Miasto luster. Justin Cronin

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Miasto luster - Justin Cronin страница 26

Miasto luster - Justin Cronin

Скачать книгу

rzeczy przemawiały na jej korzyść. Po pierwsze, była lekarzem i choć nie lubiła tego robić, w razie potrzeby mogła pokazać, kto tu rządzi. Nieznoszący sprzeciwu ton, zawoalowane albo niezupełnie zawoalowane powoływanie się na znajomości z bliżej nieokreślonymi wpływowymi osobami, aura wyższego powołania, nawał pracy, ratowanie życia – opanowała takie sztuczki do perfekcji. Po drugie, nie zrobiła niczego sprzecznego z prawem. Zawalenie papierkowej roboty nie jest przestępstwem, co najwyżej niedopatrzeniem. Była w miarę bezpieczna, ale to nie pomoże Carlosowi ani jego rodzinie. Kiedy oszustwo wyjdzie na jaw, odbiorą im Grace.

      Weszła na oddział. Jenny stała z mężczyzną, który wyglądał na typowego urzędasa: miękki, łysiejący platfus o ziemistej cerze, która rzadko widywała słońce. Jenny spojrzała jej w oczy z ledwie skrywaną paniką, jakby wołała „Pomocy!”.

      – Saro – zaczęła – to…

      Sara nie pozwoliła jej dokończyć.

      – Jenny, sprawdzisz w pralni, czy mają gotowe koce? Zaczyna nam brakować czystych.

      – Tak?

      – W tej chwili, proszę.

      Dziewczyna pierzchła.

      – Doktor Wilson – przedstawiła się Sara. – O co chodzi?

      Mężczyzna odchrząknął. Wydawał się lekko zdenerwowany. Dobrze.

      – Pewna kobieta cztery dni temu urodziła tu dziewczynkę. – Przewertował papiery. – Sally Jiménez? Zdaje się, że pani miała wtedy dyżur.

      – A pan jest…?

      – Joe English. Z biura ewidencji.

      – Mam mnóstwo pacjentów, panie English. – Sara udała, że się zastanawia. – A tak, przypominam sobie. Zdrowa dziewczynka. O co chodzi?

      – Brakuje aktu przeniesienia praw do urodzenia dziecka. Ta kobieta już ma dwóch synów.

      – Na pewno dołączyłam go do dokumentacji. Musi pan sprawdzić jeszcze raz.

      – Szukałem przez cały wczorajszy dzień. Zdecydowanie nie przysłano go do mojego biura.

      – Pańskie biuro nigdy nie popełnia błędów? Nie gubi dokumentów?

      – Jesteśmy bardzo skrupulatni, pani doktor. Według pielęgniarki z recepcji pani Jiménez została wypisana trzy dni temu. Zawsze najpierw rozmawiamy z rodzinami, ale Jiménezowie nie wrócili do domu. Jej mąż nie stawił się w pracy od dnia narodzin córki.

      Głupie posunięcie, Carlos, pomyślała Sara.

      – Nie jestem odpowiedzialna za nikogo, kto stąd wyszedł.

      – Ale jest pani odpowiedzialna za wypełnianie odpowiednich dokumentów. Bez ważnego aktu przeniesienia praw będę musiał podjąć kolejne kroki.

      – Jestem pewna, że ten papier był. Pan się myli. Czy to wszystko? Jestem bardzo zajęta.

      Przyglądał się jej przez nieprzyjemnie długą chwilę.

      – Do zobaczenia, pani doktor.

▪ ▪ ▪

      Niezależnie od tego, dokąd udali się Jiménezowie, Sara wiedziała, że biuro ewidencji ich wytropi i nie zajmie to wiele czasu. W Kerrville było niewiele kryjówek.

      Starała się o tym nie myśleć. Zrobiła co w swojej mocy, żeby pomóc tym ludziom, a ciąg dalszy już nie zależał od niej. Siostra Peg powiedziała prawdę. Sara miała pracę, ważną pracę, i była dobra w tym, co robiła. To miało największe znaczenie.

      Zbudziła się w środku nocy z wrażeniem, że coś ważnego wyrwało ją ze snu. Śniła i miała pewność, że Kate była w tym śnie, chociaż nie jako główna postać, bardziej jako obserwator, niemal sędzia. Wstała, żeby do niej zajrzeć. Usiadła na brzegu łóżka i patrzyła, jak przenika ją noc. Dziewczynka spała głęboko z lekko rozchylonymi ustami; jej pierś wznosiła się i opadała w długich, miarowych oddechach, przesycających powietrze jej charakterystycznym zapachem. W Ojczyźnie, zanim ją odnalazła, właśnie ten zapach dawał jej siłę do walki o przetrwanie. W kopercie ukrytej na pryczy trzymała niemowlęcy loczek, który co noc wyjmowała i przytulała do twarzy. Wiedziała, że to forma modlitwy; nie o to, żeby Kate żyła – ponieważ Sara była absolutnie przekonana, że córka nie żyje – ale żeby tam, dokądkolwiek poszedł jej duch, czuła się jak w domu.

      – Wszystko w porządku?

      Hollis stał za nią. Kate się poruszyła, przewróciła na bok i znowu zapadła cisza.

      – Wracaj do łóżka – szepnął.

      – Zdążę się wyspać. Idę na drugą zmianę.

      Nie odezwał się więcej.

      – W porządku – ustąpiła.

      Nie zmrużyła oka do samego świtu. Rankiem Hollis kazał jej zostać w łóżku, ale nie posłuchała. Wiedząc, że wróci ze szpitala dopiero po kolacji, chciała odprowadzić Kate do szkoły. Czuła się na wpół pijana ze zmęczenia, ale o dziwo nie mąciło to jej umysłu, przeciwnie – wydawał się bardzo jasny. Przed drzwiami szkoły mocno przytuliła córkę. Pomyślała, że jeszcze niedawno musiała przyklęknąć, żeby to zrobić, a teraz czubek głowy Kate sięgał do jej piersi.

      – Mamo?

      Sara przez długi czas trzymała ją w objęciach.

      – Wybacz. – Puściła córkę. Patrząc na mijające je dzieci, zrozumiała, co czuje. Była szczęśliwa; kamień spadł jej z serca. – Idź, skarbie. Do zobaczenia wieczorem.

      Urząd otwierano o dziewiątej. Sara usiadła na schodach w cętkowanym cieniu dębu o wiecznie zielonych liściach. Był przyjemny letni poranek, ludzie przechodzili, zajęci swoimi sprawami. Jak szybko może zmienić się życie, pomyślała.

      Kiedy urzędniczka otworzyła drzwi, Sara wstała i weszła za nią do środka. Starsza kobieta miała miłą ogorzałą twarz i rząd jasnych sztucznych zębów. Nie śpiesząc się, zajęła miejsce za kontuarem, po czym spojrzała w stronę Sary, udając, że widzi ją po raz pierwszy.

      – W czym mogę pomóc?

      – Chcę przekazać prawo urodzenia.

      Urzędniczka zwilżyła śliną czubki palców, wyjęła formularz z przegródki, położyła go na blacie i zanurzyła pióro w kałamarzu.

      – Czyje?

      – Moje.

      Kobieta zawiesiła pióro nad papierem. Uniosła głowę z wyrazem zatroskania na twarzy.

      – Jest pani młoda, skarbie. Na pewno chce pani tego?

      – Proszę, czy możemy to po prostu zrobić?

      Potem Sara wysłała formularz do biura ewidencji

Скачать книгу