Martwa cisza. Will Dean
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Martwa cisza - Will Dean страница 4
3
Okazuje się, że to jednak nie mężczyzna, a wysoka, wysportowana kobieta z włosami schowanymi pod czapką i postawionym kołnierzem kurtki. Widzę tylko jej rzęsy.
Ciało, które niosą ratownicy medyczni, jest przykryte szarym prześcieradłem. Pośrodku płachty, na wysokości klatki piersiowej, widać błyszczącą ciemną plamę. Z boku wystaje bezwładna dłoń z obrączką. Chwytam za aparat, ale gliniarze, Thord i komendant Björn, kręcą głowami. Tylne drzwi ambulansu są otwarte i ratownicy medyczni wsuwają nosze do środka. Björn wchodzi za nimi, drzwi się zamykają i karetka rusza w stronę autostrady.
Kobieta ze sztucerem podchodzi do mnie, po chwili dołącza do nas Thord. Razem stoimy w cieniu werandy w głębi Utgardu. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywa.
– Nie mogę ci dziś zbyt wiele powiedzieć, Tuvo – mówi w końcu Thord. – Najlepiej będzie, jeśli rano zadzwonisz na posterunek.
– Jak nazywa się ofiara?
– Poczekajmy z tym do jutra.
Odwraca się do kobiety w czapeczce baseballowej.
– Mogę podwieźć cię do domu, Frida? Myślę, że Hannes by tego chciał. Miałaś ciężki dzień i pewnie masz już dosyć tej pogody.
– Ja to zrobię – wtrącam. Desperacko pragnę informacji, tropu, źródła, cytatu. – Gdzie pani mieszka?
– Kim pani jest? – pyta Frida.
– Tuva Moodyson. Jestem reporterką w „Posten”. Przepraszam, powinnam była się przedstawić.
Wyciąga silną, zaczerwienioną od zimna dłoń.
– Frida Carlsson – mówi. – Chętnie skorzystam z podwózki. Mieszkam na końcu drogi, kilka kilometrów dalej.
Thord kiwa głową.
– Wjechałam dzisiaj do lasu na drogę równoległą do E16, żeby ominąć korki, i słyszałam wystrzał. To było około trzeciej po południu.
Thord ściera z twarzy krople deszczu.
– W tym tygodniu wszędzie słychać strzały. Widziałaś coś?
Kręcę głową.
– Mówisz, że to było koło trzeciej?
Potakuję.
Thord kiwa głową i idzie w stronę błyskającego radiowozu. Otwiera drzwi kierowcy, a potem odwraca się, żeby komuś pomachać.
Wychodzę spod werandy na deszcz, żeby zobaczyć, do kogo skierowany był ten gest, ale ani w oknach, ani na werandzie nikogo nie ma.
– Stanęłam tam – mówię Fridzie.
Biegniemy do mojej półciężarówki i wsiadamy do środka. Frida odkłada sztucer na tylne siedzenie. Na kolbie zauważam motyw roślinny, chyba koniczynkę. Podkręcam ogrzewanie i ze środkowej konsoli wyciągam ściereczkę do wycierania zaparowanych okien; podaję ją pasażerce.
– Komu machał Thord? – pytam.
Frida przygląda mi się, osuszając ręcznikiem ufarbowane na blond włosy.
– Pewnie Davidowi. To jego stary przyjaciel, zdaje się, że chodzili razem do szkoły. Jest ghostwriterem.
Włączam długie światła i skupiam uwagę na drodze.
– Został już tylko jeden dom?
– Ostatni – potwierdza Frida. – Mieszkamy z mężem na końcu drogi.
Do tej pory trasa była stosunkowo prosta. Nagle zaczyna się wić między głazami i starymi sosnami, wokół których rosły paprocie.
– W zimie musicie mieć tu ciężko – rzucam.
– Da się żyć, jeśli masz głowę na karku – stwierdza. Przywodzi mi to na myśl mamę, która też używała tego określenia. – Jeżeli zadbasz o odpowiednie ubrania i samochód, jest w porządku. Ale trzeba myśleć praktycznie. Tu jest inaczej niż w mieście.
Dostrzegam jej dom przez błyszczącą plątaninę mokrych sosnowych gałęzi. Czuję się, jakbym prowadziła samochód rajdowy w grze komputerowej. Kołyszę się na boki, szybko kręcąc kierownicą i omijając muchomory wielkości małych kotów. Skręcam na polanę z długim żwirowym podjazdem. Budynek jest duży i dobrze oświetlony.
– Ładnie mieszkasz – mówię. – Nie spodziewałam się takiego domu w tym miejscu.
– Nikt się go nie spodziewa.
W ogrodzie stoi maszt flagowy. Dom jest jasnoszary z białymi wykończeniami i mansardowym dachem, opadającym w dół pod różnymi kątami. Jest staromodny, ale dobrze utrzymany. Na zewnątrz palą się reflektory, w środku światło jest zapalone we wszystkich pomieszczeniach poza jednym pokojem na piętrze.
– Uratowałaś mnie przed przeziębieniem – stwierdza Frida. – I szczerze mówiąc, wolałabym teraz nie być sama. Mogę poczęstować cię kawą, zanim pojedziesz?
Skwapliwie korzystam z okazji.
– Jasne.
Parkujemy obok szarego drewnianego garażu z wiatrowskazem na dachu i ruszamy w stronę domu. Frida jest blada. Zostawiam ciężarówkę niezamkniętą. Komary i muszki bzyczą w światłach na werandzie; o tej porze roku skurczybyki są olbrzymie, utuczone krwią i cholernie bezczelne, ale śniegi wkrótce zrobią z nimi porządek. Gospodyni otwiera drzwi i ściąga buty oraz płaszcz. Robię to samo. Frida zamyka sztucer w metalowej szafie na broń, stojącej pod schodami. Wygląda na zmęczoną. Dom jest suchy, czysty i pachnie woskiem do mebli, parkiet – ciepły od ogrzewania podłogowego. Potrzebuję więcej materiału, Lena go potrzebuje. Idąc za Fridą, przyglądam się wnętrzom, żeby zajrzeć do jej świata. Takie szczegóły dodadzą kolorytu, który ożywi moje artykuły. Lena nauczyła mnie, że najważniejsze są osobiste detale, jak fotele, koce i biblioteczki pełne sfatygowanych romansów oraz przewodników po Hiszpanii i Portugalii. Jest tu też droga wieża i kominek otoczony brzozowymi polanami i patykami. Widzę numer „Posten” z poprzedniego tygodnia – zgniecione strony wetknięto pod drewno jako podpałkę.
– Masz piękny dom.
– Zwykle nie jest tak czysto. Właśnie posprzątałam. To nie ja robię bałagan, ale zawsze ja muszę przywracać porządek.
Wchodzimy do kuchni. Wygląda jak żywcem wyjęta z magazynu wnętrzarskiego. Nie jest ogromna,