Zapach śmierci. Simon Beckett
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zapach śmierci - Simon Beckett страница 12
Gdy tylko załadowano go do karetki, pojazd ruszył z wyciem syreny i miganiem niebieskich świateł.
Wkrótce potem pojawiła się Ward. Porozmawiała po kolei z kilkoma różnymi osobami, gestykulując gniewnie podczas jednej z tych rozmów, po czym podeszła do mnie. Zdjęła kaptur i maskę, westchnęła ciężko i oparła się o kamienną kolumnę przy drzwiach.
– Jezu, co za noc. – Zaczęła ściągać rękawiczki. – Dziękuję, że tak pan pomógł Conradowi.
– Co z nim?
Dmuchnięciem odgarnęła z oczu mokry od potu kosmyk włosów.
– Na razie nie wiadomo. Zanim strażacy rozłożyli podnośnik, sanitariuszom udało się go ustabilizować. Źrenice reagują, to dobry znak, ale pełny obraz sytuacji uzyskamy dopiero po prześwietleniu i rezonansie.
– Wyciągnęli go przez strych?
– To było szybsze niż rozwalanie ściany. – Schyliła się i zaczęła zdejmować ochraniacze z butów. – Trochę nam zajęło, żeby znaleźć to cholerstwo, mimo że wiedzieliśmy, czego szukamy. Zabudowali ścianą coś w rodzaju poczekalni na końcu jednego z oddziałów i pomalowali tak, żeby pasowało do reszty. Komuś musiało bardzo zależeć, żeby nikt tego nie znalazł.
Następne pytanie było tak oczywiste, że samo się nasuwało.
– Myśli pani, że to ma jakiś związek z tą kobietą ze strychu?
– Szczerze? Nie mam pojęcia. – Rzuciła zwiniętym w kulkę ochraniaczem do plastikowego kosza. – Jeśli nie, to byłby kosmiczny zbieg okoliczności, ale dopóki się porządnie nie rozejrzymy po tym zamurowanym pokoju, nie zamierzam wyciągać żadnych pochopnych wniosków.
Kiwnąłem głową w stronę klockowatej kamery zamontowanej wysoko na ścianie szpitala, z obiektywem wycelowanym w obramowane kolumnami wejście.
– Co z monitoringiem?
Ten, kto zamurował wejście na tajemniczy oddział, musiał jakoś wejść i wyjść, ale Ward pokręciła głową.
– To atrapa. Deweloper najwyraźniej uznał, że nie opłaca się inwestować w prawdziwy sprzęt. Zresztą i tak niewiele by nam to dało. Nagrania kasuje się zwykle po paru tygodniach, a nas interesuje znacznie dawniejszy okres.
– Czyli nie było tu w ogóle żadnego zabezpieczenia?
– Na początku było paru ochroniarzy, ale oni mieli głównie odstraszać protestujących. Budowa biurowca wzburzyła lokalnych mieszkańców. Działacze społeczni uważają, że grunty powinno się przeznaczyć pod budowę mieszkań, a towarzystwa miłośników przyrody i architektury chcą wpisania Świętego Judy na listę zabytków i objęcia całej działki ochroną. Na tyłach jest lasek, w którym stoją podobno ruiny jakiegoś normańskiego kościoła czy coś takiego. Jest też kampania, żeby uznać cały obszar za szczególnie ważny dla nauki, tak jak Lesnes Abbey Woods w Bexley. Tyle że tam są opactwo i skamieliny, więc tutaj raczej nie ma szans.
Ward rozsunęła zamek i zaczęła się wyplątywać z kombinezonu. Zauważyłem, że chyba trochę jej się przytyło, ale nie zastanawiałem się nad tym głębiej.
– Kiedy firma deweloperska się zorientowała, że trochę to potrwa, ograniczyli ochronę – ciągnęła, uwalniając jedną rękę. – Tak to zwykle bywa. Dali ogrodzenie, znaki „zakaz wstępu” i zostawili budynek odłogiem, czekając na pozwolenie na rozbiórkę.
– Ale pojawiły się nietoperze.
Uśmiechnęła się cierpko.
– Pojawiły się nietoperze.
Spojrzałem na zabity deskami budynek.
– Myśli pani, że to może mieć jakiś związek z protestami?
– Można od tego zacząć. Ale zanim kogoś tam wpuścimy, musimy się upewnić, że budynek jest bezpieczny. Nie chcę ryzykować kolejnych wypadków, a zresztą zanieczyściliśmy dziś już dość potencjalnych miejsc zbrodni. Cokolwiek jest w tej ukrytej sali, wolałabym, żeby nie spadał już na nią żaden sufit. – Szarpnęła drugi rękaw, który się zakleszczył. – Boże, zapomniałam już, jak bardzo nienawidzę tych cholernych kombinezonów.
Stęknęła i wreszcie się wyswobodziła. W pierwszej chwili pomyślałem, że przytyła jednak znacznie więcej, niż wcześniej mi się zdawało, ale nagle się domyśliłem. Przekornie uniosła brew.
– No co? Aż taka ze mnie gruba beka?
Uśmiechnąłem się.
– Który miesiąc?
– Dopiero szósty z kawałkiem, ale mam wrażenie, że trwa to już wieki. I zanim cokolwiek pan powie: tak, wiem, co robię. Nie jestem w patrolu pieszym, więc mogę pracować tak długo, jak będę chciała. Nie zamierzam odpuścić możliwości prowadzenia śledztwa, żeby siedzieć w domu i dziergać buciki na drutach.
Wreszcie zrozumiałem, dlaczego Whelan tak się o nią martwił, kiedy wróciła na strych. I dlaczego Ward była aż tak poruszona widokiem zwłok kobiety i nienarodzonego dziecka. Ofiara była mniej więcej w tym samym miesiącu ciąży co ona.
– Chłopiec czy dziewczynka? – zapytałem, czując znajome ukłucie straty na wspomnienie ciąży mojej żony.
– Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi. Mąż ma nadzieję na chłopca, ale powiedziałam mu, że jeśli chce poznać płeć, to niech sam sobie zajdzie w ciążę.
Wiedziałem, że ma męża, ale nigdy go nie poznałem. Chociaż nieraz mieliśmy okazję współpracować, nie utrzymywaliśmy kontaktów towarzyskich, a przy poprzednich spotkaniach tematy życia osobistego jakoś nie wypływały.
Wieść o ciąży stanowiła jedyny jasny akcent tej ponurej nocy. Zaczekałem przy samochodzie, podczas gdy Ward poszła na naradę z podwładnymi i oficerami straży pożarnej w mobilnym stanowisku dowodzenia. Wkrótce dołączyły do nich jeszcze trzy osoby: obcięty na jeża mężczyzna po czterdziestce roztaczający wokół siebie aurę autorytetu – być może przełożony Ward, a także drugi, młodszy mężczyzna i kobieta, którzy szli za nim niczym obstawa. Żadne z tej trójki nie wyglądało na zadowolone. Nie dość, że patolog uległ poważnemu wypadkowi, to jeszcze mieliśmy do czynienia z kilkoma zabójstwami, które mogły okazać się powiązane.
Początkowo z pozoru rutynowe śledztwo zmieniło się w zupełnie inną bajkę.
Dwadzieścia minut później podeszła do mnie jedna z policjantek i powiedziała, że właściwie mogę jechać do domu. Śledztwo zostało zawieszone do czasu zabezpieczenia strychu i uzyskania pozwolenia na dalsze prace od specjalistów w dziedzinie bezpieczeństwa i higieny pracy. Skontaktują się ze mną, kiedy będą mnie znów potrzebować.
I tak wróciłem do Ballard Court. Nie było mowy, żebym położył się spać przed wyjazdem Rachel, więc po prysznicu i śniadaniu siedzieliśmy przy stole kuchennym, pijąc kawę i próbując udawać, że to poranek jak każdy inny. Przychodziło nam to jednak coraz trudniej, w miarę jak zbliżał się czas, kiedy musiała