Zadra. Robert Małecki
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zadra - Robert Małecki страница 15
Inspektorka otworzyła drugą teczkę z korespondencją. Błysnęła stalówka, a Wojtasik, skrobiąc piórem po papierze, dokonała kolejnej dekretacji.
Za oknem rozległ się głośny rozruch silnika na ropę, a po chwili błysnęły czerwone światła, które prześlizgnęły się kilkukrotnie po suficie. Nie towarzyszył im dźwięk syreny. Gross był pewien, że znajdująca się obok komenda straży pożarnej ma w taką pogodę huk roboty.
– Dlaczego to zrobił? – rzucił komisarz, kiedy silnik wozu przycichł, ale wciąż dobiegał z oddali.
– Czasami nie znajdujemy odpowiedzi na tak proste pytania – zauważyła filozoficznie. – Przygotuj się na to. Szczególnie jeśli nie mamy listu pożegnalnego.
Ulewa gwałtownie uderzyła o szyby. Oboje odwrócili się w stronę okien.
– Chryste, co za pogoda – jęknęła Wojtasik, po czym wróciła do rozmowy. – Wiemy już, jak on się nazywa?
– Tak. Wszystko wskazuje, że to jeden z naszych zaginionych. Był w bazie. Nazywa się Rafał Becker.
Komendantka uniosła wzrok do sufitu i myślała nad czymś intensywnie.
– Coś kojarzę – powiedziała wreszcie.
– Co konkretnie?
– Właśnie nie wiem – zirytowała się. – Ale dojdę do tego.
Porozmawiali jeszcze chwilę o bieżących sprawach, a następnie Gross wstał i zabrał kserokopię pisma w sprawie zgłoszenia przemocy domowej, nakreślonego odręcznie na wyrwanej z zeszytu kartce formatu A4. Dotarł do drzwi, gdy usłyszał głos Wojtasik:
– Proszę, weź to sobie do serca.
Odwrócił się zdziwiony.
– Chodzi mi o tę przemoc domową. – Uniosła brodę w kierunku kartki papieru, którą trzymał w dłoniach. – I bądź czujny.
Policjant niechętnie pokiwał głową i opuścił gabinet.
Telefon Malwiny Lemańskiej nie był podłączony do sieci.
Rozładował się albo go wyłączyła, bo kiedy wybierał jej numer, komunikat operatora uruchamiał się automatycznie.
Gross potarł czoło i odłożył aparat na biurko. Skupił na nim wzrok, jakby próbował zmusić urządzenie do rozdzwonienia się. Chciał dostrzec na rozświetlonym ekranie imię i nazwisko bibliotekarki, której wczoraj nie zdążył odwiedzić z powodu pilnego wyjazdu do Grodna.
Ale nic takiego się nie wydarzyło. Ekran pozostawał czarny.
Powinien podejść do biblioteki i z nią porozmawiać, ale nie chciał robić tego przy świadkach.
Komisarz odsunął od siebie aparat, który stykał się teraz z brązową kopertą zawierającą kartę dentystyczną wisielca, i zalogował się do Krajowego Systemu Informacji Policji. Wybrał odpowiednią zakładkę i wpisał nazwisko „Becker”. Dookreślił też miejsce zdarzenia, wpisując w pole formularza nazwę miasta – Chełmża.
Na ekranie pojawiło się kółko kręcące się wokół własnej osi. Dobrze wiedział, co to oznaczało.
Test na cierpliwość.
Komisarz odchylił się na oparcie krzesła i spojrzał na czajnik z resztką wody. Może na pół szklanki. Mimo to włączył urządzenie, które wkrótce głośno zaszumiało. Zdziwił się, że w kubku jest świeża torebka ekspresówki. Widocznie rano nie zdążył jej zalać.
Ponownie rzucił okiem na ekran.
Dwa wyniki.
W tej samej chwili zabrzęczał telefon stacjonarny. Gross spojrzał na aparat, ale nie podniósł słuchawki. Popatrzył na otrzymane rekordy. Potarł zmęczone powieki. Piekły go, jakby tkwiły pod nimi ziarna piasku.
Pierwszy rekord wprowadzono nieco ponad dwa tygodnie temu i był to link do akt sprawy zaginięcia Rafała Beckera.
Gross wybrał jednak drugi z wyników, odwołujący się do jednej ze starych spraw, i znowu musiał czekać na załadowanie danych.
A telefon ciągle dzwonił. Komisarz wziął go na przeczekanie.
W końcu uporczywy dźwięk aparatu ustał, a woda w czajniku zabulgotała. Gross zaparzył herbatę, wypełniając resztką wrzącej wody niemal trzy czwarte szklanki. Patrzył z niedowierzaniem w monitor, gdy kątem oka dostrzegł w progu Lucynę Wojtasik.
– Dzwoniłam! – rzuciła ze złością.
– Widzisz przecież, że jestem zajęty – bąknął, sczytując dalsze informacje.
– Do jasnej cholery, chciałam ci powiedzieć, że..
– Wiem, co chciałaś mi powiedzieć – przerwał jej i dopiero wtedy oderwał wzrok od monitora. – O siostrze naszego wisielca, która zaginęła w dwa tysiące drugim roku.
– Słucham? – Komendantka nie kryła zdziwienia.
– Nie to miałaś na myśli? Nie to chodziło ci po głowie podczas naszej rozmowy? – Wskazał na ekran.
– Jezus Maria! Racja!
Na jej twarzy nagle pojawił się wyraz ciekawości.
Wszedłszy do pokoju, minęła stół do odpraw i stanęła obok Grossa. Nachyliła się do monitora. Tkwiła tak jakiś czas, przyswajając treść sprawy w skupieniu.
– Pamiętam to dokładnie. Dwoje młodych ludzi. – Odszukała palcem nazwisko na ekranie. – Ojciec zaginionego Marcina Korczyńskiego, Wiktor, był kuzynem ówczesnego komendanta w Toruniu, Jana Stelmacha. Ten to nam dał do wiwatu.
– Pracowałaś już wtedy w Chełmży? – zagadnął Gross.
– Nie, ale sprawa odbiła się echem nawet w wojewódzkiej. – Wojtasik się wyprostowała. – Kiedy objęłam ten komisariat, akta Beckerówny i Korczyńskiego ponownie wylądowały na moim biurku. Wiktor Korczyński stale naciskał na Stelmacha, a ten wyładowywał swoją frustrację na miejscowych. Dał nam nawet kilku funkcjonariuszy z miejskiej, ale nie posunęliśmy sprawy nawet o krok.
– Co zawiodło?
– Szesnaście lat temu zawodziło wszystko. Wyszukaj ich teczki w archiwum, a sam się dowiesz – poradziła i skierowała się do drzwi.
Gross popatrzył za nią.
– To może mieć znaczenie – powiedział.
– Znaczenie? – Nagle wydała mu się rozkojarzona.