Opowiadania kołymskie. Варлам Шаламов

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Opowiadania kołymskie - Варлам Шаламов страница 53

Opowiadania kołymskie - Варлам Шаламов Historia

Скачать книгу

bada­nie cho­rego zaj­mo­wało mu pół minuty.

      – Na mojej liście – powie­dział chi­rurg – znaj­duje się nie­jaki Mierz­la­kow. Przed rokiem kon­wo­jenci zła­mali mu krę­go­słup. Chciał­bym go ode­słać. Nie­dawno został prze­nie­siony na oddział neu­ro­lo­giczny. Oto doku­menty przy­go­to­wane na wyjazd.

      Prze­wod­ni­czący komi­sji odwró­cił się do neu­ro­pa­to­loga.

      – Przy­pro­wadź­cie Mierz­la­kowa – powie­dział Piotr Iwa­no­wicz.

      Przy­pro­wa­dzono na wpół zgię­tego pacjenta. Prze­wod­ni­czący obrzu­cił go krót­kim spoj­rze­niem.

      – Ależ to goryl – powie­dział. – Tak, oczy­wi­ście, nie ma po co takich trzy­mać. – I wziąw­szy pióro do ręki, nachy­lił się nad listą.

      – Ja nie złożę swego pod­pisu – oświad­czył Piotr Iwa­no­wicz dźwięcz­nym, jasnym gło­sem. – To symu­lant i jutro będę miał zaszczyt udo­wod­nić to i panu, i chi­rur­gowi.

      – No to odłóżmy – obo­jęt­nie rzekł prze­wod­ni­czący, odkła­da­jąc pióro. – I w ogóle to kończmy, już późno.

      – On jest symu­lan­tem, Sie­rioża – powie­dział Piotr Iwa­no­wicz, bio­rąc pod rękę chi­rurga, gdy wycho­dzili z sali.

      Chi­rurg wyswo­bo­dził rękę.

      – Być może – powie­dział, marsz­cząc się pogar­dli­wie. – Niech Bóg przy­spo­rzy panu powo­dze­nia w dema­ska­cji. Będzie pan miał mnó­stwo zado­wo­le­nia.

      Następ­nego dnia na zebra­niu u naczel­nika szpi­tala Piotr Iwa­no­wicz zre­fe­ro­wał szcze­gó­łowo sprawę Mierz­la­kowa.

      – Myślę, że ujaw­nie­nie symu­la­cji Mierz­la­kowa prze­pro­wa­dzimy w dwóch eta­pach. Naj­pierw będzie to nar­koza rau­szowa, o któ­rej pan zapo­mniał, Sier­gieju Fio­do­ro­wi­czu – powie­dział trium­fal­nie, obra­ca­jąc się ku chi­rur­gowi. – Trzeba było to zro­bić od razu. A jeżeli już i rausz nic nie da, to… – Piotr Iwa­no­wicz roz­ło­żył ręce – wtedy tera­pia wstrzą­sowa. To bar­dzo inte­re­su­jące, zapew­niam was.

      – Czy tego nie za wiele? – ode­zwała się Alek­san­dra Sier­gie­jewna, ordy­na­tor naj­więk­szego w szpi­talu oddziału gruź­li­czego, otyła, kor­pu­lentna kobieta, która nie­dawno przy­je­chała z kon­ty­nentu.

      – No – odpo­wie­dział naczel­nik szpi­tala – ale taka swo­łocz… – Nie­zbyt krę­po­wał się w obec­no­ści dam.

      – Zoba­czymy potem, po wyni­kach rau­szu – rzekł pojed­naw­czo Piotr Iwa­no­wicz.

      Nar­koza rau­szowa to ogłu­sza­jąca, o krót­kim, doraź­nym dzia­ła­niu nar­koza za pomocą eteru. Chory zasy­pia na pięt­na­ście, dwa­dzie­ścia minut, a w tym cza­sie chi­rurg powi­nien zdą­żyć nasta­wić zwich­nię­cie, ampu­to­wać palec czy też otwo­rzyć jaki­kol­wiek bolący wrzód.

      Ubrane w białe far­tu­chy kie­row­nic­two okrą­żyło stół ope­ra­cyjny w pokoju zabie­go­wym, gdzie poło­żono posłusz­nego, na wpół zgię­tego Mierz­la­kowa. Sani­ta­riu­sze chwy­cili za płó­cienne taśmy, któ­rymi przy­wią­zuje się zazwy­czaj do stołu ope­ra­cyj­nego.

      – Nie trzeba, nie trzeba! – krzyk­nął, pod­bie­ga­jąc Piotr Iwa­no­wicz. – Wła­śnie nie trzeba taśm.

      Twarz Mierz­la­kowa odwró­ciła się ku górze. Chi­rurg nało­żył mu maskę do nar­kozy i wziął do ręki bute­leczkę z ete­rem.

      – Pro­szę zaczy­nać, Sie­rioża!

      Eter zaczął ska­py­wać.

      – Głę­biej, głę­biej oddy­chaj, Mierz­la­kow! Licz gło­śno!

      – Dwa­dzie­ścia sześć, dwa­dzie­ścia sie­dem – Mierz­la­kow odli­czał leni­wym gło­sem i prze­rwaw­szy nagle licze­nie, zaczął wyma­wiać jakieś nie­zro­zu­miałe, ode­rwane wyrazy, prze­pla­tane ordy­nar­nymi prze­kleń­stwami.

      Piotr Iwa­no­wicz trzy­mał w swo­jej dłoni lewą rękę Mierz­la­kowa. Po kilku minu­tach ręka roz­luź­niła się. Piotr Iwa­no­wicz wypu­ścił ją – ręka mar­two i miękko opa­dła na brzeg stołu. Piotr Iwa­no­wicz z wolna i trium­fal­nie roz­giął ciało Mierz­la­kowa. Wszy­scy wydali okrzyk zdzi­wie­nia.

      – Teraz dopiero go przy­wiąż­cie – powie­dział Piotr Iwa­no­wicz do sani­ta­riu­szy.

      Mierz­la­kow otwo­rzył oczy i ujrzał owło­siony kułak naczel­nika szpi­tala.

      – No cóż, gadzie – chry­piał naczel­nik – pój­dziesz teraz pod sąd.

      – Zuch z cie­bie, Pio­trze Iwa­no­wi­czu, zuch – powie­dział prze­wod­ni­czący komi­sji, kle­piąc neu­ro­pa­to­loga po ramie­niu. – A ja wczo­raj byłem pra­wie gotów obda­rzyć go wol­no­ścią.

      – Roz­wiąż­cie go! – komen­de­ro­wał Piotr Iwa­no­wicz. – Złaź ze stołu!

      Mierz­la­kow jesz­cze do końca nie oprzy­tom­niał. Waliło mu w skro­niach, w ustach miał nudzący, słod­kawy smak eteru. Jesz­cze i teraz nie poj­mo­wał – sen to czy jawa? Być może widział nie­jed­no­krot­nie takie sny już wcze­śniej.

      – A niech was wszyst­kich jasna cho­lera! – ryk­nął nie­ocze­ki­wa­nie i zgiął się jak przed­tem. Sze­ro­ko­plecy, kości­sty, doty­ka­jący pra­wie ziemi dłu­gimi, gru­bymi pal­cami, z męt­nym spoj­rze­niem i zmierz­wio­nymi wło­sami, rze­czy­wi­ście podobny do goryla, Mierz­la­kow wyszedł z pokoju zabie­go­wego.

      Pio­trowi Iwa­no­wi­czowi donie­siono, że chory Mierz­la­kow leży na łóżku w swo­jej zwy­kłej pozie. Lekarz kazał go przy­pro­wa­dzić do gabi­netu.

      – Zosta­łeś zde­ma­sko­wany, Mierz­la­kow – powie­dział neu­ro­pa­to­log. – Ale ja pro­si­łem naczel­nika: nie odda­dzą cię pod sąd, lecz pój­dziesz do kar­nej kopalni. Cał­kiem po pro­stu wypi­szę cię ze szpi­tala i wró­cisz do sta­rej pracy. Chwat z cie­bie, przez cały rok zawra­ca­łeś nam głowę.

      – Ja nic o tym nie wiem – powie­dział goryl, nie pod­no­sząc oczu.

      – Jak to nie wiesz! Prze­cież dopiero co cie­bie roz­gięto!

      – Nikt mnie nie roz­gi­nał.

      – No, mój miły – roz­sier­dził się neu­ro­pa­to­log. – Tego już za wiele. Chcia­łem z tobą po dobremu. A tak, zoba­czysz, sam będziesz pro­sił za tydzień, żeby cię wypi­sano.

Скачать книгу