Opowiadania kołymskie. Варлам Шаламов

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Opowiadania kołymskie - Варлам Шаламов страница 55

Opowiadania kołymskie - Варлам Шаламов Historia

Скачать книгу

w buj­nym roz­woju. Lecz jesień już bli­sko i oto, obna­ża­jąc drzewa, osy­puje się żółte, mięk­kie igli­wie modrzewi, zwija się i usy­cha polna trawa, pusto­szeje las. I tylko z daleka widać, jak pośród bla­do­żół­tej trawy i sza­rego mchu goreją w lesie ogromne, zie­lone pochod­nie cedrowca.

      Dla mnie cedro­wiec jest zawsze naj­bar­dziej peł­nym poezji rosyj­skim drze­wem, bar­dziej niż roz­sła­wione pła­czące wierzby, bar­dziej niźli wschodni jawor czy cyprys. I drwa z cedrowca płoną gorę­cej.

      CZER­WONY KRZYŻ

      Życie w łagrze tak jest zor­ga­ni­zo­wane, że naprawdę realną pomoc więź­niowi może oka­zać jedy­nie pra­cow­nik medyczny. Ochrona pracy to ochrona zdro­wia, a ochrona zdro­wia to ochrona życia. Naczel­nik łagru i pod­po­rząd­ko­wani mu nad­zorcy, dowódca straży wraz z oddzia­łem żoł­nie­rzy służby kon­wo­jenc­kiej, naczel­nik rejo­no­wego oddziału MWD ze swoim apa­ra­tem śled­czym, naczel­nik wydziału kul­tu­ralno-wycho­waw­czego, dzia­ła­jący wraz ze swym inspek­to­ra­tem na niwie łagro­wej oświaty – oto jak liczne jest naczal­stwo łagru. Woli tych ludzi, dobrej lub złej, powie­rza się sto­so­wa­nie „reżimu”. W oczach więź­nia wszy­scy ci osob­nicy sta­no­wią sym­bol uci­sku i przy­musu. Zmu­szają więź­nia do pracy, pil­nują dniem i nocą, aby nie uciekł, śle­dzą, żeby nie zjadł i nie wypił niczego ponad normę. Wszy­scy ci ludzie codzien­nie, co godzinę powta­rzają tylko to jedno: „Pra­cuj! Pra­cuj!”

      I tylko jeden czło­wiek w łagrze nie mówi więź­niowi tych uprzy­krzo­nych, znie­na­wi­dzo­nych i strasz­nych słów. Jest nim lekarz. Mówi on do więź­nia ina­czej: odpocz­nij, jesteś prze­mę­czony, nie idź jutro do pracy, jesteś chory. Jedy­nie lekarz nie wysyła więź­nia w zimo­wych ciem­no­ściach do oblo­dzo­nego, kamien­nego wykopu – każ­dego dnia na wiele godzin. Lekarz to obrońca więź­nia z urzędu, chro­niący go przed samo­wolą naczel­ni­ków, strze­gący przed gor­li­wo­ścią wete­ra­nów łagro­wych służb.

      Bywało, że w łagro­wych bara­kach wisiały na ścia­nach wiel­kie dru­ko­wane obwiesz­cze­nia: „Prawa i obo­wiązki więź­nia”. Było tam wiele obo­wiąz­ków i mało praw. „Prawo” pisa­nia podań do naczel­nika, byle nie kolek­tyw­nych… „Prawo” do pisa­nia listów do rodziny, prze­cho­dzą­cych przez łagrową cen­zurę… „Prawo” do pomocy lekar­skiej.

      To ostat­nie prawo było nie­zmier­nie ważne, jak­kol­wiek bie­gunkę leczono w wielu kopal­nia­nych ambu­la­to­riach roz­two­rem nad­man­ga­nianu potasu. I tym samym, nieco gęst­szym roz­two­rem opa­try­wano ropie­jące rany czy odmro­że­nia.

      Lekarz może czło­wieka ofi­cjal­nie zwol­nić z pracy, wpi­saw­szy go do księgi; może poło­żyć do szpi­tala, skie­ro­wać na „punkt ozdro­wień­czy”; może zwięk­szyć por­cję żywie­niową… A co naj­waż­niej­sze w „obo­zie pracy” – lekarz ustala „kate­go­rię robo­czą”, sto­pień zdol­no­ści do pracy, na pod­sta­wie któ­rego obli­cza się robo­czą normę. Lekarz może nawet przed­sta­wić do zwol­nie­nia – jako inwa­lidę, zgod­nie ze słyn­nym para­gra­fem 458. Zwol­nio­nego z pracy z powodu cho­roby nikt nie może do niej zmu­sić – w tego rodzaju dzia­ła­niach lekarz jest poza kon­trolą. Jedy­nie ofi­cjal­nie wyżsi rangą leka­rze mogą go spraw­dzić. W pracy medycz­nej lekarz nikomu nie pod­lega.

      Trzeba jesz­cze pamię­tać, że kon­trola nad umiesz­cza­niem pro­duk­tów żyw­no­ścio­wych w „kotle” to obo­wią­zek leka­rza; podob­nie jak nad­zór nad jako­ścią przy­rzą­dza­nej strawy.

      Jedyny zatem obrońca więź­nia, realny obrońca, to łagrowy lekarz. Posiada on wielką wła­dzę, gdyż nikt z łagro­wego naczal­stwa nie potrafi kon­tro­lo­wać czyn­no­ści tego spe­cja­li­sty.

      Jeżeli lekarz sta­wiał nie­praw­dziwą dia­gnozę, nie­su­mienną, stwier­dzić to mógł jedy­nie także lekarz na rów­no­rzęd­nym lub wyż­szym sta­no­wi­sku – rów­nież spe­cja­li­sta. Pra­wie wszy­scy naczel­nicy łagrów wojo­wali ze swymi leka­rzami. Sam rodzaj pracy sta­wiał ich na róż­nych sta­no­wi­skach. Naczel­nik pra­gnął, aby grupa „W” (cza­sowe zwol­nie­nie cho­ro­bowe) była jak naj­mniej­sza, naj­mniej liczna, żeby łagier wysta­wiał jak naj­wię­cej ludzi do pracy. Lekarz nato­miast widział, że gra­nice „dobra i zła” dawno tu już prze­kro­czono, że ludzie uda­jący się do pracy – cho­rzy, zmę­czeni, wycień­czeni – mają prawo do zwol­nie­nia w znacz­nie więk­szej licz­bie dni, niż się to wyda­wało wła­dzy. Mając wystar­cza­jąco twardy cha­rak­ter, lekarz mógł się uprzeć i nie wypu­ścić ludzi do pracy. Bez zgody leka­rza żaden naczel­nik łagru nie wysłałby ludzi do pracy.

      Lekarz mógł uchro­nić więź­nia przed ciężką harówką – wszy­scy robot­nicy byli podzie­leni jak konie według „kate­go­rii robo­czych”. Owe grupy zatrud­nie­nia – bywało ich cztery, trzy, pięć – nazy­wano robo­czymi „kate­go­riami”, choć wyda­wa­łoby się, że jest to ter­min ze słow­nika filo­zo­ficz­nego. To jeden z życio­wych kawa­łów, a raczej gry­ma­sów życia.

      Przy­zna­nie „lek­kiej” kate­go­rii pracy było czę­sto ratun­kiem czło­wieka przed śmier­cią. Jed­nak naj­bar­dziej smutne było to, że ludzie sta­ra­jący się o lekką kate­go­rię pracy i usi­łu­jący oszu­kać leka­rza byli w rze­czy­wi­sto­ści o wiele bar­dziej cho­rzy, niż im się to wyda­wało.

      Lekarz mógł dać odpo­cząć od pracy, mógł skie­ro­wać do szpi­tala, a nawet „spi­sać”, co ozna­czało spi­sa­nie aktu inwa­lidz­twa, i wtedy wię­zień pod­le­gał wywo­zowi na kon­ty­nent. Co prawda szpi­talne łóżko i spi­sa­nie aktu w komi­sji lekar­skiej nie zale­żało od leka­rza, ale naj­waż­niej­szy był począ­tek tej drogi.

      Wszystko to, a i wiele jesz­cze innych, codzien­nych spraw towa­rzy­szą­cych, dosko­nale rozu­mieli i uwzględ­niali błat­niacy. Do kodeksu zło­dziej­skiej moral­no­ści wpro­wa­dzony został spe­cjalny sto­su­nek do leka­rza. Razem z „wię­zienną por­cją” i „zło­dzie­jem-dżen­tel­me­nem” zako­rze­niła się w świe­cie łagrów i wię­zień legenda o „Czer­wo­nym krzyżu”.

      „Czer­wony krzyż” to ter­min błat­niacki i za każ­dym razem jeżę się, gdy sły­szę to wyra­że­nie. Błat­niacy w spo­sób demon­stra­cyjny oka­zy­wali swój sza­cu­nek pra­cow­ni­kom medycz­nym, obie­cy­wali im wszelką pomoc i wspar­cie, wydzie­la­jąc leka­rzy z prze­ogrom­nego świata „fra­je­rów” i „sztym­pów”.

      Stwo­rzono legendę – do dziś żyje ona w łagrach – jak to małe zło­dzie­jaszki-,,szpice” okra­dły leka­rza i jak wielcy zło­dzieje odszu­kali i z prze­pro­si­nami zwró­cili ukra­dzione przed­mioty. Nic dodać, nic ująć.

      Co wię­cej, leka­rzy nie okra­dali, sta­rali się u nich nie kraść. Jeśli to byli wolni leka­rze, spra­wiali im nawet poda­runki z przed­mio­tów czy pie­nię­dzy. Nato­miast upra­szali i gro­zili zabój­stwem, jeśli leka­rze byli więź­niami. Wychwa­lali oka­zu­ją­cych

Скачать книгу