Ludzkie potwory. Nikki Meredith

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ludzkie potwory - Nikki Meredith страница 9

Ludzkie potwory - Nikki  Meredith Amerykańska

Скачать книгу

W czerwcu 1982 roku zrobiła licencjat w ramach zamkniętego potem projektu realizowanego przez Antioch College – połowa uczestników była więźniarkami, połowa należała do miejscowej społeczności i na zajęcia chodziła do więzienia. Wybrała specjalizację z literatury angielskiej, a psychologię jako przedmiot dodatkowy. Studiowała u ucznia Lawrence’a Kohlberga – psychologa, który podjął dzieło Jeana Piageta i prowadził badania nad rozwojem moralnym dzieci. Leslie zainteresowała się tą problematyką z powodów osobistych i naukowych. Z raportów wynika, że regularnie chodziła na zajęcia, wykazywała się na nich aktywnością, pisała ciekawe i twórcze prace semestralne, a na koniec została asystentką wykładowcy. Kiedy odwiedziłam ją po raz pierwszy, pracowała na stanowisku kierowniczym w jednostce administrującej programem, za co dostawała pięćdziesiąt trzy dolary miesięcznie. Przez lata spędzone w więzieniu angażowała się w działalność filantropijną: uruchomiła program „Dzielmy się naszymi ściegami”, w ramach którego więźniarki robiły kapy dla bezdomnych; pomagała osadzonym uczestniczącym w zajęciach wyrównawczych przygotowujących je do zaocznej matury GED; współpracowała jako lektorka z organizacjami non profit wydającymi audiobooki dla niewidomych nastolatek.

      – Jesteś bardzo zajęta – powiedziałam w pewnej chwili, gdy opisywała, co robi.

      – Tak było zawsze – odparła z uśmiechem. – Kiedy byłam w liceum, jeden z moich nauczycieli powiedział, że ponieważ uczestniczyłam w tylu zajęciach dodatkowych, moja fotografia jest na każdej stronie księgi pamiątkowej mojej klasy.

      Zastanawiałam się, jak zręcznie zapytać ją, na ile jej altruizm wypływał z poczucia winy. Uprzedziła moje pytanie.

      – Mam wiele do odpokutowania, ale zawsze trudno jest ocenić, jakie kto ma motywacje. Wiem, że przynajmniej częściowo powoduje mną chęć życia w sposób jak najbardziej produktywny, niezależnie od tego, że siedzę w więzieniu.

      Dodała jeszcze, że choć ma w sobie nieprzebrane pokłady wyrzutów sumienia, to jest też świadoma związanych z nimi ograniczeń.

      – Nie mogę zrobić nic, absolutnie nic, co naprawiłoby krzywdy, które wyrządziłam. Nie łudzę się. Nigdy nie uda mi się zapełnić pustki, jaką pozostawiłam w życiu innych.

      Przechodziłam przez bramę więzienną pełna sprzecznych emocji. Próba pogodzenia brutalności morderstw z postawą dopiero co poznanej osoby przyprawiała mnie o zawrót głowy. Wsiadłam do samochodu i przyglądałam się tym, którzy pakowali się do swoich aut. Wszyscy wydawali się oszołomieni i wyczerpani, choć bez wątpienia w jakiejś mierze musiała to być moja projekcja. Niewykluczone, że dla nich był to po prostu kolejny dzień widzeń.

      6

      Portfel na plaży

1996

      Po opuszczeniu więzienia pojechałam do pobliskiego McDonalda, by odtworzyć przebieg tej rozmowy. Zajęłam miejsce w narożnym boksie, a z zasłyszanych strzępków konwersacji prowadzonych przy sąsiednich stolikach domyśliłam się, że część z siedzących nad hamburgerami gości także wracała z Frontery. Równie liczna grupa klientów miała za sobą odwiedziny w pobliskim więzieniu dla mężczyzn. Tym razem nie zauważyłam jednak, by przejawiali te same emocje, które widziałam na twarzach i w gestach ludzi wsiadających na parkingu do samochodów.

      – Betty była chyba dzisiaj w dobrym nastroju – powiedział mężczyzna, który, jak mogłam sądzić po jego wieku, był ojcem więźniarki.

      W tych słowach dało się wyczuć opadające napięcie. Jednak nieco później, gdy zbierałam się do wyjścia, usłyszałam, jak siedząca przy sąsiednim stoliku para rozmawiała o kimś, kto najprawdopodobniej był ich synem. Kobieta płakała.

      – Tak bardzo schudł – powiedziała.

      – Kochanie, wszystko jest w porządku. Będzie dobrze – pocieszał ją mężczyzna. – Nie martw się.

      Odnalazłam w tym echo dawno minionych, niekończących się rozmów prowadzonych przez moich rodziców na samym początku odsiadki, którą mój brat odbywał w tym samym więzieniu; zamartwiającą się mamę i jej wynikłą z tego bezsenność, zatroskanie ojca, które mieszało się ze zirytowaniem na jej nieustanne zdenerwowanie, wreszcie jego zgryzoty przechodzące we wściekłość na przestępstwo, które popełnił ich syn.

      Za pierwszym razem, kiedy odwiedziłam brata, siedział w więzieniu zamkniętym o zaostrzonym rygorze. Poszłam tam sama, osiemnastolatka, studentka drugiego roku Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, bo był środek tygodnia i rodzice poszli do pracy. Usiedliśmy naprzeciwko siebie, dzieliło nas grube szkło i rozmawialiśmy przez słuchawkę. Mój wysoki, przystojny brat, którego wszyscy mieli za pewnego siebie człowieka, wyglądał na osłabionego i przytłoczonego otoczeniem. Powiedział, że będzie się trzymał, po prostu trzymał. W swoim pierwszym wysłanym zza krat liście do mnie zacytował siedemnastowiecznego poetę Richarda Lovelace’a: „Bezsilne są kamienne ściany i sztaba krat żelazna”. Nie miało jednak znaczenia, co roiło mu się w głowie, bo było oczywiste, że kamienne ściany tego więzienia były doprawdy grube. Stracił na wadze i gnębiła go łuszczyca, która nim trafił za kraty, miała łagodny przebieg. Teraz dawała o sobie znać, co było widać po jego zdeformowanych paznokciach.

      Nie widziałam go od lata. To był trudny okres. Od czasu gdy przed paroma laty rzucił studia, jego stosunki z rodzicami były napięte. Mieszkał z kumplami w Hollywood, od czasu do czasu dorabiając niskopłatnymi zajęciami. Krótko mówiąc, plany, jakie wiązali z nim moi rodzice, spaliły na panewce. Miał dziewczynę, trochę dla niego za fajną, ale też nikt nie wiedział, jakim fajnym gościem się stanie po latach. W każdym razie wtedy robił wszystko, by jak najbardziej zawieść ich oczekiwania.

      W rodzinie pełniłam funkcję rzecznika i obrońcy brata. Kochałam go wiernie, choć z pewną dawką niepokoju, i zawsze gdy wdawał się w awanturę z rodzicami, po której uciekał z domu, martwiłam się, że już nigdy więcej go nie zobaczę. Pewnego wieczoru kłótnia była na tyle głośna i ostra, że pomyślałam, że wyfrunie na zawsze. Przyszedł na kolację, jakoś dotrwaliśmy do deseru i wtedy rozpętało się piekło. Nie pamiętam nawet, o co poszło. Wiem tylko, że zamknęłam się w swojej sypialni i włączyłam płytę Raya Charlesa, pogłaśniając muzykę tak, by zagłuszyć krzyki. Potem wrzaski ustały i usłyszałam pukanie do drzwi.

      Otworzyłam je i zobaczyłam w oczach brata gniew, ale też podchodzące łzy. Objął mnie i powiedział: „Na razie, siostra”. Było w nim coś ostatecznego, co mnie przeraziło. Miałam prawo się bać. Przestał dzwonić do domu. Po paru tygodniach chora z bezsenności mama w końcu sama do niego zadzwoniła, ale miał odłączony telefon. Ojciec wsiadł w samochód i pojechał do Hollywood, gdzie brat zamieszkał w jednym z tych apartamentowców z nazwami w rodzaju Palm Gardens lub Bougainvillea Plaza. Dozorca powiedział, że się wyprowadził i nie zostawił żadnych namiarów. Tata był agentem specjalnym Internal Revenue Service (Urząd Skarbowy) i potrafił namierzać ludzi, ale tu okazał się bezradny. To był czerwiec. Potem, w pewną sierpniową sobotę, przyszłam do domu i zobaczyłam w pokoju gościnnym policjanta z Santa Monica rozmawiającego z rodzicami. Znaleźli na plaży portfel brata, to było daleko od mieszkania, które wynajmował w Hollywood; na prawie jazdy widniał adres domowy rodziców w Silver Lake. Gdy obudziłam się nazajutrz, usłyszałam płacz mamy. Była w kuchni z tatą, który smażył jajka.

      – Kochanie –

Скачать книгу