Odwet. Vincent V. Severski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Odwet - Vincent V. Severski страница 29

Odwet - Vincent V. Severski

Скачать книгу

plik, poszedł zalać herbatę. Po drodze pozdrowił ambasadorów, ale nie czekał, aż mu odpowiedzą. Po ośmiu minutach wrócił, trzymając oburącz kubek nakryty talerzykiem, i najpierw go postawił, a dopiero potem obszedł biurko.

      Była siódma dwadzieścia jeden, kiedy spojrzał w okno. Nad szpitalem nie było ptaków.

      Nacisnął ikonkę Sindbad i na ekranie pojawiła się kopia pierwszej strony akt nr 2067/11/tom 1. Otworzył najpierw Spis dokumentów. W sprawie było trzysta dwadzieścia pięć dokumentów i pięćset czterdzieści trzy karty.

      Roman nie miał zamiaru czytać wszystkiego. Zajęłoby mu to pół dnia, a była już środa. Wiedział, czego potrzebuje. Przejechał palcem po spisie i od razu znalazł dokument, którego szukał: Raport o wyrażeniu zgody na realizacje operacji krypt. „Sindbad”. Datowany na dwudziesty trzeci maja 2015 roku. Autor: podpułkownik Olgierd Ekiert.

      Kursorem przerzucił akta do strony 129. Od razu rozpoznał pismo byłego szefa AW Filipa Koryckiego. W lewym górnym rogu, pod decyzją Zatwierdzam, widniał zapisany gęsto odręczny kaligraficzny tekst w typowym dla Koryckiego skosie. Tylko on pisał zielonym atramentem w ułożeniu północny zachód – południowy wschód. To był czas, kiedy Korycki kierował wywiadem po raz pierwszy.

      Ze stanowiska szefa Agencji Wywiadu został usunięty przez premiera Boleckiego rok temu, podczas swojej drugiej kadencji, w związku ze sprawą porwania oficera wywiadu w Pakistanie i samobójstwem pułkownika Pańskiego. Oficjalnie podał się do dymisji, powołując się na zły stan zdrowia. Opinia publiczna nigdy się nie dowiedziała, że wraz z ministrem spraw zagranicznych Grobelnym podkopywał premiera, a Pański był rosyjskim szpiegiem. Byłoby to stanowczo za dużo i mogło rzeczywiście zaszkodzić Boleckiemu, więc sprawę trzymano w tajemnicy. Tymczasem Korycki i Grobelny, wychodząc z założenia, że premier jest zakładnikiem własnej tajemnicy i nigdy nie ujawni prawdy, przeszli do opozycji i stali się jego czołowymi krytykami.

      Na pierwszej stronie oprócz wpisu Koryckiego było jeszcze kilka podpisów, pieczątek i paraf. Roman od razu rozpoznał zapis Zgoda i autograf premiera Boleckiego, podpis byłego ministra obrony narodowej Malinowskiego, koordynatora służb Tomczyka, pieczątkę i podpis dowódcy GROM-u generała Klebera oraz parafę pułkownika Pańskiego. Były jeszcze dwa nierozpoznane przez Romana podpisy, ale zakładał, że jeden z nich musi należeć do ministra spraw zagranicznych Romkowskiego. W sumie osiem paraf, z czego pięć nakreślonych przez czołowych polityków dzisiejszej opozycji, jeden czynnego wojskowego, jeden samobójcy i jeden niezidentyfikowany. Roman sprawdził wszystkie daty pod podpisami. Pierwsi byli Korycki i Pański, drugi Tomczyk, potem Malinowski, Kleber i Romkowski. Przedostatni zapoznał się premier Bolecki, a ostatni, dwa dni później – anonim. Obieg dokumentu trwał siedem dni.

      Przez chwilę Roman pomyślał o pułkowniku Pańskim. Czasami zastanawiał się, dlaczego z jego powodu nie ma wyrzutów sumienia. W końcu to on go zdekonspirował i doprowadził do samobójstwa. Może gdyby inaczej zainscenizował jego ujawnienie albo zrealizował je w bardziej łagodny sposób, Pański przebywałby w więzieniu, żywy. Dowiedziano by się, co dokładnie zdradził Rosjanom, i nie trzeba byłoby robić tak głębokiej czystki w Agencji. Kiedy jednak próbował prześledzić swoje postępowanie w tamtych dniach, nie mógł znaleźć żadnego istotnego błędu. Były drobiazgi, ale nie miały wpływu na końcowy efekt. Co potwierdziła komisja śledcza w Agencji.

      Zenon Pański zaczął współpracę z Rosjanami na kilka miesięcy przed swoją dekonspiracją, więc ich aktywny udział w sprawie, która zakończyła się dwa lata wcześniej, był mało prawdopodobny, ale nie niemożliwy – skonstatował Roman. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że pułkownik Pański musiał sprzedać Rosjanom całą swoją wiedzę. Taki jest warunek wstępny każdej zdrady, ale zdarzają się wyjątki. W końcu jest różnica między draństwem a ryzykiem – pomyślał Leski i uznał, że powinien o tym pamiętać w przyszłości, kiedy będzie pisał raport w sprawie Rubeckiego.

      – Ale wnioskami niech się martwią teraz premier i szef – powiedział na głos. – Dalej już tylko śmierdząca polityka, a ja muszę w Bieszczady.

      Zaczął czytać raport. Od razu okazało się, że sprawa kryptonim „Sindbad” dotyczy tylko operacji odbicia polskich zakładników. Część poświęcona uprowadzeniu pięciu polskich wolontariuszy w Iraku nosiła kryptonim „Noc” i była tylko podstawą do napisania tego raportu.

      Losy pięciorga polskich studentów medycyny, trzech dziewczyn i dwóch chłopców, przez trzy miesiące śledził cały kraj. Zniknęli z obozu dla uchodźców w Irbilu i po kilku tygodniach okazało się, że są więzieni w Azidzie. Instytucje państwowe dokładały wszelkich starań, by ich ratować. ISIS domagało się uwolnienia przez Bagdad stu swoich bojowników. Władze irackie nawet nie reagowały na głosy z Warszawy, a Waszyngton wobec polskiego rządu wykazywał symptomatyczną obojętność. Państwo Islamskie więziło co najmniej kilkudziesięciu zachodnich obywateli, więc pięcioro Polaków nie robiło na nikim wrażenia.

      Premier Bolecki podjął zatem decyzję rozwiązania problemu we własnym zakresie, a rozpracowanie zlecił Agencji Wywiadu.

      W tym momencie rozpoczęła się sprawa „Sindbad”, którą przydzielono podpułkownikowi Olgierdowi Rubeckiemu, zastępcy dyrektora Biura Operacji Specjalnych.

      – Dobre pióro, lekka myśl, błyskotliwy, twardy, pewny siebie i logiczny… Dużo tego, za dużo… – powiedział do siebie Roman po przeczytaniu trzech stron z trzydziestostronicowego raportu.

      | 23 |

      Obdukcja ciała Roberta przedłużała się. To nie był dobry znak i mógł wieścić kłopoty. Majewski zastanawiał się, czy nie powinien ściągnąć kogoś z konsulatu do pomocy, ale zrezygnował, kiedy dotarło do niego, że musiałby go wtajemniczyć w swoje oszustwo. Najbardziej denerwował się brakiem łączności z Centralą, a nie miał bezpiecznego telefonu. Postanowił jednak zadzwonić do kadr, by MSZ poinformowało Infopress o śmierci Kunickiego.

      Stamtąd wiadomość powinna szybko dotrzeć na Miłobędzką – pomyślał. Tylko co z tego? Nie dość, że mi nie pomogą, to jeszcze zaczną zadawać pytania.

      Doszedł do wniosku, że najpierw zakończy sprawę tutaj, zaczeka, aż zabiorą ciało Roberta, a potem pojedzie do ambasady i wyśle depeszę, w której wszystko opisze. Przynajmniej będzie miał co napisać.

      Z łazienki pierwszy wyszedł Gasimow. Włożył ręce do kieszeni i cicho pykając ustami, obszedł salon. Zaglądał we wszystkie kąty, przystawał, jakby nagle coś go zainteresowało, oglądał obrazki na ścianach i porcelanę w kredensie. Wydawało się, że zaraz przeciągnie palcem po bibliotece, żeby sprawdzić poziom kurzu, ale jednak niczego nie dotknął.

      Czeka na lekarza. Boi się zostawić odciski palców – pomyślał Majewski.

      Minęło dwadzieścia minut. Z łazienki wyszedł drugi policjant, a po chwili także lekarz, który zdejmował lateksowe rękawiczki. Bez słowa usiedli naprzeciwko Ewy i Majewskiego. Lekarz wyjął z neseseru duży notatnik formatu A4 i zaczął coś w nim pisać. Wysoki policjant też wyciągnął podobny blok, ale tylko położył go na kolanach i przytrzymał dłonią.

      – Mówi pani po rosyjsku? – zapytał komputerowym głosem.

      – Nie… nie mówi, ale rozumie – odezwał się

Скачать книгу