Opowiadania kołymskie. Варлам Шаламов
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Opowiadania kołymskie - Варлам Шаламов страница 54
– Nie wolno przywiązywać – powiedział neuropatolog. – Wywichnie jeszcze rękę lub nogę. Będą go trzymać.
I neuropatolog, wziąwszy do ręki historię choroby Mierzlakowa, wpisał w rubryce „postępowanie”: terapia wstrząsowa. Następnie postawił datę.
Podczas terapii wstrząsowej wprowadza się do krwi chorego olej kamforowy w ilości kilkakrotnie przekraczającej dawkę tego lekarstwa, które zazwyczaj aplikuje się podskórnym zastrzykiem osobom ciężko chorym dla podtrzymania pracy serca. Działanie takiej ilości olejku prowadzi do nagłego ataku, podobnego do ataku szału lub epilepsji. Pod uderzeniowym działaniem kamfory ostro wzmaga się czynność wszystkich mięśni, wszystkich ruchowych sił człowieka. Mięśnie doprowadzone zostają do stanu niebywałego napięcia i siła nieprzytomnego staje się dziesięciokrotnie większa.
Minęło kilka dni, a Mierzlakow nawet nie myślał o tym, aby się rozgiąć z własnej woli. Nadszedł jednak poranek wpisany do historii choroby i przewieziono Mierzlakowa do Piotra Iwanowicza. Na Północy ceni się rozrywkę – gabinet lekarski był zapełniony. Ośmiu krzepkich sanitariuszy ustawiło się wzdłuż ściany. Na środku gabinetu stała kozetka.
– Będziemy to robić tutaj – powiedział Piotr Iwanowicz, wstając zza stołu. – Nie pójdziemy do chirurgów. Ale, ale, gdzie jest Siergiej Fiodorowicz?
– On nie przyjdzie – powiedziała Anna Iwanowna, siostra dyżurna. – Powiedział: jestem zajęty.
– Zajęty, zajęty – powtórzył Piotr Iwanowicz. – Przydałoby mu się popatrzeć, jak wykonuję za niego robotę.
Mierzlakowowi podwinięto rękaw i felczer posmarował mu przedramię jodyną. Wziąwszy strzykawkę do prawej ręki, felczer wprowadził igłę do żyły w pobliżu zgięcia łokcia. Z igły trysnęła do wnętrza strzykawki ciemna krew. Miękkim ruchem dużego palca felczer nacisnął tłoczek i żółty roztwór zaczął wpływać do żyły.
– Szybciej, szybciej proszę wprowadzać! – odezwał się Piotr Iwanowicz. – I prędko odstąpić. A wy – zwrócił się do sanitariuszy – trzymajcie go.
Ogromne ciało Mierzlakowa podskoczyło i poczęło się rzucać w rękach sanitariuszy. Trzymało go ośmiu ludzi, a on chrypiał, rzucał się, kopał. Sanitariusze trzymali go jednak mocno i powoli zaczął się uspokajać.
– Tak można tygrysa utrzymać, tygrysa! – krzyczał triumfalnie Piotr Iwanowicz. – Na Zabajkalu tak tygrysy rękami chwytają. Proszę zwrócić uwagę – mówił teraz do naczelnika szpitala – jak Gogol przesadza. Pamięta pan koniec Tarasa Bulby?: „Bez mała trzydzieści osób zawisło u jego rąk i nóg”. A ten goryl przecież większy od Bulby. I tylko ośmiu ludzi.
– Tak, tak, rzeczywiście – powiedział naczelnik. Wprawdzie Gogola nie pamiętał, ale terapia wstrząsowa niezwykle mu się spodobała.
Nazajutrz w czasie obchodu Piotr Iwanowicz zatrzymał się przy łóżku Mierzlakowa.
– No to jak? – spytał. – Jaka jest twoja decyzja?
– Wypisujcie – powiedział Mierzlakow.
CEDROWIEC
Na Dalekiej Północy, na styku tajgi i tundry, pośród karłowatych brzóz, nisko rosnących krzaków jarzębiny z ich nieoczekiwanie dużymi, jasnożółtymi jagodami, pośród sześćsetletnich modrzewi osiągających dojrzałość w trzysta lat, wiedzie swój żywot dziwne drzewo – cedrowiec. Jest to daleki krewny cedru – wiecznie zielonego iglastego krzewu z pniami grubszymi od ludzkiego ramienia, a wysokiego na dwa do trzech metrów. Cedrowiec jest niewybredny i rośnie na kamienistych stokach gór, uchwyciwszy się korzeniami szczelin. Jak wszystkie drzewa Północy, jest mężny i uparty. Niezwykła jest również jego wrażliwość.
Już późna jesień. Dawno pora, by spadł śnieg i nastała zima. Po brzegach białego nieboskłonu przez wiele dni przesuwają się niskie, zaniebieszczone, jakby całe w siniakach chmury. A dzisiaj jesienny, przejmujący chłodem wiatr złowrogo ucichł z samego rana. Czy to pachnie śniegiem?
Nie. Śniegu nie będzie. Jeszcze nie położył się cedrowiec. I mijają dni za dniami, śniegu nie ma, chmury błądzą gdzieś za sopkami, wysoko na niebie pojawia się blade, maleńkie słońce i wszystko jest tak jak jesienią.
A cedrowiec? Przygina się ku ziemi. Chyli się wciąż niżej, jakby pod narastającym bez miary ciężarem. Już skrobie wierzchołkiem kamienie i przyciska się do gruntu, rozciągając swe szmaragdowe łapy. Ściele się podobny do upierzonej, zielonej ośmiornicy. Leżąc tak, czeka jeden dzień, drugi, i oto z białego nieba sypie się jak proszek śnieg, i cedrowiec pogrąża się, na podobieństwo niedźwiedzia, w zimowym śnie. Na białej górze pęcznieją ogromne śnieżne bąble – to krzewy cedrowca zaległy na zimę.
A pod koniec zimy, kiedy śnieg pokrywa jeszcze ziemię trzymetrową warstwą, a w rozpadlinach tkwi ugnieciony przez zawieje w zwartą, ustępującą tylko żelazu masę, ludzie na próżno wypatrują oznak wiosny, choć według kalendarza już pora, by nadeszła. Dni jednak nie różnią się od zimowych, powietrze jest rozrzedzone i suche jak w styczniu. Na szczęście zdolność odczuwania u człowieka jest zbyt nikła, percepcja otaczającego go świata zbyt prosta, a przy tym posiada on tylko pięć zmysłów; wszystko to nie pozwala odgadnąć i prognozować.
Przyroda jest w swoich odczuciach bardziej subtelna niż człowiek. Coś o tym wiemy. Pamiętacie o rybach łososiowatych składających ikrę tylko w tej rzece, gdzie urodziły się same ze złożonej tam ikry? Pamiętacie o tajemniczych trasach przelotów ptaków? Niemało jest też roślin-barometrów i kwiatów-barometrów.
I oto pośród śnieżnej, bezkresnej bieli, pośród pełnej beznadziei podnosi się nagle cedrowiec. Strząsa z siebie śnieg, wyprostowuje się na całą wysokość, wznosi ku niebu swe zielone, oblodzone, zrudziałe nieco igliwie. Słyszy nieuchwytny dla nas zew wiosny i wierząc w nią, podnosi się wcześniej od innych na Północy. Zima się skończyła.
Bywa