Odwet. Vincent V. Severski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Odwet - Vincent V. Severski страница 33

Odwet - Vincent V. Severski

Скачать книгу

przez otwarte szeroko okno. Nad szpitalem nie było ptaków. Uspokoił się nieco, ale na wszelki wypadek zmierzył sobie tętno. Miał sto dziesięć uderzeń. Zamknął oczy i rozłożył fotel. Postanowił, że od dzisiaj będzie pił co drugą herbatę.

      | 25 |

      Rubecki wrócił do domu taksówką o dwudziestej pierwszej. Rozgrzane miasto, a wewnątrz miły chłód z klimatyzatora. Zostawił laskę w przedpokoju i zsunął mokasyny. Poszedł wprost do salonu i od razu nalał sobie dawkę chivas regal. Nieco większą niż zwykle. Zadzwonił telefon, ale Rubecki spojrzał tylko na wyświetlacz i wsunął go do kieszeni. Wiedział, kto dzwoni.

      Przypomniał sobie, że nie umył rąk. Przez chwilę wahał się jeszcze, czy powinien pójść najpierw do łazienki, ale ostatecznie zrezygnował. Był bardzo zmęczony, więc zaległ na kanapie w ciemnym pokoju z kryształową szklaneczką w dłoni. Położył głowę na oparciu i czekał na odpowiedni moment, by się napić.

      Cały dzień spotkań z mediami wyczerpał go do cna. Te same pytania, te same odpowiedzi. Uśmiechy, spojrzenia. Każdy gest kontrolowany, wypracowany, podpatrzony. Zgłosiło się nawet kilku specjalistów od wizerunku medialnego gotowych za darmo pracować nad udoskonalaniem jego publicznego oblicza. Zgodził się na dwadzieścia fotek selfie z przygodnymi przechodniami, kelnerami w restauracji i grupą licealistów na ulicy. Nie prowadził żadnej aktywności na Facebooku, Twitterze ani żadnym innym portalu, ale jego hasztag bił rekordy popularności, tego dnia szczególnie.

      Wiedział, że tak będzie, i coraz bardziej mu się to podobało. Miał nad wszystkim kontrolę. Nigdy nie przypuszczał, że tak łatwo i tak szybko uda mu się stanąć w światłach reflektorów. Wydawało mu się dotąd, że jest zbyt sztywny, by dobrze zagrać tę rolę. A tymczasem wystarczyło tylko wszystko dobrze zaplanować i konsekwentnie wcielać plan w życie, tak jak operację „Sindbad”.

      Chwilami zastanawiał się z niedowierzaniem, czy to możliwe, żeby wszyscy byli aż tak naiwni i dawali sobą manipulować z taką łatwością. Jakby chcieli, żeby tak było. Ta świadomość nie tylko utwierdzała go jeszcze mocniej w przekonaniu, że idzie dobrą drogą, ale też dodatkowo mile podbudowywała jego męskie poczucie wartości. Miał stonowane ego, ale czasami i on lubił odpłynąć, szczególnie gdy obserwował reakcje w sieci. Nieliczne przypadki hejtu wywoływały natychmiastowe i spontaniczne kontruderzenie ze strony patriotów, a to wskazywało, że ma swoje waleczne wojsko, swoją gwardię. To miało wymierne znaczenie.

      Pociągnął duży łyk whisky, przytrzymał go w ustach i po chwili przełknął, jakby nie był pewny, czy chce to zrobić. Poczuł, jak alkohol pali mu przeciążoną od całodziennych rozmów krtań, leci dalej w dół i powoli rozgrzewa pusty żołądek. Nie otworzył jeszcze oczu, a whisky wróciła do głowy i rozjaśniła zakryty powiekami obraz.

      Być politykiem jest bardzo łatwo, czasami wystarczy tylko być – pomyślał z lekkim rozbawieniem. Za chwilę będę mógł postawić swoje warunki i wtedy zobaczymy, kto ma jakie karty. Kto mocniej zagra, Bolecki czy opozycja, a może nikt? Na razie musimy inwestować w suwerena, a potem weźmiemy wszystko gołymi rękami.

      Dopił whisky drugim łykiem, ale nic już nie poczuł. Z zamkniętymi oczami odczekał jeszcze chwilę i w końcu podniósł się z kanapy. Alkohol pobudził mu soki żołądkowe. Olgierd poczuł, że ma ochotę na kawałek kiełbasy i kromkę czarnego chleba. Lubił trzymać kiełbasę i chleb w jednej ręce między palcami. Szklankę wstawił do zlewu. Znów usłyszał sygnał telefonu. Sprawdził, kto dzwoni, ale i tym razem nie odebrał. Odezwał się esemes. Byłeś wspaniały – napisał ktoś, ale nie doczytał nadawcy. Przyszedł następny esemes i po chwili pojawił się komunikat: Dzwoni ojciec. Olgierd wyciszył dźwięk w telefonie i odłożył go na parapet.

      Wrócił do salonu. Włączył telewizor i wszedł do nagrań. Po chwili na ekranie ukazał się tytuł Rozmowa dnia, a zaraz potem jego surowa, ale dumna twarz.

      – Dobre! – rzucił na głos, wyraźnie zadowolony. – Telewizja sama wie, co ma robić. Nie potrzeba żadnych specjalistów od wizerunku… Tak… tak… to była dobra rozmowa.

      Nie lubił oglądać się w telewizji, ale ten program uznał za wyjątkowo udany. Miał wrażenie, jakby stacja starała się pokazać go w możliwie najlepszy sposób. Rozmawiali o odpowiedzialności za państwo i mógł opowiedzieć o swoich osobistych przeżyciach z Iraku. Wypadł bardzo autentycznie i przekonująco, chociaż zręcznie omijał zbyt trudne tematy. Jego twarz, oczy, spojrzenia, ręce mówiły więcej niż słowa. Wiedział, jak to robić, ale nie spodziewał się tak dobrego efektu.

      Minęła dwudziesta druga. Wyłączył telewizor i dopiero teraz się zorientował, że kawałek kiełbasy i chleb wciąż tkwią między jego palcami. Dokończył jedzenie, idąc do łazienki. Postanowił położyć się wcześniej, bo następny dzień zapowiadał się jeszcze pracowiciej. Wziął letni prysznic i żeby zaoszczędzić czas, umył pod wodą zęby.

      Po chwili zgasił światło i nagi wsunął się do łóżka. Pościel pachniała Polą. Uwielbiał jej feromony, były lepkie i mocne. Zamknął oczy, wtulił twarz w poduszkę i mocno się zaciągnął. Poczuł delikatne podniecenie.

      Nagle przypomniał sobie, że zostawił wyłączony telefon na parapecie w kuchni. Podniósł się i po ciemku przeszedł przez całe stumetrowe mieszkanie. Po powrocie do sypialni podłączył aparat do zasilania. Znowu wsunął się do łóżka, ale efekt Poli już minął. Spróbował zasnąć.

      Ocknął się, jakby ktoś uderzył go w twarz. Przez moment nie wiedział, gdzie jest, i potrzebował chwili, by się zorientować, że jest w domu. Nic mu się nie śniło, więc nie wiedział, dlaczego wybudził się tak gwałtownie. I dopiero teraz zobaczył, że jego telefon świeci w ciemności intensywnym seledynowym światłem.

      Kurwa, jakieś déjà vu? Implant mam, czy co? – pomyślał i sięgnął do stolika, ale telefon zgasł i zrobiło się ciemno.

      Po chwili znów się rozświetlił. Olgierd spojrzał na ekran. Piąty raz po linii szyfrowanej dzwoniła Pola.

      – Co z tobą? – odezwała się wściekła, kiedy tylko odebrał. – Dzwonię i dzwonię…

      – Która jest?

      – Pięć po dwunastej. Musimy się natychmiast zobaczyć – rzuciła.

      – To przyjedź do mnie. Możesz?

      – Marian pojechał do Krakowa, ale nie mogę…

      – Wiem, mówił mi dzisiaj, więc co…

      – Za dwadzieścia minut na rogu za szkołą. To pilne! – Była wyraźnie zdenerwowana i Olgierd od razu to zauważył. – Uważaj na siebie.

      – Widzimy się.

      Rubecki usiadł na skraju łóżka, ale światła nie zapalił. Zachowanie Poli było dziwne. Zaczął się zastanawiać, co ją tak niepokoi. Niewiele rzeczy mogło nią aż tak poruszyć. Nie była słabą panienką, która przejmowałaby się byle czym. Pracowała operacyjnie od lat, realizowała najtrudniejsze zadania i sporo przeszła. Miała pod komendą kilkudziesięciu ostrych oficerów i zarządzała nimi żelazną ręką. Potrafiła być bezwzględna,

Скачать книгу