jej relacji nie brakowało dramatycznych epizodów.
– Podczas rozprawy pojawiły się pogłoski, że pułkownik Tate, ojciec Sharon, ma przy sobie broń i chce zabić jedną z nas lub wszystkie – wspominała. – Czasami myślałam, że byłoby dla mnie lepiej, gdyby mnie zastrzelił, bo w sytuacji, w której się znajduję, i tak nie zostawię po sobie nic pozytywnego. Nie mam rodziny, kariery zawodowej, żadnej możliwości przysłużenia się czymkolwiek światu. – Jej wypowiedzi były na tyle stanowcze i jednoznaczne, że nie pozostawiały miejsca na puste frazesy, które miałyby ją podtrzymywać na duchu. – Wiem, że mówię rzeczy, które potrafią być nieprzyjemne dla innych. Kiedy trafia tutaj ktoś nowy, reszta ma mi za złe, że nie trzymam języka za zębami. Jednak nie zamierzam siedzieć na tyłku i gadać o nadziei, gdy jej nie ma.
Nie wspominała także o nadziei, gdy ostatnim razem rozpatrywano jej wniosek o zwolnienie warunkowe. Nie zgodziła się, by rodzina i przyjaciele napisali listy z prośbą o wypuszczenie jej z więzienia, gdyż wiedziała, że i tak nie ma na to najmniejszej szansy. (Potem zmieniła zdanie i ubiegała się o tego rodzaju wsparcie). Jej niezachwiany pesymizm związany z niemożnością uzyskania zwolnienia warunkowego wynikał z tego, że w przeciwieństwie do Leslie, która była obecna tylko podczas drugiej nocy rzezi, ona sama uczestniczyła w obu zbrodniach. Zabiła jedną osobę – Abigail Folger – ale w świetle prawa, jak też w powszechnej opinii, odpowiadała za wszystkie z siedmiu popełnionych wówczas morderstw.
Później, siedząc w McDonaldzie w boksie, który – jak się potem okazało – miał na jakiś czas stać się moim, myślałam o pesymizmie Pat, jej braku nadziei, wewnętrznej posępności czy zgorzknieniu. W jej brutalnej szczerości było coś, co podziwiałam. Jednocześnie coś w niej sprawiało, że czułam się w jej towarzystwie niekomfortowo, ale nie potrafiłam dokładnie sprecyzować, co dokładnie. Znów zastanawiałam się nad rozbieżnością pomiędzy tonem listów od niej, które zawsze były ciepłe, a jej usposobieniem podczas bezpośrednich rozmów. Nie był to ostatni raz, kiedy ta różnica mnie zaintrygowała.
9
Osieroceni przez Holokaust
Catherine Share była w liceum czarującą ciemnowłosą pięknością i gdybym miała zagłosować za tym, kim nigdy nie zostanie, to obstawiałabym pozycję „szefowa rekrutacji psychopatycznego seryjnego mordercy”. Byłyśmy w tym samym klubie w Hollywood High, a kiedy po latach usłyszałam jej nazwisko w kontekście Mansona, przyjęłam, że chodzi o jakąś jej imienniczkę. Gdy jednak okazało się, że to ona, byłam pewna, iż była w Rodzinie postacią z drugiego szeregu, a nawet jeśli nie, to funkcjonowała w niej trochę wbrew swojej woli.
Leslie wyprowadziła mnie z błędu: w zaangażowaniu Catherine nie było niczego marginalnego ani niedobrowolnego. Gorliwie rekrutowała dla Mansona. Jej podstawową zdobyczą były ładne dziewczyny, które można było wykorzystać jako przynętę dla mężczyzn trafiających do stada, oraz te mające dostęp do kart kredytowych swoich rodziców. Choć podczas dokonywania morderstw należała do kliki Mansona, nie uwzględnił jej w swoich zbrodniczych planach. Na stronie internetowej (manson2jesus.com) twierdziła, że nie wzięłaby udziału w zabójstwach, nawet jeśli zostałaby o to poproszona, ale można poważnie wątpić w prawdziwość tych słów.
Bezdyskusyjny pozostaje jednak fakt, że po tym, jak Manson trafił za kratki, Catherine stała się jego główną rzeczniczką na wolności, działając pod jego kierownictwem wytrwale i brutalnie. Wśród jej dokonań było między innymi usiłowanie zamordowania świadka i próba obrabowania demobilu w celu zdobycia broni. Prawdziwą zgrozę wywołały jednak doniesienia z 1971 roku, kiedy informowała o planach porwania jumbo jeta, na pokładzie którego miano co godzinę zabijać kolejnego pasażera, dopóki Charles Manson, Tex Watson i trzy kobiety nie zostaliby wypuszczeni na wolność.
Gdy myślę o niej z czasów Hollywood High, przypominam sobie cichą, nieco wycofaną, jakby nieobecną dziewczynę o kruczoczarnych włosach. Bystrą, utalentowaną, z czystym głosem, świetną skrzypaczkę, no i piękność – choć może nie w tym klasycznym wydaniu, z którego słynęło nasze liceum. Było coś niepokojącego w jej kanciastych rysach, ale nieregularna uroda tylko podkreślała jej piękno. Gdy była z Mansonem, posługiwała się pseudonimem Gypsy (Cyganka) – zawdzięczała go pewnie swojemu egzotycznemu wyglądowi.
Jak ta żydowska dziewczyna, której biologiczni rodzice stracili życie pod rządami Hitlera, mogła zawierzyć swój los komuś, kto wyciął sobie na czole swastykę? Jak mogła poślubić potem członka gangu opowiadającego się za wyższością białej rasy? To nie były ekscesy jakiejś młodocianej buntowniczki – do Mansona przyłączyła się w wieku dwudziestu siedmiu lat, a kiedy wyszła za należącego do Bractwa Aryjskiego Kennetha