Gomułka. Piotr Lipinski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Gomułka - Piotr Lipinski страница 4
Gomułka przez wiele lat bywał „Gomółką”. Tak zanotowano jego nazwisko w aktach policyjnych sporządzonych w 1929 i 1931 roku. Tak zapisano w zeznaniach niektórych świadków, kiedy przesłuchiwali ich w 1951 roku śledczy Departamentu X. Gomułka – to jakby ktoś nazywał się Żeka albo Gura. Gomółka jest dawnym określeniem kawałka kulistej miękkiej masy. Gomółka to też rodzaj sera. Ludziom, którzy używali kiedyś tych określeń, pisownia nazwiska Gomułka musiała wydawać się błędna. Gomułka zdawał się łamać reguły ortograficzne.
Wiedział, czym jest głód. Jedzenie, jedzenie, jedzenie. Myśli o tej podstawowej potrzebie wypełniały jego dzieciństwo i lata, kiedy sprawował rządy.
Mięso. W młodości – odświętna rzadkość. Jedynie na Wielkanoc i w Boże Narodzenie. W dni powszednie tylko wtedy, gdy ktoś zarżnął kurę, która już się nie niosła. Kiedy kierował krajem, dziwił się więc, że ludzie chcieliby na co dzień jeść szynkę. Przecież szczawiowa z jajkiem to też jest świetne pożywienie, mawiał, nie rozumiejąc tych zbędnych potrzeb. Wszak w powojennej Polsce już nie brakowało chleba, a u niego w domu szczenięctwa matka tylko raz w miesiącu piekła dziesięć bochenków na sześcioosobową rodzinę.
Tych wspomnień związanych z jedzeniem było całe mnóstwo. W wakacje Władek co rano chodził boso do sąsiada pasać krowy, bo tam dawali mu zjeść lepiej niż w domu. Lepiej, czyli na śniadanie kromkę chleba z serem albo masłem i kubek mleka. Czasami gęstą kaszę z poprzedniego dnia. Dostawał też w pole drugie śniadanie: zawiniętą w białą szmatkę pajdę chleba posmarowaną serem zmieszanym z masłem.
U gospodarza zjadał obiad. Kapuśniak, kartoflankę, gęsty biały barszcz. Kluski, kasze albo ziemniaki ze zsiadłym mlekiem.
Na kolację: kwaśne mleko z ziemniakami albo mleko i znowu chleb z serem.
Podczas I wojny światowej było jeszcze gorzej. Jedli głównie ziemniaki sadzone na zagonie dzierżawionym przez matkę. Czasami za pracę u kogoś przy żniwach dostawała miarkę żyta, które potem mały Władek mielił w domu na mąkę.
Wtedy w chałupie nie było już nawet chleba. Z mąki i ziemniaków matka piekła placki. Popijali herbatą z kwiatów lipy albo liści czarnych jagód. Słodzili sacharyną.
Czasami, kiedy w pobliżu stacjonowało wojsko, dzieci ustawiały się w kolejce do kuchni polowej, która po wydaniu racji żołnierzom resztki rozdawała miejscowym. Niedaleko siedliska Gomułków mieściły się krośnieńskie magazyny kolejowe. Przechowywały zapasy mąki, sucharów, kawy, cukru, kaszy i grochu. Kiedy zbliżał się front, ludzie gromadzili się w pobliżu składów. Armie, wycofując się, paliły to, czego nie zdołały zabrać ze sobą. Ale żołnierze walczących wojsk różnili się w oczach miejscowych. Austriaccy czy niemieccy niszczyli wszystko metodycznie, pod groźbą broni nie pozwalając niczego wyszabrować. Rosyjscy najpierw wpuszczali do środka ludzi, żeby ci się obłowili, a dopiero potem podpalali resztki.
Raz Gomułce udało się zdobyć w magazynach pięćdziesiąt kilogramów białych, oficerskich sucharów. Innym razem uzbierał z podłogi i upchał w kieszeniach jesionki kilka kilogramów cukru w kostkach.
W wakacje czas dla siebie miał dopiero po kolacji – wtedy mógł popływać w Wisłoku.
Codzienność była monotonna. Wstawał o wpół do szóstej. Mył się zimną wodą ze studni, a potem szedł do pracy u sąsiada.
Chwytał sznur i zakładał krowom pętle na nogi. Jedną puszczał przed sobą, drugą ciągnął z tyłu. Czasami dla pewności wiązał cieńszym sznurem cielę za głowę. Nawet nie po to, żeby uchronić przed zaginięciem, bo i tak by od matki nie odeszło, ale żeby nie narobiło szkód w polu.
Zabierał krasule na pastwisko. Choć to właściwie były nawet nie pastwiska, tylko polne drogi albo miedze porośnięte trawą. Całą resztę areału gospodarze przeznaczali na grunty orne.
Po pracy pędził nad Wisłok. Rzeka miejscami była tak płytka, że dawało się ją przejść po kamieniach, tylko trochę mocząc stopy. Gdzie indziej była głęboka, wymagająca wprawnego pływania.
Tam właśnie nauczył się kraula. Wiele lat później, kiedy został najważniejszą osobą w Polsce, pływał na basenie w Pałacu Kultury i Nauki. Samej budowli nie znosił – nie widział, jak rośnie, bo wówczas siedział uwięziony przez komunistów w tajnej willi w Miedzeszynie. Kiedy go uwolniono, zobaczył, że w centrum Warszawy stanął spiczasty pałac na wzór tych, które można było oglądać w Moskwie. Orzekł wtedy: „Paskudztwo”4.
Ale basen w pałacu lubił. Przywożono go rano, koło siódmej, rezerwowano dla niego osobny tor. Obok, na swoich pasach pływali zwykle dwaj inni działacze partyjni. Szykowany na następcę Gomułki Józef Tejchma oraz Artur Starewicz.
Z przyjemnością ćwiczył też w jeziorze w Łańsku, w którym odwiedzał ośrodek rządowy.
– Gomułka chętnie odpoczywał w samotności – opowiadał mi Józef Tejchma. – Nigdy nie palił się do wypoczynku w Związku Radzieckim, co polubił Edward Gierek.
W dzieciństwie, jeśli nie pływał z kolegami, to wieczorami grali w palanta albo kiczki. Czasami wspinali się na słupy. A niekiedy szli „na dzierżawę” – podwędzali niedojrzałe jabłka z czyjegoś ogrodu. Ubogie dzieci z epoki, gdy w wiejskich chatach nie było wody ani prądu.
Łatwo go wykpić. Jak w politycznych dowcipach o tym, że rządzący po wojnie komuniści w dzieciństwie pasali krowy i do szkół nie chadzali. Był tego najlepszym przykładem.
Gomułka rzeczywiście do szkoły uczęszczał krótko. Przynajmniej patrząc z dzisiejszej perspektywy. Liche wykształcenie wynikało jednak nie z braku jego zdolności czy wytrwałości, tylko z ubóstwa.
Uczył się w Krośnie, kilka kilometrów od domu. Edukację zaczął w 1912 roku od czteroletniej szkoły ludowej. Po niej spędził jeszcze dwa lata w trzyletniej Szkole Wydziałowej Męskiej.
Czasem przez cały rok nie miał podręcznika, bo rodziny nie było stać na zakup. Pożyczał więc od kolegów i czytał na przerwach.
Według świadectwa z drugiego semestru roku szkolnego 1916/1917, podsumowującego pierwszą klasę Szkoły Wydziałowej Męskiej w Krośnie, zachowywał się „chwalebnie”. Do nauk przykładał się z „pilnością wytrwałą”5. Opuścił piętnaście godzin i wszystkie nieobecności usprawiedliwił.
Zapamiętał, że nie miał trudności w nauce. Prawie każdy przedmiot zaliczał na piątkę. Najlepszy był z matematyki, najgorszy ze śpiewu. W rachunkach dorównywał mu w klasie tylko jeden kolega, który potem został księdzem.
Z pewnością nie potrafił jednego – dopasować się do tego, jak inni grają. Nauczyciel nad jego uchem prowadził melodię na skrzypcach, a on i tak nigdy nie umiał odpowiednio zaintonować gamy C-dur. Kiedy ze ścisłych przedmiotów otrzymywał oceny chwalebne i celujące, to ze śpiewu słabsze, bo ledwie zadowalające.
Słabo radził
4
Ryszard Strzelecki-Gomułka, Eleonora Salwa-Syzdek,
5
Andrzej Werblan,