Kiczery. Adam Robiński

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kiczery - Adam Robiński страница 7

Автор:
Серия:
Издательство:
Kiczery - Adam Robiński Sulina

Скачать книгу

potoków. Znajdowała się pod samą granicą, którą poprowadzono tu od linijki. Wytyczył ją w 1951 roku znany gruziński kartograf nazwiskiem Stalin w ramach powojennej korekty. Namówił swoich polskich towarzyszy na machniom, w ramach którego ZSRR otrzymał węgiel ziemi sokalskiej, Polska zaś wąski pas podkarpacki między innymi z Ustrzykami Dolnymi, Krościenkiem, Czarną i Lutowiskami.

      Z czasem Krywka weszła w skład Państwowego Gospodarstwa Rolnego. Teraz wstępu broniła tam samotna brama bez ogrodzenia i tabliczka TEREN PRYWATNY, którą ominęliśmy.

      Żeby znaleźć cerkwisko, trzeba było trafić między właściwe potoki. Próbowaliśmy sforsować jeden z nich, jednak lód pękł pod uderzeniem kija. Noc zabrała drzewa i poczucie orientacji. Było ciemno jak w ostatnich godzinach przed pierwszym użyciem ognia.

      Po niebie nad Lutowiskami chaotycznie krążyły snopy reflektorów, słyszeliśmy też warkot silników. Spodziewaliśmy się natknąć na skutery pograniczników, ale nikt nie nadjeżdżał. Zaskoczyli nas przy samochodzie. Pakowaliśmy narty do bagażnika, gdy oślepił nas snop reflektorów. Było ich dwóch i najwyraźniej zaparkowali w krzakach, żeby nas wystraszyć. Zdawali się tym faktem bardzo ucieszeni.

      – Fajne narty – rzucił jeden z nich.

      – Panowie lubią pojeździć?

      – Narty zakładamy wtedy, jak nam się skończą pieniądze na paliwo do skuterów. Nie boicie się tak po ciemku na samych czołówkach?

      – Czego się bać?

      – Nie mówili wam o misiach?

      Najwyraźniej w miejscu, gdzie staliśmy, trzy dni wcześniej jeden z nich natknął się na niedźwiedzicę z młodymi. Zwierzę stanęło na tylnych łapach, ryknęło jak kościelny dzwon, a potem zawróciło.

      Opowiedzieli też o żonie ministra z lat osiemdziesiątych, do której należał spory kawał przygranicznej ziemi. Doczytałem potem w internecie, że ów nieżyjący już polityk na popegeerowskich gruntach hodował jałówki na mięso, a w swojej rezydencji trzymał trofeum własnoręcznie upolowanej żyrafy. Podobno z jej nóg zrobił stolik.

      11

      Zamiast hibernować, niedźwiedzie coraz częściej pojawiały się w moich rozmowach.

      W „Gazecie Bieszczadzkiej” przeczytałem, że do spotkań z nimi dochodzi najczęściej w lutym, gdy zaczyna się „dzika pogoń za zrzutami jeleni”. Ustami rzecznika Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Krośnie wytłumaczono, że dziewięćdziesiąt procent wszystkich ataków na człowieka to właśnie przypadki łowców poroża, którzy patrząc wyłącznie pod nogi, nieświadomie ładują się w niedźwiedzie ostoje. Przyjęło się, że zrzuty zaczynają się w połowie lutego i trwają aż do połowy maja. W tkance kostnej poroża tworzą się wówczas jamy, które z czasem stają się tak duże, że w końcu róg odłamuje się od możdżeni. Pierwszy odpada zwykle w wyniku uderzenia czy potrącenia. Głowa jelenia staje się niesymetrycznie obciążona, więc zwierzę stara się szybko pozbyć również drugiego i odzyskać życiową równowagę. Znalazca ma z tego sto złotych za kilogram.

      Ten sam człowiek przekonywał, że na terenie krośnieńskiej dyrekcji żyło około dwustu niedźwiedzi brunatnych, ale według naukowczyni, którą cytowała „Gazeta Wyborcza”, była to liczba wzięta z kosmosu. Z prowadzonych przez Instytut Ochrony Przyrody Polskiej Akademii Nauk badań DNA z kału i sierści wynikało, że osobników jest ledwie około pięćdziesięciu pięciu. Według doktor habilitowanej Nurii Selvy Fernandez leśnicy musieli po prostu liczyć po kilka razy tego samego niedźwiedzia.

      Jeden z osobników, któremu przytwierdzono nadajnik, wędrował przez siedem nadleśnictw; widziano go nie tylko w Bieszczadach, ale i na Słowacji. Opuszczone doliny, gdzie wciąż owocują osierocone sady, były dla niedźwiedzi szerokimi autostradami.

      Ogromne ssaki można coraz częściej spotkać w zimie nie dlatego, że jest ich coraz więcej, ale dlatego, że coraz częściej rezygnują z hibernacji. Zamiast w ciszy i spokoju przytulnej gawry spalać jesienny zapas tłuszczu, zaczęły korzystać z kukurydzy, buraków, ziemniaków, kapusty czy chleba, którymi myśliwi nęcą kopytne.

      Dlatego wszyscy, których o to pytałem, mówili, że w lesie trzeba być po prostu głośno. Rozmawiać, śpiewać lub co jakiś czas walić kijem w drzewo, bo zwierzęciu wcale nie zależy na spotkaniu.

      Gdyby jednak do niego doszło, należy unikając wzroku zwierzęcia, powoli oddalić się tam, gdzie rośnie pieprz. Zejść mu z drogi. Jeśli niedźwiedź zacznie się zbliżać, spokojnie do niego mówić i nie wykonywać gwałtownych gestów. W ostateczności paść w bezruchu na ziemię, twarzą i brzuchem do podłoża, rękami zakryć głowę i szyję, licząc, że skończy się na kilku zadrapaniach.

      Sposobu „na Szweda”, który podejrzałem kiedyś w internecie, nikt nie rekomenduje. Film przedstawiał niejakiego Ralpha Perssona, który na zaśnieżonej, leśnej drodze gdzieś na północy kraju natknął się na niedźwiedzia. Zwierzę wychynęło spomiędzy świerków i ruszyło na Perssona. Ten ze stoickim spokojem poczekał do ostatniej chwili i gdy był już na machnięcie wyposażoną w kilkunastocentymetrowe pazury łapą, z rykiem wyrzucił swoje ramiona w górę. Przestraszone zwierzę nagle skurczyło się w oczach i uciekło.

      12

      Pana Franciszka z Myczkowa niedźwiedzica odwiedziła we Wszystkich Świętych. W jego relacji wszystko działo się o wpół do pełnej godziny.

      O wpół do czwartej po południu zastał swoją pasiekę na Bercu zdewastowaną do przedostatniego ula. Do ostatniego, stojącego pod rozłożystym orzechem, dołożył dwie oszczędzone ramki z pszczołami, po czym o wpół do siódmej zrozpaczony poszedł do oddalonego o parę minut domu.

      W tym czasie jego żona odwiedzała grób swojego ojca na cmentarzu w Solinie. Gdy o wpół do ósmej wróciła, zaproponowała, aby jeszcze raz ocenili straty. Okazało się, że przez minioną godzinę sprawczyni dokończyła robotę. Przez wybite okno dostała się również do ogrodowego domku, w którym pan Franciszek trzymał sprzęt pszczelarski, miodarkę i kuchenkę. Na szczęście nie wyłamała drzwi do sąsiedniej izby, w której znajdowały się – w liczbie stu – przygotowane na wiosnę nowe ramki z suszem. Najprawdopodobniej to ich zapach skusił niedźwiedzia do włamania. Zwierzę nie potrafiło jednak wydedukować, skąd dochodzi.

      Wśród trochę mniejszych alaskańskich niedźwiedzi czarnych, zwanych baribalami, odnotowano kiedyś podobny przypadek włamania do wybudowanej w dziczy chaty myśliwskiej, w której trzymano zapasy jedzenia. Ku zdziwieniu właściciela zwierzę dobrało się jednak tylko konserw z tuńczykiem, nie tykając tych fasolowych. Biolog zajmujący się dużymi drapieżnikami tłumaczył potem, że silną cechą niedźwiedzi wcale nie jest wzrok i umiejętność czytania etykiet, ale węch. Najwyraźniej baribal poczuł pozostałe na szczelnych puszkach resztki zapachu tuńczyka z taśmy produkcyjnej z fabryki, a potem przekłuł metal zębami. Fasoli po prostu nie lubił.

      Od wpół do ósmej do wpół do pierwszej pan Franciszek, jego żona i szwagier siedzieli przy dwóch rozpalonych na przeciwnych krańcach działki ogniskach z załączoną piłą motorową i tłukli kijem w zdartą patelnię. Ale kiedy z mroku wyłoniła się kosmata głowa niedźwiedziątka, uznali, że i tak przekroczyli granice wyznaczonej rozsądkiem odwagi, więc zamilkli i uszli do domu.

      O siódmej rano ogniska

Скачать книгу