Zadra. Robert Małecki

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zadra - Robert Małecki страница 14

Zadra - Robert Małecki

Скачать книгу

i po cichu. Gross bał się słów, które miał wypowiedzieć.

      – Nic z tego nie będzie – stwierdził, odłożywszy pismo na stół.

      – Co to ma znaczyć? – Wojtasik zawiesiła pióro nad kartką i spojrzała na niego.

      – Nic ponad to, co usłyszałaś. Ola Jojczyk – Gross miał na myśli szefową wydziału prewencji – na odprawach wspomniała o tej sprawie. Maltretowana kobieta nie chce dać sobie pomóc. Za każdym razem wycofuje oskarżenia. Bóg jeden wie, dlaczego w ogóle je pisze. – Uniósł kserokopię.

      – Pisze, bo szuka…

      – Wiem, że szuka pomocy – przerwał jej Gross. – Ale kiedy wyciągamy do niej rękę, odtrąca ją.

      – Musisz się tym zająć, zanim będzie za późno.

      Pokręcił głową.

      – To wciąż sprawa prewencji. Ola Jojczyk…

      – Tam wkrótce dojdzie do tragedii – weszła mu w słowo – i wtedy to będzie już twoja sprawa. Całe szambo wyleje się na nas. Wiesz o tym równie dobrze co ja, prawda? – stwierdziła, nie oczekując odpowiedzi.

      Gross przyglądał się szefowej, która zatknęła skuwkę pióra i odchrząknęła znacząco.

      – Bernardzie, to moja osobista prośba.

      – Osobista?

      Przymknęła powieki.

      – Wolałbym to dać Nubińskiemu albo Łoniewiczowi, bo, jak zapewne pamiętasz, z końcem grudnia mam przejść na emeryturę. – Gross przypomniał niedawne ustalenia z zastępcą Wojtasik, podinspektorem Gabrielem Kąckim.

      Zdecydował tak po rozwiązaniu trudnej sprawy z upalnego lata tego roku, kiedy to na leśnej polanie w pobliżu plaży płatnej odnalazł zakrwawiony namiot, ale nigdzie wokół nie było ani ciała, ani narzędzia zbrodni.

      – Nie – odparła bez większego nacisku.

      – Sam nie dam rady – powiedział twardo. – Jeśli mam się tego podjąć, wtajemniczę Skalską.

      Westchnęła, zgadzając się niechętnie. Widział to po jej minie, po wykrzywionych w niesmaku ustach.

      – Ale proszę, informuj mnie o efektach. Tylko na razie nic nie mów Jojczykowej, dobrze? – I zaraz dodała: – A teraz opowiadaj, co wiemy w sprawie z Grodna.

      Gross dał sobie czas na zebranie myśli.

      – Odnaleziona czaszka i kość udowa to części szkieletu mieszkańca Chełmży – zaczął. – Oczywiście poczekamy na wyniki badań DNA, ale Raszeja jest pewna. Porównała długość obu kości.

      Komisarz wyczuł, że Wojtasik uważnie go obserwuje. Wreszcie na nią spojrzał.

      – Coś ci jednak nie pasuje, prawda? – odezwała się.

      Wzruszył ramionami, a potem zmrużył oczy.

      – Jest w tym samobójstwie kilka niewiadomych – powiedział.

      – Co na przykład?

      – Mężczyzna powiesił się z dala od domu i w głębi lasu.

      – I co ci to mówi?

      – Zastanawiam się, dlaczego nie zrobił tego w domu, w piwnicy. Albo na pierwszym lepszym drzewie.

      – Czyli? – zainteresowała się Wojtasik.

      Niebo za oknem przesłoniły ciemne chmury, a w pomieszczeniu zapadł mrok. Wojtasik włączyła stojącą na biurku lampkę. Ciepłe światło rozlało się okręgiem po błyszczącym blacie.

      Gross odchrząknął.

      – Przygotował się do tego, by jego ciała nikt nie odnalazł. Powiesił się z niepełnym zwieszeniem ciała, opierając kolana na konarach gęstego krzewu rosnącego między dwoma sosnami. – Westchnął. – On się po prostu ukrył.

      – Jak to się ukrył?

      – Dzięki ubraniu moro pozostawał zupełnie niewidoczny z zewnątrz. Wojsko przechodziło tamtędy, szukając trucheł dzików, a jego nikt nie znalazł. Gdyby nie leżące w pobliżu kość udowa i czaszka, nie odnaleźlibyśmy tego faceta przez długie lata, a być może nigdy – zauważył Gross. – Legner stanął naprzeciwko krzaka i też go nie widział.

      – A nie zostawił po sobie żadnego listu?

      – Przy nim niczego nie znaleźliśmy. Być może zostawił coś w domu, ale to wątpliwe. Rodzina pewnie by o tym wspomniała przy zgłaszaniu zaginięcia. A tak się przecież nie stało.

      – Rozumiem. Z czym zatem masz kłopot?

      Gross oparł łokcie na stole i splótł dłonie.

      – Denat w kieszeni kurtki miał niewielką reklamówkę, a w niej bandanę. Taki rodzaj chusty wiązanej na głowie lub ręce.

      – Czy ty masz mnie za idiotkę? Wyjaśniałeś mi już, czym jest diastema, a teraz to – zdenerwowała się. – Wiem, co to bandana, do cholery.

      Nie spuszczał z niej wzroku.

      – Pytanie, dlaczego miał ją w reklamówce? – Wojtasik zamknęła teczkę z korespondencją.

      – Zdaniem technika materiał poznaczony jest brunatnymi plamami – kontynuował Gross.

      – To krew? – upewniła się. – Sprawdził te ślady hemophanem?

      – Nie. Rozmawiałem z nim o tym później, ale stwierdził, że w czymkolwiek nurzała się ta bandana, to musiało być dawno temu. Ślady wyglądały na stare. Wolał więc je dobrze zabezpieczyć i przesłać od razu do laboratorium.

      – Materiał genetyczny może być zdegradowany, jeśli chusta od dawna przebywała w reklamówce – zauważyła.

      – Też się tego obawiam, ale w tym przypadku nie pozostaje nam nic innego, jak czekać na wyniki. – Gross przyglądał się błyszczącemu blatowi stołu, w którym dopiero po chwili dostrzegł odbicie swojej twarzy z wyraźnymi fałdami skóry ciągnącymi się od nozdrzy w kierunku kącików ust.

      Wojtasik wolno obracała w palcach eleganckie pióro.

      – A co na to wszystko prokurator Legner? – spytała po dłuższej przerwie.

      – Marzy, żeby to było samobójstwo – odparł, a szefowa pokiwała znacząco głową.

      – A ty co zamierzasz?

      – Na razie nic. – Wzruszył ramionami. – Musimy czekać na wyniki. Ale to nie wszystko. Najbardziej zaskakujące jest to, że zanim mężczyzna odebrał sobie życie, prawdopodobnie spiął oba nadgarstki samoblokującymi się opaskami.

Скачать книгу