Opowiadania kołymskie. Варлам Шаламов

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Opowiadania kołymskie - Варлам Шаламов страница 51

Opowiadania kołymskie - Варлам Шаламов Historia

Скачать книгу

– A temu two­jemu… poda­run­kowi żyw­cem ode­rwę głowę – powie­dział, roz­ko­szu­jąc się wywar­tym wra­że­niem. – Gdzie kogut?

      Wywle­czono go natych­miast z domo­wego kur­nika, dokąd został wpusz­czony przez zapo­bie­gliwą gospo­dy­nię. Na Pół­nocy wszy­scy naczel­nicy trzy­mają (oczy­wi­ście w zimie) po kil­ka­dzie­siąt kur w miesz­ka­niach; czy żonaci, czy kawa­le­ro­wie – dla wszyst­kich kury to bar­dzo, bar­dzo dobry inte­res.

      Hono­rowy gość wyszedł na śro­dek pokoju, trzy­ma­jąc koguta w rękach. Ulu­bie­niec Andrieja Iwa­no­wi­cza leżał przez cały czas tak samo spo­koj­nie, zło­żyw­szy nogi i zwie­siw­szy na bok głowę. Andriej Iwa­no­wicz ze dwa lata hołu­bił go w swoim samot­nym miesz­ka­niu.

      Mocarne palce chwy­ciły koguta za szyję. Na twa­rzy hono­ro­wego gościa poprzez nie­czy­stą, grubą skórę wystą­pił rumie­niec. Podob­nie jak roz­gina się pod­kowy, takim ruchem hono­rowy gość ode­rwał kogu­towi głowę. Odpra­so­wane spodnie i jedwabną koszulę zbry­zgała kogu­cia krew. Damy, chwy­ciw­szy jedwabne chu­s­teczki, na wyścigi rzu­ciły się wycie­rać spodnie hono­ro­wego gościa.

      – Wody koloń­skiej!

      – Amo­nia­kiem!

      – Zamo­czyć w zim­nej wodzie!

      – Ale siła! To dopiero po rosyj­sku! Trach i gotowe! – zachwy­cał się jubi­lat.

      Hono­ro­wego gościa pocią­gnięto do łazienki, aby się obmył.

      – Tań­czyć będziemy w sali – zakrząt­nął się jubi­lat. – Ale Her­ku­les…

      Nakrę­cono pate­fon. Zasy­czała igła. Andriej Iwa­no­wicz wydo­stał się zza stołu, aby wziąć udział w tań­cach (hono­rowy gość lubił, by wszy­scy tań­czyli), i nastą­pił nogą na coś mięk­kiego. Nachy­liw­szy się, ujrzał mar­twe ciało koguta, bez­głowe zwłoki swego ulu­bieńca.

      Wypro­sto­wał się, ogląd­nął i nogą wepchnął głę­boko pod stół mar­twego ptaka. Potem spiesz­nie wyszedł z pokoju – hono­rowy gość nie lubił, gdy się spóź­niano na tańce.

      TERA­PIA WSTRZĄSOWA

      Jesz­cze w tych bło­go­sła­wio­nych cza­sach, kiedy Mierz­la­kow pra­co­wał jako wozak i można było we wła­snego wyrobu łusz­czarce (dużej puszce po kon­ser­wach, z podziu­ra­wio­nym na wzór sita dnem) pro­du­ko­wać z prze­zna­czo­nego dla koni owsa kaszę dla ludzi, goto­wać ją i zagłu­szać głód tą gorzką, gorącą masą – wtedy jesz­cze zasta­na­wiał się on nad jed­nym pro­stym zagad­nie­niem. Duże tabo­rowe konie z kon­ty­nentu codzien­nie otrzy­my­wały por­cję pań­stwo­wego owsa, dwu­krot­nie więk­szą niż maleń­kie i kosmate koniki jakuc­kie, cho­ciaż jedne i dru­gie woziły rów­nie mało. Mie­szań­cowi-per­sze­ro­nowi o imie­niu Grom sypano do żłobu tyle owsa, że star­czy­łoby go dla pię­ciu „jakut­ków”. Było to słuszne, wszę­dzie tak postę­po­wano i nie to męczyło Mierz­la­kowa. Nie mógł pojąć, dla­czego przy­dział żyw­no­ściowy dla czło­wieka w łagrze, ten tajem­ni­czy wykaz białka, wita­min, tłusz­czów i kalo­rii prze­zna­czo­nych do spo­ży­cia przez więź­niów i nazy­wany arku­szem kotło­wym, spo­rzą­dzany jest bez uwzględ­nie­nia wagi czło­wieka. Jeżeli sto­su­nek do niego jest taki sam jak do zwie­rzę­cia robo­czego, to w zagad­nie­niach przy­działu żyw­no­ści nale­ża­łoby być bar­dziej kon­se­kwent­nym i nie wkła­dać tyle trudu w obli­cza­nie jakiejś śred­niej aryt­me­tycz­nej, sta­no­wią­cej jedy­nie biu­ro­kra­tyczny wymysł. Ta straszna śred­nia w naj­lep­szym wypadku odpo­wia­dała jedy­nie nisko­ro­słym osob­ni­kom i rze­czy­wi­ście – mali „docho­dzili” póź­niej od innych. Kom­plek­sja Mierz­la­kowa odpo­wia­dała per­sze­ro­nowi Gro­mowi i żało­sne trzy łyżki kaszy na śnia­da­nie powięk­szały tylko bole­sne ssa­nie w żołądku.

      A prze­cież oprócz swej usta­wo­wej por­cji pra­cu­jący w bry­ga­dzie nie mógł otrzy­mać pra­wie niczego wię­cej. Wszystko, co naj­bar­dziej war­to­ściowe – i tłuszcz, i cukier, i mięso – tra­fiało do kotła w zupeł­nie innej propor­cji, niż wpi­sy­wano do arku­sza kotło­wego. Mierz­la­kow wie­dział jesz­cze coś innego: przede wszyst­kim umie­rali ludzie rośli. Żaden nawyk do cięż­kiej pracy nic tu nie potra­fił zmie­nić. Szczu­plutki inte­li­gent mimo wszystko trzy­mał się dłu­żej niż gigant-kału­ża­nin, uro­dzony kopacz, jeśli byli jed­na­kowo żywieni według łagro­wej „racji”. Ze zwięk­szo­nego za wyro­bione pro­centy przy­działu rów­nież nie­wiele było korzy­ści, bo zasad­ni­czy przy­dział skład­ni­ków żyw­no­ści pozo­sta­wał bez zmiany – zupeł­nie nie­obli­czony na doro­słych ludzi. Po to, aby lepiej zjeść, trzeba było lepiej pra­co­wać; aby zaś lepiej pra­co­wać, trzeba było lepiej jeść. Estoń­czycy, Łoty­sze, Litwini zawsze umie­rali pierwsi. Zawsze pierwsi „docho­dzili”, co było przy­czyną wyra­ża­nych przez leka­rzy spo­strze­żeń: cała Przy­bał­tyka jest słab­sza niźli lud rosyj­ski. Nor­malne warunki byto­wa­nia Łoty­szy i Estoń­czy­ków o wiele bar­dziej róż­niły się od byto­wa­nia w łagrze niż życie rosyj­skiego wie­śniaka i było im znacz­nie trud­niej. Ale rze­czy­wi­sty powód tkwił w czym innym – oni nie to, że byli mniej wytrzy­mali, lecz cał­kiem po pro­stu bar­dziej rośli.

      Pół­tora roku temu, po szkor­bu­cie, który szybko powa­lił nowi­cju­sza, tra­fiła się Mierz­la­ko­wowi praca sani­ta­riu­sza w miej­sco­wym szpi­ta­liku. Tam dowie­dział się, że dozo­wa­nia lekarstw doko­nuje się według wagi ciała. Bada­nie nowych lekarstw prze­pro­wa­dza się na kró­li­kach, myszach, świn­kach mor­skich, a doza lekar­stwa prze­zna­czo­nego dla czło­wieka wyli­czona jest na pod­sta­wie wagi jego ciała. Doza dzie­cięca jest mniej­sza niż dla doro­słych.

      Jed­nakże racjo­no­wa­nie w łagrze nie jest obli­czone odpo­wied­nio do masy ludz­kiego ciała. To wła­śnie było to zagad­nie­nie, które dzi­wiło i nie­po­ko­iło Mierz­la­kowa. Ale zanim osta­tecz­nie osłabł, udało mu się cudem urzą­dzić w cha­rak­te­rze wozaka tam, gdzie można było okra­dać konie z owsa i napy­chać nim swój żołą­dek. Mierz­la­kow myślał już, że uda mu się prze­zi­mo­wać, a potem będzie, co Bóg da. Tak się jed­nak nie stało. Kie­row­nik bazy kon­nej usu­nięty został za pijań­stwo, na jego miej­sce wyzna­czono star­szego wozaka, jed­nego z tych, któ­rzy w swoim cza­sie wyuczyli Mierz­la­kowa obcho­dze­nia się z bla­szaną łusz­czarką.

      Star­szy wozak sam nakradł nie­mało owsa i dosko­nale wie­dział, jak to się robi. Dążąc jed­nak do przed­sta­wie­nia się w jak naj­lep­szym świe­tle przed naczal­stwem, wła­sno­ręcz­nie ponisz­czył wszyst­kie łusz­czarki, nie będąc sam zain­te­re­so­wany pozy­ski­wa­niem owsia­nej kaszy. Zaczęto więc owies pra­żyć, goto­wać i jeść w natu­ral­nej postaci, w pełni dorów­nu­jąc koniom pod wzglę­dem żołąd­ków. Nowy kie­row­nik napi­sał raport i kilku woza­ków, w tym Mierz­la­kowa, posa­dzono do kar­ceru za kra­dzież owsa, a potem ode­słano z bazy kon­nej z powro­tem

Скачать книгу