.
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу - страница 29
Wyraził swoją wątpliwość na głos.
– Czytałem o tym w opracowaniu naukowym – odparował Thom.
– Tak czy inaczej, miałem na myśli kawę. Poza tym wcale nam się nie spieszy? Piloci odlecieli do Londynu, żeby przywieźć tamtych świadków do Amsterdamu. Nie mogą, ot tak, zawrócić i odstawić nas z powrotem do Stanów. Nocujemy w Neapolu.
– Pojedziemy do hotelu. Może później. Lampka wina. Mała.
Zarezerwowali dwupokojowy apartament w hotelu blisko wybrzeża, który znalazł im Thom. „Dostępny dla niepełnosprawnych i romantyczny”, dodał opiekun, na co Rhyme przewrócił oczami.
Kryminalistyk rozejrzał się po ulicy.
– To jak, kawa? – zapytał. – Naprawdę jestem zmęczony. Patrzcie. Kawiarnia. – Ruchem głowy wskazał na drugą stronę ulicy, Via Medina.
Sachs przyglądała się lśniącemu, niskiemu samochodowi sportowemu, który minął ich, dudniąc silnikiem. Rhyme nie miał pojęcia, co to za marka, model i ile koni mechanicznych ma pod maską, ale musiała to być potężna maszyna, skoro wzbudziła zainteresowanie Amelii. Sachs skierowała wzrok na Rhyme’a.
– Szczeniackie wojenki, kto tu ważniejszy – oznajmiła poirytowana.
Rhyme odpowiedział uśmiechem. Cały czas myślała o sprawie.
– W Stanach federalni kontra stanowi – ciągnęła. – Tutaj Włochy kontra Ameryka. Wygląda na to, że wszędzie bawią się w to samo. Przecież to idiotyzm, Rhyme.
– Masz rację.
– Nie wyglądasz na przejętego.
– Hm.
Zerknęła na budynek za nimi.
– Trzeba zatrzymać tego gościa. Niech to szlag. No dobra, możemy im pomóc nawet z Nowego Jorku. Po powrocie zadzwonię do Rossiego. Wygląda na rozsądnego człowieka. Zdecydowanie bardziej rozsądnego niż ten drugi. Prokurator.
– Podoba mi się jego imię i nazwisko – odparł Rhyme. – Dante Spiro. No więc macie ochotę na kawę czy nie?
Ruszyli w stronę lokalu, którego specjalnością były chyba ciastka i lody.
– Jesteś zmęczony, dobrze zrobiłoby ci tiramisu – powiedział Thom do Rhyme’a. – Wiesz, co po włosku oznacza nazwa tego deseru? „Postaw mnie na nogi”. Jak herbata w Anglii, daje ci energię po południu. Pamiętaj, „kawą” nazywają tutaj to, co my znamy jako espresso. Jest jeszcze cappuccino, latte i americano, czyli espresso z gorącą wodą podawane w większej filiżance.
Kelnerka znalazła im miejsce na zewnątrz, niedaleko metalowej przegrody oddzielającej stoliki od chodnika. Przepierzenie było osłonięte malowanym bannerem, prawdopodobnie czerwonym, gdy go wieszano, a teraz w odcieniu spłowiałego różu. Z napisem „Cinzano”.
Podeszła do nich inna kelnerka, mrukliwa dwudziestokilkulatka w czarnej spódnicy i białej bluzce, która łamaną angielszczyzną zapytała, czego sobie życzą.
Sachs i Thom zamówili cappuccino, a opiekun poprosił jeszcze o lody. Spojrzała na Rhyme’a.
– Per favore, una grappa grande – powiedział.
– Si.
Zanim Thom zdążył zaprotestować, zniknęła. Sachs się zaśmiała.
– Zrobiłeś mnie w balona – mruknął opiekun. – To jest lodziarnia. Kto mógł wiedzieć, że mają koncesję na alkohol?
– Lubię Włochy – oświadczył Rhyme.
– A gdzie się nauczyłeś włoskiego? Skąd w ogóle wiesz, co to jest grappa?
– Z przewodnika po Włoszech Frommera – odrzekł Rhyme. – Pożytecznie wykorzystałem czas podczas lotu. Ty natomiast, jak zauważyłem, wolałeś spać.
– Tobie też by się to przydało.
Pojawiły się napoje, a Rhyme prawą dłonią uniósł kieliszek i skosztował.
– Bardzo… orzeźwiająca. Powiedziałbym, że docenienie tego smaku wymaga czasu.
Thom wyciągnął rękę.
– Jeżeli ci nie smakuje…
Rhyme odsunął kieliszek.
– Potrzebuję czasu, żeby w tym zasmakować.
Usłyszała ich stojąca niedaleko kelnerka.
– Niestety, my nie mamy tu najlepsza grappa – usprawiedliwiała się skruszona. – Ale jak pójdziecie do większej restauracji, dadzą wam więcej i lepiej grappy. I destylat. Podobny do grappy. Musicie spróbować oboje. Najlepsze są z Barolo w Piemoncie i z Wenecja Euganejska. Na północy. Ale to moje zdanie. Skąd przyjechaliście?
– Z Nowego Jorku.
– Ach, Nowy Jork! – Oczy jej rozbłysły. – Manhattan?
– Tak – odparła Sachs.
– Kiedyś pojadę tam. Byłam z rodziną w Disneyland. Na Florydzie. Odwiedzę Nowy Jork. Chcę jechać na łyżwach na lodzie w Rockefeller Center. Czy można jeździć tam cały czas?
– Tylko zimą – powiedział Thom.
– Allora, dziękuję!
Rhyme wypił drugi łyk grappy. Mimo że smakowała już łagodniej, postanowił skosztować którejś z lepszych odmian. Zatrzymał wzrok na frontonie komendy policji, na którą zerkał niemal bez przerwy. Przełknął grappę i pociągnął następny łyk.
Thom, który z wyraźną przyjemnością delektował się deserem i kawą, spojrzał na niego podejrzliwie.
– Wyglądasz o wiele lepiej – zauważył. – Na mniej zmęczonego.
– Tak. Niewiarygodne.
– Chociaż mam wrażenie, jakbyś na coś niecierpliwie wyczekiwał.
Miał rację.
– Na co?
– Na to – rzekł Rhyme, kiedy zadzwonił telefon Sachs.
Zmarszczyła brwi.
– Nie ma numeru.
– Odbierze. Wiemy, kto to.