Miasto luster. Justin Cronin

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Miasto luster - Justin Cronin страница 27

Miasto luster - Justin Cronin

Скачать книгу

go długim, czułym pocałunkiem, po czym odsunęła się, żeby spojrzeć mu w oczy.

      – Szczerze mówiąc, to niezupełnie prawda.

      12

      Wystarczyło dziesięć ruchów, żeby Caleb zapędził go w kozi róg. Zmyłka wieżą, okrutne poświęcenie skoczka… i Petera zalały siły wroga.

      – Do licha, jak ci się to udało?

      Peter naprawdę nie miał nic przeciwko, chociaż byłoby miło wygrać raz na jakiś czas. Ostatnim razem, gdy udało mu się pokonać Caleba, chłopiec był paskudnie przeziębiony i zdrzemnął się w połowie partii. I nawet wtedy zwycięstwo przyszło Peterowi z trudem.

      – To łatwe. Myślisz, że jestem w defensywie, ale wcale tak nie jest.

      – Zastawiasz pułapkę.

      Chłopiec wzruszył ramionami.

      – To jak pułapka w twojej głowie. Sprawiam, że widzisz grę w taki sposób, w jaki ja chcę, żebyś ją widział. – Rozstawiał piony i figury; jedno zwycięstwo to za mało na wieczór. – Czego chciał ten żołnierz?

      Caleb miał zwyczaj zmieniać temat tak nagle, że czasami Peter miał kłopoty, żeby za nim nadążyć.

      – Chodziło o pracę.

      – Jaką?

      – Szczerze mówiąc, nie do końca wiem jaką. – Peter wzruszył ramionami i spojrzał na szachownicę. – Mniejsza z tym. Spokojna głowa, nigdzie się nie wybieram. – Leniwie przesuwali piony.

      – Wiesz, nadal chcę zostać żołnierzem – odezwał się nagle chłopiec. – Jak ty.

      Od czasu do czasu poruszał ten temat. Peter miał mieszane uczucia. Z jednej strony ojcowska troska kazała mu trzymać Caleba jak najdalej od wszelkich niebezpieczeństw. Z drugiej – jego podejście mu schlebiało. Chłopiec chciał pójść w jego ślady, okazywał zainteresowanie takim życiem, jakie sam wybrał dla siebie.

      – Tak, byłbyś w tym dobry.

      – Brakuje ci tego?

      – Czasami. Lubiłem moich ludzi, miałem dobrych przyjaciół. Ale wolę być tutaj z tobą. Poza tym wygląda na to, że tamte dni się skończyły. Komu potrzebne wojsko, skoro nie ma z kim walczyć?

      – Wszystko inne wydaje się nudne.

      – Wierz mi, nuda jest niedoceniana.

      Przez jakiś czas grali w milczeniu.

      – Ktoś o ciebie pytał – rzucił w końcu Caleb. – Chłopak w szkole.

      – Co to było za pytanie?

      Caleb zmrużył oczy, spojrzał na szachownicę, sięgnął po gońca, zmienił zamiar i przesunął królową o jedno pole do przodu.

      – Jak to jest mieć takiego tatę. Sporo o tobie wiedział.

      – Co to za dzieciak?

      – Ma na imię Julio.

      Nie był to żaden z kolegów Caleba.

      – Co mu powiedziałeś?

      – Że przez cały dzień pracujesz na dachach.

      Peter choć raz zremisował. Położył chłopca do łóżka i nalał sobie drinka z butelki od Hollisa. Słowa chłopca trochę go zabolały. Propozycja Sanchez naprawdę go nie kusiła, ale cała sprawa zostawiła nieprzyjemny smak w jego ustach. Manipulacja kobiety była przejrzysta, zgodnie z założeniem – i na tym polegał jej geniusz. Jednocześnie odwołała się do jego naturalnego poczucia obowiązku i jasno dała do zrozumienia, że nie warto z nią zadzierać. W końcu i tak będę pana miała, panie Jaxon.

      Tylko spróbuj, pomyślał. Będę tutaj, żeby przypominać mojemu dzieciakowi o wyszczotkowaniu zębów.

▪ ▪ ▪

      Wymieniali dach na starym budynku misji w centrum miasta. Pusty od dziesiątków lat, został zaadaptowany na mieszkania. Brygada Petera przez dwa tygodnie rozbierała starą dzwonnicę, a później zaczęli zdzierać gonty ze stromego dachu. Pracowali, stojąc na szerokich na trzydzieści centymetrów deskach zwanych łatami, rozmieszczonych co metr osiemdziesiąt jedna nad drugą i umocowanych metalowymi klamrami przybitymi do krokwi. Łaty były połączone przez dwie drabiny znajdujące się na krańcach dachu.

      Przez całe gorące przedpołudnie pracowali rozebrani do pasa. Peter stał na najwyższej łacie z dwoma innymi, Jockiem Alvadem i Samem Foutopolisem, którego nazywano Foto. Foto robił na budowach od lat, a Jock dopiero od kilku miesięcy. Młody, może siedemnastoletni, miał pryszczatą wąską twarz i długie tłuste włosy związane w kucyk. Nikt go nie lubił, bo poruszał się zbyt gwałtownie i za dużo gadał. Niepisana zasada dekarzy mówiła, żeby nie mówić o niebezpieczeństwie. Była to forma szacunku. Patrząc w dół, Jock lubił rzucać głupimi tekstami typu „Rany, to na pewno zaboli” albo „Z człowieka zostanie mokra plama”.

      W południe zrobili sobie przerwę na lunch. Ze schodzeniem byłoby zbyt wiele kłopotu, więc posilali się na dachu. Jock trajkotał o dziewczynie, która wpadła mu w oko na targu. Peter prawie nie słuchał. Dźwięki miasta dobiegały na górę w audialnej mgiełce, od czasu do czasu w pobliżu przeleciał ptak.

      – Wracajmy do roboty – zarządził Foto.

      Używali dłut i młotków do podważania starych deszczułek. Peter i Foto przenieśli się na trzecią łatę, a Jock pracował poniżej nich z prawej strony. Wciąż gadał o dziewczynie – o jej włosach, o tym, jak się poruszała, o wymownym spojrzeniu.

      – Czy on się kiedyś zamknie? – rzucił Foto. Był tęgi i muskularny, z czarną brodą upstrzoną siwizną.

      – Chyba lubi słuchać brzmienia swojego głosu.

      – Zrzucę jego dupę z dachu, przysięgam. – Foto zerknął w górę, mrużąc oczy w słońcu. – Wygląda na to, że parę ominęliśmy.

      Kilka gontów tkwiło wzdłuż kalenicy. Peter wsunął dłuto i młotek do pasa na narzędzia.

      – Ja pójdę.

      – Daj spokój, niech kochaś to zrobi. – Foto krzyknął w dół: – Jock, dawaj na górę.

      – Nie ja je zostawiłem. To była działka Jaxona.

      – Teraz jest twoja.

      – Pięknie – mruknął chłopak. – Jak chcesz.

      Jock odpiął uprząż, wgramolił się po drabinie na najwyższą łatę i wbił dłuto pod gont. Gdy uniósł młotek, żeby uderzyć, Peter uświadomił sobie, że chłopak jest wprost nad nim.

      – Zaczekaj chwi…

      Gont odskoczył.

Скачать книгу