Odwet. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Odwet - Vincent V. Severski страница 27
– Jak to zmarł?! – krzyknął Majewski. – Co pani mówi?
– Zmarł na serce. Bardzo proszę, panie konsulu, o pomoc.
– Nie wezwała pani karetki?
– Nie. On nie żyje.
– Zaraz tam przyjadę! Proszę nic nie robić. Nigdzie nie dzwonić. – Majewski rozłączył się.
Zjawił się w ciągu piętnastu minut. Drzwi były otwarte, więc wszedł do mieszkania bez zaproszenia. Był bardzo zdenerwowany i mówił szeptem, jakby się bał, że zakłóca majestat śmierci.
– Gdzie? – zapytał, a Ewa wskazała głową łazienkę.
Wrócił po kilkunastu sekundach i wyglądał na jeszcze bardziej przybitego. Usiadł na skraju kanapy. Przez chwilę milczał, aż w końcu odezwał się ponaglony pytającym spojrzeniem zapłakanej Ewy.
– Jest jeszcze ciepły. Trzeba wezwać karetkę. Zmarł przy pani? O której to było?
– Nie. Znalazłam go zaraz po przyjeździe – odparła. – Już na lotnisku czułam, że coś się stało… nie przyjechał po mnie.
– Nie obejdzie się bez policji. Mamy problem, duży problem… O mój Boże! – Wydawał się załamany. – Pani wie, co to znaczy?
Ewa tylko wzruszyła ramionami i wytarła nos.
Majewski położył ręce na głowie. Zawsze przyjmował taką pozycję, kiedy się denerwował i nie wiedział, co robić. Właściwie powinien wrócić do konsulatu i napisać do Centrali natychmiastową depeszę z prośbą o instrukcję, ale nie mógł przecież czekać z martwym Robertem w wannie. Policja azerska szybko by się zorientowała, że dzieje się coś podejrzanego. Nie mógł też wykluczyć, że miejscowe służby zdawały sobie sprawę, kim w gruncie rzeczy jest Robert, i mogłyby zechcieć wykorzystać sytuację do własnych celów. Mają w końcu na swoim terenie martwego szpiega.
Myślał szybko i chaotycznie, a im dłużej to trwało, tym bardziej się denerwował, bo czas uciekał, a on wciąż nie podjął żadnej decyzji. W końcu wypuścił głośno powietrze i zdjął ręce z głowy.
– Zrobimy tak, pani Ewo – zaczął. – Jeżeli się pani zgodzi. Wezwiemy pogotowie, ale powie pani, że Robert zmarł w łazience, kiedy była pani w domu. Pani jednak tego nie zauważyła… bo na przykład jeszcze spała… i odkryła ciało dopiero po godzinie. A Robert przecież chorował na serce. Miał kiedyś zawał, prawda? Ja to potwierdzę. Nie będzie dochodzenia, sekcji i w ogóle sprawa stanie się prostsza. Spiszą protokół i po problemie. Co pani na to?
– Nic nie rozumiem. Po co to wszystko? – Ewa wycierała nos i oczy.
– Nooo… wie pani przecież, że Robert był…
– No wiem.
– Jeśli policja będzie mieć jakieś wątpliwości co do przyczyny jego śmierci, to czekają nas ogromne problemy. Skoro umarł, kiedy był sam w domu… śledztwo murowane. Będą przeszukiwać dom i badać wasze życie… rozumie pani… przesłuchania…
– No dobrze… to co mam mówić?
– Właściwie to bardzo proste. Powie pani, że Robert źle się czuł w nocy, a rano, kiedy pani jeszcze spała, postanowił się wykąpać. Po przebudzeniu poszła pani do łazienki, znalazła go martwego i będąc w szoku, wezwała mnie, bo jesteśmy przyjaciółmi. Ani słowa, że dopiero przyleciała pani z Polski. Da pani radę?
– Dam – odparła. W odczuciu Majewskiego zrozumiała, że robi to także dla siebie.
Konsul podniósł się z kanapy, wyjął telefon i podszedł do otwartego okna z widokiem na park. Nieraz miał do czynienia z przypadkami śmierci Polaków za granicą i wiedział, co ma teraz zrobić i gdzie zadzwonić. Po minucie wrócił do Ewy, przysiadł się blisko niej i objął ją ramieniem, a ona się w niego wtuliła.
– Zaraz przyjadą – wyszeptał, bo chciał okazać współczucie, ale nie zabrzmiało to szczerze. – Zajmę się wszystkim, pani Ewo. Niech się pani nie martwi… Aha! – niemal wykrzyknął. – Zanim przyjadą, muszę zabrać jego komputer i telefon. Gdzie są?
Wskazała głową na przedpokój. Majewski od razu znalazł laptop. Przy okazji wepchnął do szafy walizkę Ewy.
– A telefon?! – zawołał, ale Ewa tylko wzruszyła ramionami.
Rozejrzał się wokół i zaraz pomyślał, że Robert na pewno zabrał telefon do łazienki. Przeszukał pomieszczenie, ale nigdzie go nie znalazł. Szybko przeszedł do sypialni. Przypomniał sobie, że musi ugnieść pościel na miejscu Ewy, więc wskoczył do łóżka i nakrył się kołdrą. Potem zlustrował pokój, ale telefonu nie znalazł. Zaczął się poważnie niepokoić.
W końcu wyjął swój telefon i wybrał numer Roberta. Zaczął nasłuchiwać, ale w sypialni nie było żadnego sygnału. Zajrzał do salonu, do gabinetu – też cisza.
Może wyłączył dźwięk – przemknęło mu przez myśl. Kurwa mać!
Wybrał numer ponownie. Postał chwilę w przedpokoju i w końcu wrócił do łazienki. Nagle wydało mu się, że słyszy jakiś stłumiony dźwięk, ale nie mógł ustalić, skąd dochodzi. U Roberta włączyła się automatyczna sekretarka i sygnał się urwał. Odetchnął. Telefon był w łazience. Wybrał numer trzeci raz i teraz miał już pewność, że dźwięk dobiega z szafki. Otworzył szybko pierwszą szufladę, potem drugą i trzecią. Między ręcznikami wymacał telefon.
Robert go ukrył? – pomyślał zdziwiony. Dlaczego?
Wsunął aparat do kieszeni, wpadł do przedpokoju, złapał laptop i zbiegł do samochodu, który zaparkował przed domem.
Ledwie nacisnął pilota, usłyszał za sobą niski głos.
– Pan z polskiej ambasady? – zapytał po rosyjsku z azerskim akcentem mężczyzna koło sześćdziesiątki z potężną siwą czupryną i czarnym sumiastym wąsem.
– Tak – odparł Majewski, trzymając pod pachą laptop.
– Inspektor Hasan Gasimow. – Tamten pokazał legitymację policyjną. – To pan wzywał pogotowie?
– Tak – rzucił konsul przez zaciśnięte gardło i pomyślał: Kurwa jebana go mać!
– Co się stało?
– Mój przyjaciel, polski dziennikarz, miał zawał i zmarł w domu.
– Tak? Tak sam zmarł?
– Tak. Jego żona jest świadkiem.
– A co pan ma pod pachą? – Policjant był dociekliwy.
– Laptop.