Przygody brygadiera Gerarda. The Adventures of Gerard. Артур Конан Дойл
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Przygody brygadiera Gerarda. The Adventures of Gerard - Артур Конан Дойл страница 8
![Przygody brygadiera Gerarda. The Adventures of Gerard - Артур Конан Дойл Przygody brygadiera Gerarda. The Adventures of Gerard - Артур Конан Дойл](/cover_pre463071.jpg)
Takiego oblężenia jeszcze nie było w świecie! Zwykle pada miasto, gdy mu zabierze się forty, ale tutaj walka rozpoczęła się dopiero wtedy, gdy fortyfikacje znajdowały się w naszych rękach.
Każdy dom stanowił fortecę, a każda ulica pole bitwy, tak, iż tylko powoli, dzień za dniem, mogliśmy się po kilka kroków posuwać naprzód, zmiatając po drodze domy wraz z ich mieszkańcami, a raczej załogami. Tak doszliśmy do połowy, ale druga połowa trzymała się, jak dawniej, muszę przyznać, odważnie.
Prócz tego znajdowała się ona w daleko lepszym stanie obronnym, gdyż składała się z olbrzymich klasztorów, z murami jak w Bastylji, których nie tak łatwo było się pozbyć.
Taki był stan rzeczy, gdy przybyłem na miejsce.
Przyznam się wam teraz, panowie, iż kawalerja podczas oblężenia nie posiada prawie żadnego znaczenia; był coprawda czas, w którym nie pozwoliłbym nikomu na zrobienie podobnej uwagi.
Huzary Conflansa miały swój obóz na południe miasta, a ich zadaniem było wysyłać patrole i prowadzić wywiad, czy ku miastu nie nadciągają jakie wojska na odsiecz.
Pułkownik nie był coprawda bardzo tęgim człowiekiem, tak, iż brakowało wiele jeszcze drogi do przebycia tego szczytu, który potem osiągnął.
Jeszcze tego samego wieczora zauważyłem rzeczy, od których włosy stawały na głowie, gdyż przywiozłem z sobą bardzo surowe pojęcia o służbie, a zawsze było mi niesłychanie przykro, gdy spostrzegłem jakiś nieuporządkowany obóz, źle osiodłanego konia, lub też niedbałego jeźdźca.
Tego wieczora jadłem z dwudziestu sześciu nowymi towarzyszami broni, a naprawdę, aż nadto w mej zapalczywości udowodniłem im, iż znalazłem tutaj inne stosunki, nie takie, do których byłem przyzwyczajony w naszej armji w Niemczech.
Po moich uwagach wszyscy zamilkli, a gdy dostrzegłem spojrzenia, rzucane na mnie, czułem, iż byłem bardzo nieostrożny w moich wynurzeniach.
Szczególnie pułkownik był wściekły, a wielki major Olivier, najtęższy żarłok w pułku, który siedział naprzeciwko mnie i podkręcał swe olbrzymie, czarne wąsy, patrzył na mnie tak, jakby mnie chciał połknąć.
Udawałem jednak, iż nie widzę nic, gdyż miałem sam to uczucie, że ich obraziłem, a wiedziałem, iż zrobiłoby to bardzo złe wrażenie, gdybym zaraz pierwszego wieczoru wpadł w zatarg z mymi przełożonymi.
Przyznaję, iż postąpiłem sobie niesłusznie, ale teraz posłuchajcie, panowie!
Po wieczerzy odszedł pułkownik i kilku oficerów, gdyż narada miała się odbyć w jakiejś chłopskiej chałupie. Pozostało kilkunastu, a przy kilku workach hiszpańskiego wina nabraliśmy wszyscy lepszego humoru.
Ten major Olivier wystosował do mnie kilka zapytań o naszą armję w Niemczech i o rolę, którą ja odegrałem w tej wyprawie. Będąc trochę podniecony, opowiadałem jedną historję po drugiej. Było to zupełnie zrozumiałe, a wy mnie zrozumiecie, panowie.
Aż dotąd byłem wzorem oficera dla każdego. Byłem najlepszym szermierzem, najdzikszym jeźdźcem bohaterem stu przygód i awantur. Tutaj byłem nieznajomym i w dodatku nielubianym. Czyż to jest dziwnem, iż moim towarzyszom broni opowiadałem z radością, jaki we mnie posiedli nabytek? Czyż nie było jasnem, jak słońce, iż najchętniej byłbym do nich zawołał:
– Towarzysze, cieszcie się! Cieszcie się! To nielada sobie człowiek, z którym macie zaszczyt rozmawiać, to ja jestem! Ja, Stefan Gerard, bohater z pod Regensburga, zwycięzca z pod Jeny, człowiek, który zachwiał linją austrjacką pod Austerlitz!
Nie mogłem im coprawda opowiadać wszystkich wypadków, z których mogli wnioskować o reszcie. I tak uczyniłem. Słuchali uważnie, a ja wpadałem w coraz większy ferwor.
Nareszcie gdy skończyłem historję, jak przeprowadziłem armję przez Dunaj, wszyscy wybuchnęli homerycznym śmiechem. Skoczyłem czerwony, jak burak, ze wstydu i gniewu. Sprowokowali mnie do tego, gdyż chcieli sobie ze mnie zażartować! Sądzili, iż mają do czynienia z jakimś łgarzem lub blagierem!
Czy takie miało być moje przyjęcie u huzarów Conflansa?!
Otarłem sobie łzy wściekłości z oczu, a gdy to spostrzegli, zaczęli się śmiać jeszcze serdeczniej.
– Rotmistrzu Pelletan – odezwał się major – nie wiadomo panu, czy marszałek Lannes znajduje się jeszcze tutaj przy armji?
– Tak mi się zdaje, panie majorze – odparł zapytany.
– W istocie, wydawało mi się, iż od chwili, w której między nami znajduje się rotmistrz Gerard, obecność jego jest tu zupełnie zbyteczna!
I znowu powstał szalony śmiech!
Widzę jeszcze dziś ten cały szereg szyderczych min dokoła i te złośliwe spojrzenia… tego Oliviera z tą szczeciną na obrzydliwej gębie, tego chudego Pelletana z jego ustawicznem chrząkaniem, a nawet tych smarkatych podporuczników! Jak oni się cieszyli! Boże, co za nieprzyzwoite zachowanie się!
Wściekłość moja jakoś uspokoiła się, oczy moje były już suche. Zapanowałem znowu nad sobą, byłem znowu zimny, spokojny i przygotowany na wszystko, nazewnątrz lód, nawewnątrz wulkan!
– Czy mogę zapytać, panie majorze, o której godzinie pułk staje do parady?
– Mam nadzieję, rotmistrzu Gerard, iż nie będziesz pan chciał zmieniać naszych już oznaczonych godzin? – odparł.
Powstał znowu śmiech, który powoli ustał, gdy zacząłem rozglądać się dokoła.
– O której godzinie pobudka? – zapytałem ostro rotmistrza Pelletana.
Miał widocznie jakąś ironiczną odpowiedź na języku, ale wskutek mego piorunującego wejrzenia zatrzymał ją dla siebie.
– O szóstej – rzekł tylko.
– Dziękuję – odparłem.
Policzyłem potem towarzystwo i przekonałem się, że miałem do czynienia z czternastu oficerami, z których dwóch dopiero co przybyło ze szkoły wojennej. Nie mogłem zwracać dalej uwagi na ich nieprzystojne zachowanie się, pozostali mi więc major, czterech rotmistrzów i siedmiu poruczników.
– Panowie – mówiłem dalej, patrząc każdemu bystro w oczy – czułbym się niegodnym znajdowania się w tak sławnym pułku, gdybym nie zażądał zadośćuczynienia za niegrzeczność, z którą panowie mnie powitaliście. Uważałbym panów także za niegodnych tego pułku, gdybyście memu żądaniu pod jakimkolwiek bądź pozorem odmówili.
– Pod tym względem nie natrafisz pan na żadne trudności – rzekł major. – Gotów jestem nie zważać na moją rangę i dać panu wszelkiego rodzaju zadośćuczynienie w imieniu huzarów Conflansa.
– Dziękuję panu – odparłem. – Jestem jednakowoż zdania, że i innych panów, którzy raczyli się bawić moim kosztem, mogę pociągnąć