Zapach śmierci. Simon Beckett

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zapach śmierci - Simon Beckett страница 13

Zapach śmierci - Simon  Beckett Dr David Hunter

Скачать книгу

drzwi, odwróciłem się i spojrzałem na pusty apartament. Lśniąca nowością kuchnia wyglądała jeszcze bardziej sterylnie niż zwykle, abstrakcyjne obrazy na ścianach salonu i holu – jeszcze bardziej odstręczająco i bezosobowo. Chociaż przywykłem do samotnego mieszkania, teraz nieobecność Rachel wyzierała głośno z każdego kąta.

      Byłem zmęczony, ale wiedziałem, że i tak nie zasnę, więc załadowałem naczynia po śniadaniu do zmywarki i zaparzyłem sobie kolejną kawę. Kuchnię wyposażono w zaawansowany ekspres godny baristy, z młynkiem, spieniaczem do mleka i tysiącem innych ezoterycznych funkcji. Rachel uwielbiała tę maszynę, ale ja uważałem, że to za dużo zachodu o głupią kawę. Sięgnąłem do szafki po słoik rozpuszczalnej i w dwa razy krótszym czasie miałem już pełen kubek, z którym mogłem usiąść przy granitowym blacie wyspy kuchennej.

      Bez Rachel nie potrafiłem sobie znaleźć miejsca. Za jakiś czas mogłem iść na wydział, ale do tej pory musiałem zabić kilka godzin. Żeby czymś się zająć, postanowiłem sprawdzić w internecie, czy wiadomość o makabrycznym odkryciu u Świętego Judy trafiła już na portale informacyjne. Dopiero w wiadomościach lokalnych znalazłem drobne wzmianki, bardzo ogólnikowe: w opuszczonym szpitalu znaleziono ludzkie szczątki. Nie wspominano ani o zamurowanej sali, ani o wypadku Conrada. Miejsce zdarzenia było zbyt dobrze znane, żeby dało się długo utrzymywać sprawę w tajemnicy, ale Ward miała nadzieję jak najbardziej opóźnić medialną gorączkę.

      Powodzenia, pomyślałem.

      Po przeczytaniu nielicznych relacji ze śledztwa postanowiłem poszukać danych na temat samego szpitala. W sieci nie brakowało informacji na temat Świętego Judy, od petycji i blogów zachęcających do protestu przeciwko wyburzeniu szpitala po amatorskie strony szczegółowo opisujące historię budynku. Okazało się, że powstał w dziewiętnastym wieku jako lecznica dla ubogich prowadzona przez siostry zakonne. W latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku szpital zaczął się rozwijać, a w cieniu surowego wiktoriańskiego gmachu wyrastały nowe przychodnie i pawilony. Liczne fotografie dokumentowały poszczególne etapy życia placówki: od sepiowych odbitek ukazujących surową, świeżą kamieniarkę i teren porośnięty gdzieniegdzie młodymi drzewkami po nowsze zdjęcia przedstawiające zabitą dechami ruinę. Wyglądało na to, że najlepszy okres Świętego Judy przypadał na lata siedemdziesiąte dwudziestego wieku. Na zdjęciu z tamtych czasów w miejscu obecnych zardzewiałych słupków przy głównym wejściu stała duża tablica ze spisem oddziałów. Obok przechodziły dwie pielęgniarki, uchwycone w pół kroku, roześmiane i z papierosami. Za nimi mężczyzna z dzieckiem – nie dało się stwierdzić: chłopcem czy dziewczynką – zatrzymani w czasie przekraczania progu wielkich drzwi.

      W tych obrazach dawnego życia było coś melancholijnego. Nie miałem nastroju na zagłębianie się w takie sprawy, a lektura nie dostarczyła mi szczególnie odkrywczych ani zaskakujących faktów z dziejów szpitala Świętego Judy. Zerknąwszy na zegarek, przekonałem się jednak, że zleciała mi na tym prawie godzina. Wystarczy, mogę się już zbierać do pracy, pomyślałem.

      Zamknąłem laptop, schowałem go do torby i wziąłem kurtkę z wieszaka w przedpokoju. Potem z uczuciem ulgi wyszedłem i zamknąłem za sobą drzwi luksusowego apartamentu.

      Od kilku lat pracowałem w instytucie antropologii sądowej jednego z największych uniwersytetów w Londynie. Zasady mojej współpracy z uczelnią były korzystne dla obu stron. Miałem minimalną liczbę zajęć ze studentami, a jednocześnie gwarancję stałego dochodu i dostęp do sprzętu, a także możliwość regularnego udzielania konsultacji policji. Na początku roku moja przyszłość zawodowa stanęła pod znakiem zapytania, bo po pewnym niefortunnym śledztwie policja wpisała mnie na czarną listę. Jednak dzięki sprawie w Essex odbiłem się od dna i poprawiłem notowania, a ostatnio zaoferowano mi przedłużenie umowy na kolejne dwa lata, i to na lepszych warunkach.

      Mimo to nadal odkładałem podpisanie kontraktu. Chociaż moje stanowisko na uczelni wydawało się na razie bezpieczne, nie miałem złudzeń: świetnie wiedziałem, co się stanie, jeśli znowu wypadnę z łask. Mając w pamięci te niedawne niespokojne miesiące, nie byłem pewny, czy chcę czekać na powtórkę tamtej sytuacji. Pojawienie się Rachel odmieniło moje życie i kazało spojrzeć na sprawy z nowej perspektywy.

      Może już czas na kolejne zmiany.

      Zaparkowałem kilka przecznic od uniwersytetu i pieszo udałem się do budynku instytutu antropologii sądowej. Od kiedy przy wejściu do mojego starego mieszkania znaleziono odcisk palca Grace Strachan, zgodnie z zaleceniem Ward starałem się zmieniać trasę do pracy. Na wszelki wypadek, jak powiedziała. Od początku wydawało mi się to raczej bezsensowne, a z czasem coraz bardziej utwierdzałem się w tym przekonaniu, ale obiecałem Rachel, więc codziennie parkowałem w innym miejscu i wchodziłem jednymi z bocznych drzwi zamiast głównym wejściem.

      Zaczął się nowy rok akademicki, żywa atmosfera panująca na uczelni stanowiła przyjemną odmianę po ciszy pustego mieszkania. Kiedy wszedłem do instytutu, Brenda, sekretarka, podniosła wzrok znad biurka.

      – Cześć, David. Jak ci minął weekend?

      – Dobrze, dzięki.

      – Nie spodziewałam się, że tak szybko wrócisz. Pamiętaj, że po południu jest rada wydziału.

      Szlag.

      – Już się nie mogę doczekać.

      – Właśnie widzę. Aha, znowu pisał ten dziennikarz. Francis Scott-Hayes.

      Westchnąłem. Scott-Hayes od tygodni nagabywał mnie o wywiad, zasypywał mejlami zarówno mnie, jak i instytut, licząc na odpowiedź. A raczej na odpowiedź, jaką chciał uzyskać. Za pierwszym razem uprzejmie odmówiłem, za drugim już nieco mniej uprzejmie, a wszystkie kolejne mejle ignorowałem. Nie miałem pojęcia, skąd on się w ogóle o mnie dowiedział. Mój udział w policyjnych śledztwach był zwykle zakulisowy, na czym szczególnie mi zależało. Niestety, moje nazwisko pojawiło się w prasie w związku z dwiema sprawami, które trafiły na pierwsze strony ogólnokrajowych gazet – w zeszłym roku przy okazji śledztwa w Dartmoor, a ostatnio po wypadkach w Essex, gdzie poznałem Rachel. Mogłem się założyć, że dziennikarz znalazł mnie w którymś artykule i uznał, że można o mnie napisać sensacyjny tekst.

      Brak mojej zgody najwyraźniej mu nie przeszkadzał.

      – Ignoruj go – poradziłem Brendzie. – Prędzej czy później do niego dotrze.

      – Jesteś pewny? Facet pisze dla największych gazet w kraju. Nie chciałbyś zobaczyć swojego zdjęcia w magazynie?

      – Czy ktoś tu mówił o jakimś magazynie? – zapytał głos za moimi plecami.

      Obróciłem się ze ściśniętym żołądkiem i zobaczyłem profesora Harrisa, dyrektora instytutu. W dłoni mocno dzierżył rączkę skórzanej teczki i przyglądał mi się z fałszywie przyjacielskim uśmiechem. Traktował mnie znacznie mniej sympatycznie w okresie przestoju w zleceniach dla policji, ale teraz zmienił śpiewkę.

      – Chodzi o jakiegoś dziennikarza, który nie chce się odczepić – odparłem, a Brenda bezgłośnie powiedziała „przepraszam” i zaczęła udawać bardzo pochłoniętą pracą na komputerze.

      Pokiwał głową, nie przestając się sztucznie uśmiechać.

      – Może więc powinieneś to rozważyć. Trochę rozgłosu nigdy nie zaszkodzi, a taki wywiad to byłaby dla ciebie świetna reklama.

      Dla

Скачать книгу