Opowiadania kołymskie. Варлам Шаламов
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Opowiadania kołymskie - Варлам Шаламов страница 22
Istniała jeszcze jedna droga do nieśmiertelności – Tiutczewa:
Szczęśliwy, kto odwiedził świat,
Gdy losy jego się ważyły.
Ale jeśli już, jak widać, nie uda mu się być nieśmiertelnym, zachowując ludzką postać, jako ktoś fizycznie istniejący, to na nieśmiertelność jako twórca zasłużył na pewno. Nazywano go największym rosyjskim poetą dwudziestego wieku i on często myślał, że tak jest naprawdę. Wierzył w nieśmiertelność swych wierszy. Nie miał swoich uczniów, ale czy poeci mogą ich ścierpieć? Pisał również prozę – słabą, pisał także artykuły. Ale, jak zawsze mu się wydawało, jedynie w wierszach odkrył coś nowego i ważnego dla poezji. Całe jego przeszłe życie było literaturą, książką, baśnią, snem i tylko dzień powszedni był prawdziwym życiem.
Myślało mu się o tym wszystkim bez jakichś wewnętrznych sprzeciwów, odbywało się to samo z siebie, gdzieś głęboko w nim utajone. Rozmyślania te pozbawione były pasji. Już dawno owładnęła nim obojętność. Jakie to wszystko było nieważne, jakaś „mysia krzątanina” w porównaniu z niedobrym ciężarem życia. Sam się sobie dziwił – jak on może tak myśleć o wierszach, kiedy wszystko zostało już zdecydowane, i on o tym wiedział bardzo dobrze, lepiej niż ktokolwiek. I któż to by mógł być? Komu on tu jest potrzebny i kto się może z nim równać? Po co więc należało to zrozumieć i po co on czekał… i zrozumiał.
W tych chwilach, kiedy życie z powrotem pojawiało się w jego ciele i jego na wpół otwarte, zmętniałe oczy zaczynały nagle widzieć, powieki zaczynały drżeć, a palce się poruszać – powracały również myśli i nie wydawało mu się, że są to już myśli ostatnie.
Życie pojawiało się samo, jak pełnoprawny władca; nie przywoływał go, a mimo wszystko wnikało w jego ciało, w jego mózg, przepełniało go podobnie jak wiersze, jak natchnienie. I znaczenie tego słowa po raz pierwszy ujawniło się przed nim w pełni. Wiersze były tą życiodajną siłą, dzięki której on żył. To właśnie tak było. On nie żył dla wierszy, on żył wierszami.
Teraz było to tak oczywiste, tak dotkliwie jasne, że natchnienie to właśnie było życie: przed śmiercią dane mu było poznać, że życie było natchnieniem, właśnie natchnieniem.
I cieszył się z poznania tej ostatniej prawdy.
Wszystko, cały świat równał się wierszom – praca, odgłosy końskich kopyt, dom, ptaki, skała, miłość – całe życie układało się w wiersze i wygodnie tam bytowało. I tak powinno być, gdyż wiersze były słowem.
Strofy wierszy i teraz powstawały z łatwością, jedna za drugą, i jakkolwiek od dawna już nie zapisywał ich i nie mógł zresztą tego robić, to słowa pojawiały się łatwo w jakimś zadanym i za każdym razem niezwykłym rytmie. A rym był czujnikiem, magnetycznym narzędziem odnajdywania słów i pojęć. Każde słowo było częścią świata, odpowiadało na wezwanie rymu, i cały świat przelatywał z prędkością właściwą elektronicznej maszynie. Wszystko krzyczało – weź mnie. Nie, to mnie! Niczego nie trzeba było szukać. Jedynie odrzucać. Jakby dwaj ludzie tu istnieli – jeden, który tworzy, włączywszy pełne obroty, i drugi, który wybiera i od czasu do czasu zatrzymuje rozpędzoną maszynę. I ujrzawszy w sobie dwóch ludzi, poeta pojął, że właśnie teraz tworzy prawdziwe wiersze. Cóż z tego, że niezapisane? Zapisać, wydrukować – wszystko to marność nad marnościami. To, co najlepsze – to bezinteresowne. Najlepsze jest to, co nie zostało zapisane, co powstało i znikło, roztopiło się bez śladu, i tylko odczucie twórczej pracy, której nie sposób z niczym pomylić, dowodzi, że powstał wiersz, że powstało piękno. A może się myli? Czy jego twórcza radość nie niesie w sobie błędu?
Przypomniał