Z dala od świateł. Samantha Young
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Z dala od Å›wiateÅ‚ - Samantha Young страница 6
Kiedy zobaczyłam, kto wmieszał się w tę scenę, szalejąca we mnie furia wymieszała się z podejrzliwością i zwątpieniem. Był to ten nieznajomy, który co sobota przychodził słuchać moich piosenek. Stał teraz na tyle blisko, że dostrzegłam w jego ciemnych oczach prawdziwy gniew.
– Słyszałeś, co powiedziała. Spadaj stąd.
Ku mojej narastającej irytacji intruz, na którym moje groźby nie zrobiły najmniejszego wrażenia, skurczył się ze strachu pod spojrzeniem mojego wybawcy.
– Przepraszam, pomyłka – wymamrotał i oddalił się pośpiesznie, zasłaniając się parasolem niczym tarczą.
Tchórzliwy gnojek.
– Czego chcesz? – warknęłam do nieproszonego wybawcy.
Patrzył za oddalającym się obleśnym typem, a potem wolno przeniósł wzrok na mnie. Chociaż nadal miał gniewnie zaciśnięte szczęki, ciemne oczy złagodniały i przez chwilę nie mogłam się wyrwać spod ich uroku. Wszystko w tym człowieku było niczym wyryte w kamieniu. Twarde. Zimne. Jednak oczy, ciemnobrązowe, otoczone długimi czarnymi rzęsami, spoglądały ciepło. Kryło się w nich seksualne przyciąganie, niepasujące do charakteru ich właściciela.
Nagle odezwał się i sprawił, że czar jego spojrzenia prysnął.
– Idiotka – powiedział szorstkim, gniewnym tonem.
– Ojej, dziękuję – odrzekłam, zapominając o angielskim akcencie.
Odwróciłam się, żeby podnieść plecak.
– Jeśli nadal będziesz tak postępować, stanie ci się krzywda.
– Czy to groźba?
– Nie.
– Muszę już iść. – Próbowałam go wyminąć.
Tym razem to mnie chwycił za ramię.
Znów ogarnęły mnie gniew i strach. Spojrzałam groźnie, ignorując jego bliskość, zapach wody kolońskiej i żelu pod prysznic. Pachniał czystością i biło od niego ciepło. Pod tymi względami byłam jego przeciwieństwem. Zazdrościłam mu, a jednocześnie go nienawidziłam, zapominając na chwilę, że sama się skazałam na takie życie.
Nie musiałam nic mówić, bo sam cofnął rękę i podniósł ramiona w geście poddania.
– Już ci powiedziałem, że nie chodzi mi o seks. Chcę tylko porozmawiać. Postawię ci kolację.
Jak na zawołanie zaczęło mi burczeć w brzuchu i poczułam, że mój opór słabnie. Miałam wybór: iść spać mokra i głodna czy tylko mokra. Kuszące…
– Restauracje mają w toaletach suszarki do rąk. Mogłabyś tam wysuszyć kilka swoich rzeczy. – Nie dało się nie zauważyć, że wyglądam jak zmokła kura.
Cholera.
Wiedziałam, że ten facet czegoś ode mnie chce, tylko nie byłam pewna czego.
Teraz jednak najważniejsze wydawało mi się to, żeby coś zjeść i wyschnąć.
Dochodziła siedemnasta, była sobota. Wkrótce ulice śródmieścia zapełnią się bywalcami nocnych klubów, ale również policją. Tutaj ten facet nic nie mógł mi zrobić.
– Dobra. TGI Fridays – zadecydowałam.
W tej restauracji podawano sałatki i prawdziwe mięso, nie taki wysoko przetworzony chłam, którym się ostatnio żywiłam.
Na szczęście nie posłał mi triumfującego uśmiechu, pełnego samozadowolenia. Wskazał ręką w stronę restauracji.
– Idziemy – powiedział.
Ruszyłam przed siebie, on zrównał się ze mną, a ja poczułam się trochę skrępowana. Zerknęłam na niego z ukosa. Chyba nie złapał go deszcz, ponieważ ubranie miał suche. Gdzie więc się schował? Kiedy śpiewałam, nie widziałam go wśród słuchaczy.
To było dziwne.
– Może wezmę od ciebie plecak?
– Nie, dziękuję. – Nikt oprócz mnie nie miał prawa dotykać moich rzeczy.
Nic nie odpowiedział, tylko przyśpieszył kroku, żeby otworzyć przede mną drzwi do restauracji. Widząc to, niemal potknęłam się z wrażenia. Już dawno nikt nie otwierał przede mną drzwi.
Starałam się zignorować miły, ciepły dreszcz, jaki wywołał we mnie ten gest, tak samo jak starałam się udawać, że nie brakuje mi niczego z dawnego życia, zanim jeszcze stałam się niewidzialna.
Hostessa przy wejściu uniosła na mój widok brew, ale nie zdążyła nic powiedzieć, ponieważ nieznajomy natychmiast stanął obok mnie.
Zdałam sobie sprawę, że nie znam nawet jego imienia.
– Stolik dla dwóch osób – powiedział.
– Mają państwo rezerwację? – zapytała z uśmiechem.
– Nie.
Prychnęłam, słysząc jego opryskliwy ton. Prawdziwy czaruś.
Uśmiech hostessy nieco zbladł.
– Cóż, ma pan szczęście. Jest wolny stolik. Proszę za mną. – Wzięła dwa menu i poprowadziła nas przez pełną ludzi restaurację.
Zewsząd atakowały mnie zapachy przyprawiające o skurcz żołądka: burgery, sos barbecue, keczup, piwo. Wokół panował hałas: głośne rozmowy, śmiech, szczękanie noży i widelców, drażniący brzęk talerzy. Tyle dźwięków naraz wywoływało we mnie lekką klaustrofobię. Byłam przyzwyczajona do tłumów, ale na otwartej przestrzeni. Minęły chyba wieki, odkąd ostatnio siedziałam w zamkniętym pomieszczeniu, otoczona taką liczbą obcych ludzi.
Hostessa podprowadziła nas do małego stolika, przy którym nie było miejsca na moje rzeczy. Nieznajomy dotknął jej ramienia.
– Tamten boks – powiedział, wskazując stół odseparowany przepierzeniem, gdzie z łatwością mogły się zmieścić plecak i gitara. I my oboje.
– Jest zarezerwowany.
Wyciągnął rękę i dyskretnie wsunął banknot w jej dłoń. Zerknęła w dół na pieniądze i uśmiechnęła się szeroko.
– Proszę tędy.
Pierwsza wsunęłam się za stół, położyłam gitarę na podłodze u swoich stóp, a plecak wcisnęłam w róg boksu. Przez chwilę żałowałam, że nie postawiłam go obok siebie, gdzie służyłby za barierę między mną a nieznajomym. Za późno jednak przyszło mi to do głowy. Facet już siedział obok mnie.
Jego